Wtorek z gwiazdami. Bartman: W Modenie trzeba się nauczyć grać

- Ostatni miesiąc był dla mnie wyjątkowo ciężki - wpadłem bowiem w masakryczny dołek fizyczny. Ale na szczęście już powoli z niego wychodzę - mówi Polsatsport.pl Zbigniew Bartman, który do niedawna we Włoszech zbierał bardzo dobre recenzje. Polski atakujący zdradza również szczegóły niezwykle ciężkich "włoskich" treningów i opowiada o niechęci jaką darzą się drużyny z Modeny i Cuneo.
Marek Magiera: Przeglądałem ostatnio swoje archiwum i zgadnij co znalazłem?
Zbigniew Bartman: Skoro rozmawiamy na Skypie, to pewnie jakieś archiwalne odcinki "ZiBicama". (śmiech)
Nie, nie "ZiBicama". Znalazłem "Krótką piłkę", którą robiliśmy przed paroma laty, gdy grałeś jeszcze w Częstochowie. Spacerowaliśmy sobie po Warszawie, a później przegrałeś wyścigi kartingowe i musiałeś przyrządzić włoską kolację. Do dziś pamiętam smak tego makaronu - był fantastyczny. Powiedz, jak sobie radzisz we Włoszech w kuchni?
(śmiech) Dobrze sobie radzę. Powiem ci szczerze, że nawet częściej jem w domu niż na mieście. Generalnie wolę zrobić zakupy i przyrządzić sobie coś, na co akurat mam ochotę. Znudziło mi się chodzenie po włoskich restauracjach - gdzie nie pójdziemy, wszędzie to samo: najróżniejsze rodzaje makaronów, pizzy. Także zdecydowanie wolę stołować się w domu.
A jak pogoda we Włoszech? Bo u nas piękna wiosna tej zimy.
Nawet niezła. Tylko jak na złość - wczoraj umyłem samochód, dzisiaj spadł deszcz… W marcu, jak w garncu - jak to mówią. Także na razie szału nie ma, ale przynajmniej jest ciepło. Tak jak mówię: wczoraj było 16 stopni i słońce, dzisiaj osiem i deszcz.
To teraz słowo o sporcie. W programie, który wywołałem na wstępie rzuciłeś takie hasło: w 2014 roku Polska będzie mistrzem świata. I jak, będzie?
Wszyscy sobie tego życzymy i dołożymy wszelkich starań, żeby to się ziściło. Niezależnie, kto będzie o to mistrzostwo walczył...
No właśnie, docierają do nas takie dość miłe dla ciebie informacje. We Włoszech wszyscy cię chwalą - komentatorzy, koledzy z boiska, koledzy z innych drużyn - a ty sam jak oceniasz swoje występy?
Pozytywnie. Wiadomo, jak to w sezonie: są okresy lepsze i gorsze. Na początku roku byłem w świetnej formie, później przygotowywaliśmy się do Pucharu Włoch, gdzie niestety nie udało nam się wygrać z Trentino Volley, a ostatni miesiąc był dla mnie wyjątkowo ciężki - wpadłem bowiem w masakryczny dołek fizyczny. Ale na szczęście już powoli z niego wychodzę. Czuję się lepiej, a trener przygotował mi taki indywidualny program - na hali i na siłowni - żebym się odbudował fizycznie, bo byłem po prostu zdewastowany.
Ty już wcześniej doświadczyłeś włoskiej szkoły, ale ludzie, którzy jadą tam pierwszy raz z jakiejkolwiek innej ligi świata, podkreślają, że specyfika treningu jest zupełnie inna. Na czym ona polega?
Powiem szczerze, że też byłem trochę zaskoczony, gdy dotarłem do Modeny. Angelo Lorenzetti, to trener, który najchętniej by nie schodził z hali. Trenowaliśmy bardzo dużo. Naprawdę, gdzieś do połowy lutego byliśmy w takim cyklu, że z hali schodziliśmy na kolanach. Był to trening bardzo intensywny, bardzo złożony. Nie wyglądało to tak jak u nas, że w trakcie sezonu człowiek się rozgrzeje i praktycznie z marszu przejdzie do taktyki. Tutaj przez pierwsze półtorej godziny jest technika indywidualna: blok, zagrywka etc.
To strasznie nudno.
Tak, jest to bardzo nudne, żmudne, ale z drugiej strony potrzebne - pozwala się człowiekowi rozwijać. I dopiero po tej półtorej godzinie stajemy sześciu na sześciu i ćwiczymy taktykę. Nieraz, nim przeszliśmy do drugiego etapu, koledzy mieli tak "wyprute żyły", że ledwo stali na nogach. Ale no nic, mam nadzieję, że niedługo przyjdą efekty.
