Kapustka: Nigdy nie byłem aniołkiem
Zawsze wierzyłem w moje umiejętności, ale nie spodziewałem się, że wszystko może potoczyć się tak szybko. Takiego przebiegu kariery sam bym nie wymyślił. Wszystko stało się bardzo szybko. To nie był krok, ale skok do przodu - mówi w rozmowie z Polsatsport.pl pomocnik Cracovii i reprezentacji Polski Bartosz Kapustka.
Sebastian Staszewski: Dla kogo Pana progres jest największym zaskoczeniem?
Bartosz Kapustka: Chyba dla mnie samego. Zawsze wierzyłem w moje umiejętności, w siebie, ale nie spodziewałem się, że wszystko może potoczyć się tak szybko. Czułem, że w minionym roku wskoczę na wyższy poziom, ale takiego przebiegu kariery sam bym nie wymyślił. Wszystko stało się bardzo szybko. To nie był krok, ale skok do przodu. I to olbrzymi.
Dwa gole Milika z HSV! (WIDEO)
Jak czuje się Pan w reprezentacji Polski?
Bardzo dobrze. Wszyscy są dla mnie bardzo życzliwi. Wiele osób mówi, że atmosfera w kadrze jest świetna i mogę to tylko potwierdzić. Chłopaki wiedzieli, kim jestem, podchodzili, sami zagadywali. Wcześniej może nie obawiałem się nowego środowiska, ale czułem niepewność. A oni szybko dali mi do zrozumienia, że jestem jednym z nich. Każdemu życzę takiego przyjęcia. Chociaż przyznaję, że szyderka czasami jest.
Który z reprezentantów imponuje Panu najbardziej?
Robert Lewandowski to klasa sama w sobie. Widać u niego pełen profesjonalizm. Pewne rzeczy robi w ciemno. Walczy o każdą piłkę, z każdej wyciska maksimum. Pewność siebie bije natomiast od Grześka Krychowiaka. Bardzo pozytywny facet. W tym zespole nie brakuje jednak innych świetnych wzorów. Ja czy Karol Linetty albo Piotrek Zieliński mamy tam świetny szkołę.
Gdzie srogim belfrem jest selekcjoner Adam Nawałka, który - takie można czasami odnieść wrażenie - traktuje Pana jak syna…
Z selekcjonerem rozmawiam często przez telefon. Tłumaczy mi wiele kwestii. Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz wiedział o mnie prawie wszystko. Teraz w jego towarzystwie czuję się swobodnie. Nie boję się powiedzieć, co myślę. Trener Nawałka to bardzo mądry facet, który wie, jak z nami postępować.
Powołanie na kadrę i debiut, gole strzelone Gibraltarowi i Islandii, zainteresowanie kilku poważnych klubów z Niemiec i Włoch. Można zwariować. Pan zwariował?
Na szczęście mam wsparcie przyjaciół, których znam od lat, ludzi z klubu i rodziców. Szczególnie oni odgrywają w moim życiu ważną rolę. Przecież to przez tatę zacząłem grać w piłkę. Biegałem sobie po podwórku, a on zaprowadził mnie na prawdziwy trening. Każda decyzja, która wpływa na moje życie, przechodzi przez ręce rodziców. Oni są stróżami Bartka, który chce pozostać zwykłym chłopakiem. Moim zdaniem udaje mi się to, choć wiem, że są ludzie, którzy będą twierdzić inaczej. Sam dałem im do tego kilka powodów.
W tym roku zamierza Pan być grzeczny? Słyszałem, że już w szkole nie był Pan aniołkiem. Uciekał Pan z lekcji i to wykorzystując do tego fikcyjnego księdza...
No nie byłem... Nie pamiętam, kto to dokładnie wymyślił, ale tak było. Chcieliśmy grać z chłopakami w piłkę, wybraliśmy już nawet składy, ale trwała lekcja. Ktoś poszedł więc zadzwonić w imieniu księdza i zwolnił nas na rekolekcje. A my od razu pędem na boisko. Do dziś nie wiem jak nikt się nie zorientował. Tamte czasy wspominam naprawdę dobrze. Zresztą, do dziś koleguję się z większością znajomych z internatu w którym mieszkałem.
Pierwsze poważniejsze kłopoty z Panem w roli głównej wydarzyły się rok temu. Pamięta Pan nasz wywiad po rewanżowym meczu Cracovii z Błękitnymi Stargard Szczeciński w ćwierćfinale Pucharu Polski?
Oj, aż za dobrze...
Powiedział Pan wtedy, że "o Błękitnych wszyscy zaraz zapomną". Dużo mocniejsze słowa w kierunku drugoligowców padły w trakcie meczu. Przesadził Pan? I komu będzie Pan kibicował w tegorocznym półfinale PP - Zagłębiu Sosnowiec, które was wyeliminowało w ćwierćfinale, czy Lechowi Poznań.
Tamtych słów żałuję. Byłem zagotowany, bo przegraliśmy, kibice z nami jechali, dodatkowo zaczęła się pyskówka z rywalami. Nie ja ją zacząłem, ale dałem się sprowokować. I tak wyszło. W emocjach powiedziałem coś, czego nawet nie myślałem. W meczach z Zagłębiem niestety nie grałem, ale ten zespół bardzo mi się podoba. Oglądam czasami 1 ligę i ich gra robi wrażenie. Mam do tych chłopaków ogromny szacunek. Z ręką na sercu mówię, że nie będę kibicował ani im, ani też Lechowi. Niech wygra lepszy.
W załączonym materiale wywiad z Bartoszem Kapustką po meczu z Błękitnymi Stargard Szczeciński.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze