Bartoli dla Polsatsport.pl: Czułam się niezwyciężona

Agnieszko kocham Cię, ale Twoje skróty mi już obrzydły. Ale jeśli miałabym ją pokonać raz jedyny w życiu – chciałabym to zrobić w finale Wimbledonu. Czułam się świetnie. A Agnieszka była zmęczona i cała oplastrowana. Ale oczywiście wolałam grać z Lisicki - mówi Marion Bartoli w rozmowie z Tomaszem Tomaszewskim.
Tomasz Tomaszewski: Pamiętam nasze spotkanie w Warszawie (podczas turnieju WTA w 2009). Od tego czasu wygrała Pani Wimbledon. Chciałem zacząć rozmowę, dwa słowa, o Pani tenisowych początkach w Owerni (najbiedniejszy region Francji). Pierwszy raz na korcie.
Marion Bartoli: Tak, rzeczywiście te początki nie były łatwe. Ojciec z moim bratem grywali prawie codziennie w tenisa, a ja zabierałam na kort wszystkie moje zabawki. Misie, lalki, samochodziki. Jednym okiem patrzyłam, jak oni grają a drugim bawiłam się moimi zabawkami. Byłam na korcie już w wieku trzech lat. Przez dwa i pół roku obserwowałam jak oni grają. Przyszedł moment, że powiedziałam „Dosyć tego!“ wzięłam rakietę i wyszłam na kort mówiąc: „Chcę grać“. I niech Pan sobie wyobrazi, że odbiłam wszystkie piłki, bo to oglądanie taty i brata sprawiło, że potrafiłam uderzyć piłkę. Wtedy mój ojciec powiedział: „Olala, my gramy od 10 lat i często popełniamy błędy. A ona po raz pierwszy wychodzi na kort i wszystko trafia“. 4 miesiące później wygrałam mój pierwszy turniej. A 22 lata później wygrałam najwspanialszy turniej w tenisie - Wimbledon. W domu mam oba trofea, to najmniejsze i ten najpiękniejszy srebrny talerz.
Przygotowałem się do wywiadu i wiem, że była Pani bardzo zdolną uczennicą. Czy do tenisa przejawiała Pani równie wielkie zdolności?
- Nie, byłam dużo zdolniejsza jeśli chodzi o szkołę, bez porównania. Uwielbiałam malować, lubiłam balet. Można powiedzieć, że początkowo przejawiałam uzdolnienia artystyczne. Balet, taniec, malarstwo i szkoła. Ale tenis był moją pasją. Myślałam o tenisie praktycznie każdego dnia. Punktem zwrotnym był prawdopodobnie finał Pucharu Davisa w Lyonie (Francja-USA w 1991 roku). Byłam wśród publiczności z moim ojcem. To były niezapomniane chwile. I powiedziałam wtedy tacie: „Chcę sama przeżyć takie chwile jako zawodniczka“. Takie chwile, które przeżył Guy Forget zdobywając decydujący punkt dla Francji. Ojciec odpowiedział: „To będzie trudne“. A ja na to: „Nie szkodzi, wiem“. To było moje marzenie, które zrealizowałam.
Mała, zdolna dziewczynka. Czy miała Pani pomoc od Francuskiego Związku Tenisowego?
Nie, Francuska Federacja w zasadzie w ogóle mi wtedy nie pomagała. Dopiero dużo później otrzymałam dzikie karty by zagrać w Roland Garros i Australian Open.
A pomoc finansowa?
Nie, nigdy. A nie było nam łatwo. Mój ojciec musiał zrezygnować ze swojej pracy bo jeździł ze mną na turnieje. Odczuwaliśmy presję finansową, bo zasoby miały starczyć na trzy lata. Więc wiedziałam, że jeśli w ciągu 3 lat nie zacznę zarabiać pieniędzy będę zmuszona zakończyć karierę. Ale udało mi się dużo wcześniej. Ja mała dziewczynka, z małego miasteczka, pomimo presji osiągnęłam mój cel.
Wimbledon 2013. Pani marzenia się spełniają. Najpierw był ten finał Wimbledonu przegrany z Justine Henin (w 2007). No i w zeszłym roku triumf. Pani wolała grać finał z Sabine Lisicki niż z Radwańską, prawda?
To jest pewne (śmiech). Agnieszko kocham Cię, ale Twoje skróty mi już obrzydły. Ale jeśli miałabym ją pokonać raz jedyny w życiu – chciałabym to zrobić w finale Wimbledonu. A czułam się świetnie. A Agnieszka była zmęczona i cała oplastrowana. Ale oczywiście wolałam grać z Lisicki, chociaż ona też wygrała ze mną 3 mecze poprzedzające ten finał (bilans Agnieszki z Bartoli to 7:0 dla Polki). W sumie trudno powiedzieć. Grałam, jak w transie. Czułam się niezwyciężona.
A w tym roku, kogo by Pani widziała?
Do wczoraj myślałam, że Serena Williams, ale ona wczoraj przegrała (w drugiej rundzie RG z hiszpanką Muguruzą). Może ja powinnam wznowić grę i powinnam obronić mój tytuł (śmiech). Wśród kobiet jest tyle czynników nieprzewidywalnych, że trudno powiedzieć. Faworytką wg. mnie jest ciągle Serena. Tyle razy już wygrywała na trawie.
A Agnieszka? Co Pani myśli?