Myślę, że wiele się już nauczyłem, trener też zwrócił mi uwagę na pewne rzeczy, do których wcześniej nie przywiązywałem wystarczającej wagi. Chodziło o takie drobne szczegóły, niuanse, które pozwalają zrobić ci ten maleńki krok do przodu. Także przede wszystkim praca, praca i jeszcze raz praca. Bardzo często na początku sezonu dochodziliśmy do takiego stanu, że w sobotę na treningu przedmeczowym - we Włoszech większość meczów rozgrywa się w niedziele - połowa z nas była już martwa. No ale na szczęście - po wielu rozmowach z trenerem - udało nam się to zmienić. Teraz możemy złapać większą świeżość i mam nadzieję, że będzie to widać na boisku.
Lorenzetti pamięta jeszcze wasze spotkanie z boiska w Częstochowie?
(śmiech) Tak, pamięta, ale niechętnie do tego wraca. Nie dziwię mu się.
No ale dobrze, że pamięta. W Częstochowie kibice też pamiętają i przyznam ci się szczerze - bo ostatnio z nimi rozmawiałem - że wspominają tamtą drużynę, jako ostatnią z prawdziwym częstochowskim charakterem. A jak jest z tym charakterem w Modenie? Bo ja w tym zespole byłem zakochany parę dobrych lat temu, kiedy grali tam tacy zawodnicy, jak Andrea Giani czy Roman Jakowlew. Wtedy czuło się, że to prawdziwa potęga.
Powiedziałeś właśnie jedną ważną kwestię, którą uważam za problem tego klubu i środowiska wokół niego: "Byłem zakochany w drużynie sprzed lat"… Wydaje mi się, że ludzie tu za bardzo żyją przeszłością, historią…
Ale ja mam już 40 lat, to może dlatego? Wtedy mnie to podniecało, bo miałem niecałe 20.
Nie, chciałem ci po prostu przedstawić specyfikę, jak to tutaj wygląda. Kibice żyją przeszłością i cały czas wracają do tego, jak było 10, 15 czy 20 lat temu.
To była potęga made in Italy - zespół po prostu wychodził i grał.
Zgadza się, ale te zespoły, które grały w Modenie parę lat później, wcale nie były personalnie słabsze. Co prawda nic nie ugrały, bo specyfika kibicowania w tym klubie jest zupełnie inna. Kibice bardzo często potrafią w dobitny sposób okazać swoje niezadowolenie, potrafią wygwizdać swój zespół…
Nadal tak się nie lubią z Cuneo, jak się nie lubili 20 lat temu?
Tak, tutaj nic się nie zmieniło. Myślę nawet, że to ci sami ludzie, którzy chodzili na mecze 20 lat temu. Ale wracając do tematu - w poprzednich latach też mieli świetne zespoły, jak choćby ten z całą reprezentacją Brazylii, a też nic wielkiego nie ugrali. Także jak mówię - w Modenie trzeba się nauczyć grać. To jest zupełnie co innego. Kibice są naprawdę specyficzni.
Spisał RH
Zbigniew Bartman: Skoro rozmawiamy na Skypie, to pewnie jakieś archiwalne odcinki "ZiBicama". (śmiech)
Nie, nie "ZiBicama". Znalazłem "Krótką piłkę", którą robiliśmy przed paroma laty, gdy grałeś jeszcze w Częstochowie. Spacerowaliśmy sobie po Warszawie, a później przegrałeś wyścigi kartingowe i musiałeś przyrządzić włoską kolację. Do dziś pamiętam smak tego makaronu - był fantastyczny. Powiedz, jak sobie radzisz we Włoszech w kuchni?
(śmiech) Dobrze sobie radzę. Powiem ci szczerze, że nawet częściej jem w domu niż na mieście. Generalnie wolę zrobić zakupy i przyrządzić sobie coś, na co akurat mam ochotę. Znudziło mi się chodzenie po włoskich restauracjach - gdzie nie pójdziemy, wszędzie to samo: najróżniejsze rodzaje makaronów, pizzy. Także zdecydowanie wolę stołować się w domu.
A jak pogoda we Włoszech? Bo u nas piękna wiosna tej zimy.
Nawet niezła. Tylko jak na złość - wczoraj umyłem samochód, dzisiaj spadł deszcz… W marcu, jak w garncu - jak to mówią. Także na razie szału nie ma, ale przynajmniej jest ciepło. Tak jak mówię: wczoraj było 16 stopni i słońce, dzisiaj osiem i deszcz.
To teraz słowo o sporcie. W programie, który wywołałem na wstępie rzuciłeś takie hasło: w 2014 roku Polska będzie mistrzem świata. I jak, będzie?
Wszyscy sobie tego życzymy i dołożymy wszelkich starań, żeby to się ziściło. Niezależnie, kto będzie o to mistrzostwo walczył...
No właśnie, docierają do nas takie dość miłe dla ciebie informacje. We Włoszech wszyscy cię chwalą - komentatorzy, koledzy z boiska, koledzy z innych drużyn - a ty sam jak oceniasz swoje występy?
