Iwańczyk: Dziewczyny, czapki z głów. Ochłońcie i zobaczcie, czego dokonałyście
Lubimy pławić się w pięknych porażkach. Polski sport przez lata relatywizował niepowodzenia, by choć na moment poczuć się lepszym niż jest w rzeczywistości. Jednak czwarte miejsce polskich piłkarek ręcznych w mistrzostwach świata, po przegranym półfinale i meczu o brąz, to absolutnie coś wyjątkowego. Sukces wbrew jakiejkolwiek logice.
Trzeba nie lada zdolności manipulacyjnych, by przekonywać skutecznie, że przegrana pięcioma, a później ośmioma golami to wynik, z którego należy się cieszyć. Mało kto o zdrowych zmysłach, choćby emocje przysłaniały mu fakty, jest w stanie przyjąć taki tok rozumowania. A jednak: w przypadku polskich piłkarek ręcznych, które wbrew wszystkiemu i wszystkim znów są w czwórce najlepszych drużyn globu, mistrzostwa te to niebywały sukces, który śmiałby podważać albo głupiec, albo ktoś wyjątkowo nieżyczliwy.
Kmita: Zróbmy sobie w styczniu prezent
Spójrzmy na fakty. Przez dwa lata od poprzedniego półfinału Polek niewiele się w ich sytuacji zmieniło. Liga jak słaba była, tak pozostała, kasy i sponsorów nie przybyło, poziom znacząco nie wzrósł. Rywalki w tym czasie w większości poprawiły nie tylko wyniki, ale i organizację. Oklepane „nie ma już słabych” w szczypiorniaku kobiet sprawdza się aż miło, dość powiedzieć, że żadnej z trzech medalowych ekip poprzednich mistrzostw nie dane było powalczyć o obronę podium, Polki z kolei pobiły w drodze po sukces aspirujące Węgierki czy trzykrotne z rzędu wicemistrzynie z Rosji (w latach 2005-2009).
Zachodzę w głowę, jakim cudem Polki potrafią przekuć okoliczności, które dla większości stanowiłyby powód do frustracji, w paliwo, dzięki któremu tak wytrwale pędziły przez te mistrzostwa. Mówmy wprost: polska piłka ręczna pań jest mniej popularna niż w kraju w większości rywalek, zmaga się z niedoinwestowaniem, brakiem zainteresowania i odpowiedniego poziomu, które pozwoliłby realnie myśleć o każdych zbliżających się igrzyskach. Norweżki czy Holenderki, które spotkały się w finałowej parze, nakręcały czy to oczekiwanie kibiców, czy solidne podstawy finansowo-szkoleniowe. Biało-czerwone z kolei drukowały sobie olimpijskie kółka, którym to symbolicznym celem motywowały się nawet w toalecie. Kiedy inni w naszej sytuacji cieszyliby się bez grymasu z czwartego miejsca, nasze potraktowały ten wynik jak niewykorzystaną szansę i brak postępu w stosunku do poprzedniej imprezy (wypowiedź Iwony Niedźwiedź).
Dziś Polki są dla nas bohaterkami, mimo wyraźnie przegranych kluczowych spotkań. Pozostaną pewnie przez kilkanaście najbliższych dni, nawet sponsorzy „wysilą” się na prasowe gratulacje, aż wszyscy o reprezentacji zapomną. Na kolejne dwa lata, kiedy wszyscy znów staną się kibicami reprezentacji dokonującej cudów w mistrzostwach świata.
Komentarze