Agnieszka może zajść daleko. 2 lata temu była w finale, w zeszłym roku w półfinale. Być może to będzie rok Agnieszki. Polski Wimbledon.
Czy mogłaby Pani zaprosić widzów do oglądania Wimbledonu w Polsacie?
(zalotnie) Nazywam się Marion Bartoli, jestem mistrzynią Wimbledonu, oglądajcie Wimbledon w Polsacie.
Marion Bartoli: Tak, rzeczywiście te początki nie były łatwe. Ojciec z moim bratem grywali prawie codziennie w tenisa, a ja zabierałam na kort wszystkie moje zabawki. Misie, lalki, samochodziki. Jednym okiem patrzyłam, jak oni grają a drugim bawiłam się moimi zabawkami. Byłam na korcie już w wieku trzech lat. Przez dwa i pół roku obserwowałam jak oni grają. Przyszedł moment, że powiedziałam „Dosyć tego!“ wzięłam rakietę i wyszłam na kort mówiąc: „Chcę grać“. I niech Pan sobie wyobrazi, że odbiłam wszystkie piłki, bo to oglądanie taty i brata sprawiło, że potrafiłam uderzyć piłkę. Wtedy mój ojciec powiedział: „Olala, my gramy od 10 lat i często popełniamy błędy. A ona po raz pierwszy wychodzi na kort i wszystko trafia“. 4 miesiące później wygrałam mój pierwszy turniej. A 22 lata później wygrałam najwspanialszy turniej w tenisie - Wimbledon. W domu mam oba trofea, to najmniejsze i ten najpiękniejszy srebrny talerz.
Przygotowałem się do wywiadu i wiem, że była Pani bardzo zdolną uczennicą. Czy do tenisa przejawiała Pani równie wielkie zdolności?
- Nie, byłam dużo zdolniejsza jeśli chodzi o szkołę, bez porównania. Uwielbiałam malować, lubiłam balet. Można powiedzieć, że początkowo przejawiałam uzdolnienia artystyczne. Balet, taniec, malarstwo i szkoła. Ale tenis był moją pasją. Myślałam o tenisie praktycznie każdego dnia. Punktem zwrotnym był prawdopodobnie finał Pucharu Davisa w Lyonie (Francja-USA w 1991 roku). Byłam wśród publiczności z moim ojcem. To były niezapomniane chwile. I powiedziałam wtedy tacie: „Chcę sama przeżyć takie chwile jako zawodniczka“. Takie chwile, które przeżył Guy Forget zdobywając decydujący punkt dla Francji. Ojciec odpowiedział: „To będzie trudne“. A ja na to: „Nie szkodzi, wiem“. To było moje marzenie, które zrealizowałam.
Mała, zdolna dziewczynka. Czy miała Pani pomoc od Francuskiego Związku Tenisowego?
Nie, Francuska Federacja w zasadzie w ogóle mi wtedy nie pomagała. Dopiero dużo później otrzymałam dzikie karty by zagrać w Roland Garros i Australian Open.
A pomoc finansowa?
Nie, nigdy. A nie było nam łatwo. Mój ojciec musiał zrezygnować ze swojej pracy bo jeździł ze mną na turnieje. Odczuwaliśmy presję finansową, bo zasoby miały starczyć na trzy lata. Więc wiedziałam, że jeśli w ciągu 3 lat nie zacznę zarabiać pieniędzy będę zmuszona zakończyć karierę. Ale udało mi się dużo wcześniej. Ja mała dziewczynka, z małego miasteczka, pomimo presji osiągnęłam mój cel.
Wimbledon 2013. Pani marzenia się spełniają. Najpierw był ten finał Wimbledonu przegrany z Justine Henin (w 2007). No i w zeszłym roku triumf. Pani wolała grać finał z Sabine Lisicki niż z Radwańską, prawda?
To jest pewne (śmiech). Agnieszko kocham Cię, ale Twoje skróty mi już obrzydły. Ale jeśli miałabym ją pokonać raz jedyny w życiu – chciałabym to zrobić w finale Wimbledonu. A czułam się świetnie. A Agnieszka była zmęczona i cała oplastrowana. Ale oczywiście wolałam grać z Lisicki, chociaż ona też wygrała ze mną 3 mecze poprzedzające ten finał (bilans Agnieszki z Bartoli to 7:0 dla Polki). W sumie trudno powiedzieć. Grałam, jak w transie. Czułam się niezwyciężona.
A w tym roku, kogo by Pani widziała?
Do wczoraj myślałam, że Serena Williams, ale ona wczoraj przegrała (w drugiej rundzie RG z hiszpanką Muguruzą). Może ja powinnam wznowić grę i powinnam obronić mój tytuł (śmiech). Wśród kobiet jest tyle czynników nieprzewidywalnych, że trudno powiedzieć. Faworytką wg. mnie jest ciągle Serena. Tyle razy już wygrywała na trawie.
A Agnieszka? Co Pani myśli?
Agnieszka może zajść daleko. 2 lata temu była w finale, w zeszłym roku w półfinale. Być może to będzie rok Agnieszki. Polski Wimbledon.
Czy mogłaby Pani zaprosić widzów do oglądania Wimbledonu w Polsacie?
(zalotnie) Nazywam się Marion Bartoli, jestem mistrzynią Wimbledonu, oglądajcie Wimbledon w Polsacie.
Komentarze