Pozytywnie. Wiadomo, jak to w sezonie: są okresy lepsze i gorsze. Na początku roku byłem w świetnej formie, później przygotowywaliśmy się do Pucharu Włoch, gdzie niestety nie udało nam się wygrać z Trentino Volley, a ostatni miesiąc był dla mnie wyjątkowo ciężki - wpadłem bowiem w masakryczny dołek fizyczny. Ale na szczęście już powoli z niego wychodzę. Czuję się lepiej, a trener przygotował mi taki indywidualny program - na hali i na siłowni - żebym się odbudował fizycznie, bo byłem po prostu zdewastowany.
Ty już wcześniej doświadczyłeś włoskiej szkoły, ale ludzie, którzy jadą tam pierwszy raz z jakiejkolwiek innej ligi świata, podkreślają, że specyfika treningu jest zupełnie inna. Na czym ona polega?
Powiem szczerze, że też byłem trochę zaskoczony, gdy dotarłem do Modeny. Angelo Lorenzetti, to trener, który najchętniej by nie schodził z hali. Trenowaliśmy bardzo dużo. Naprawdę, gdzieś do połowy lutego byliśmy w takim cyklu, że z hali schodziliśmy na kolanach. Był to trening bardzo intensywny, bardzo złożony. Nie wyglądało to tak jak u nas, że w trakcie sezonu człowiek się rozgrzeje i praktycznie z marszu przejdzie do taktyki. Tutaj przez pierwsze półtorej godziny jest technika indywidualna: blok, zagrywka etc.
To strasznie nudno.
Tak, jest to bardzo nudne, żmudne, ale z drugiej strony potrzebne - pozwala się człowiekowi rozwijać. I dopiero po tej półtorej godzinie stajemy sześciu na sześciu i ćwiczymy taktykę. Nieraz, nim przeszliśmy do drugiego etapu, koledzy mieli tak "wyprute żyły", że ledwo stali na nogach. Ale no nic, mam nadzieję, że niedługo przyjdą efekty.
Myślę, że wiele się już nauczyłem, trener też zwrócił mi uwagę na pewne rzeczy, do których wcześniej nie przywiązywałem wystarczającej wagi. Chodziło o takie drobne szczegóły, niuanse, które pozwalają zrobić ci ten maleńki krok do przodu. Także przede wszystkim praca, praca i jeszcze raz praca. Bardzo często na początku sezonu dochodziliśmy do takiego stanu, że w sobotę na treningu przedmeczowym - we Włoszech większość meczów rozgrywa się w niedziele - połowa z nas była już martwa. No ale na szczęście - po wielu rozmowach z trenerem - udało nam się to zmienić. Teraz możemy złapać większą świeżość i mam nadzieję, że będzie to widać na boisku.
Lorenzetti pamięta jeszcze wasze spotkanie z boiska w Częstochowie?
(śmiech) Tak, pamięta, ale niechętnie do tego wraca. Nie dziwię mu się.
No ale dobrze, że pamięta. W Częstochowie kibice też pamiętają i przyznam ci się szczerze - bo ostatnio z nimi rozmawiałem - że wspominają tamtą drużynę, jako ostatnią z prawdziwym częstochowskim charakterem. A jak jest z tym charakterem w Modenie? Bo ja w tym zespole byłem zakochany parę dobrych lat temu, kiedy grali tam tacy zawodnicy, jak Andrea Giani czy Roman Jakowlew. Wtedy czuło się, że to prawdziwa potęga.
Powiedziałeś właśnie jedną ważną kwestię, którą uważam za problem tego klubu i środowiska wokół niego: "Byłem zakochany w drużynie sprzed lat"… Wydaje mi się, że ludzie tu za bardzo żyją przeszłością, historią…
Ale ja mam już 40 lat, to może dlatego? Wtedy mnie to podniecało, bo miałem niecałe 20.
Nie, chciałem ci po prostu przedstawić specyfikę, jak to tutaj wygląda. Kibice żyją przeszłością i cały czas wracają do tego, jak było 10, 15 czy 20 lat temu.
To była potęga made in Italy - zespół po prostu wychodził i grał.
Zgadza się, ale te zespoły, które grały w Modenie parę lat później, wcale nie były personalnie słabsze. Co prawda nic nie ugrały, bo specyfika kibicowania w tym klubie jest zupełnie inna. Kibice bardzo często potrafią w dobitny sposób okazać swoje niezadowolenie, potrafią wygwizdać swój zespół…
Nadal tak się nie lubią z Cuneo, jak się nie lubili 20 lat temu?
Tak, tutaj nic się nie zmieniło. Myślę nawet, że to ci sami ludzie, którzy chodzili na mecze 20 lat temu. Ale wracając do tematu - w poprzednich latach też mieli świetne zespoły, jak choćby ten z całą reprezentacją Brazylii, a też nic wielkiego nie ugrali. Także jak mówię - w Modenie trzeba się nauczyć grać. To jest zupełnie co innego. Kibice są naprawdę specyficzni.
Spisał RH
Komentarze