Pindera: Nokaut nokautowi nierówny

Sporty walki

Od porażki Artura Szpilki z Deontayem Wilderem na Brooklynie minęło już kilka dni, ale dyskusje na temat tego pojedynku wciąż trwają i trudno się dziwić, bo jego spektakularne zakończenie było dla Polaka bardzo bolesne.

Odpowiedzi na pytanie jaki ślad zostawił ten brutalny nokaut w psychice Szpilki szybko nie poznamy. Kolejną walkę stoczy dopiero za kilka miesięcy, a może i później. Są jednak już tacy, którzy twierdzą, że nokaut ten może być początkiem końca jego kariery, nie brakuje też opinii, że wróci jeszcze mocniejszy i dostanie kolejną walkę o mistrzostwo świata. W obu przypadkach mam wątpliwości. Byłem w Barclays Center, siedziałem na tyle blisko ringu, by dobrze widzieć co się działo w tym pojedynku. Nie ukrywam też, że ze sportowego punktu widzenia byłem sceptyczny, gdy usłyszałem, że Szpilka zmierzy się z Deontayem Wilderem.  Pomyślałem, że ta walka przyszła zbyt wcześnie, ale wiem, że dziś wszystko dzieje się szybciej niż kiedyś. W Ameryce nie lubią zbyt długo czekać, przypadek Wildera, który dopiero w siódmym roku zawodowej kariery dostał mistrzowską walkę, nie jest czymś normalnym. Wystarczy przypomnieć Michaela Granta, którego karierę utopiono rzucając go na Lennoksa Lewisa. A przecież wcześniej mógł mu tą karierę złamać Andrzej Gołota, ale nie wykorzystał szansy.

 

Michalczewski na ostro: Szpilka i jego promotorzy połasili się na kasę!

 

Sprzedali Szpilkę za dobre pieniądze?

 

Andrzej Wasilewski, jeden z promotorów Szpilki mówił przed pojedynkiem w Barclays Center, że ma świadomość ryzyka, ale wie też, że na kolejną taką walkę być może trzeba będzie czekać zbyt długo.

 

Dariusz Michalczewski, były mistrz świata wagi półciężkiej, wypowiada się w tej sprawie ostro. Jego zdaniem decydująca była zachłanność promotorów, którzy sprzedali Szpilkę za dobre pieniądze. „Tygrys” zna zawodowy boks od podszewki, wie jaką wagę odgrywa strona finansowa w biznesie w którym tkwił tyle lat, więc jego słów nie można lekceważyć. Jest tylko drobna różnica.

 

Michalczewski był koniem pociągowym dużej europejskiej grupy zawodowej dowodzonej przez cierpliwych biznesmenów, którzy stawiali na niego mając poparcie bogatych niemieckich stacji telewizyjnych, która oczekiwały zwycięstw, niekoniecznie z najlepszymi. A, że przy okazji Darek był świetnym pięściarzem i charyzmatycznym młodym człowiekiem, to szybko porwał za sobą publiczność, która wypełniała coraz większe hale. I nie musiał szukać swojej szansy, gdzie indziej.


Dlatego, prawdopodobnie nie wie, że tacy jak Szpilka, walcząc w Ameryce, która nie lubi czekać, muszą się szybko decydować: przyjąć propozycję lub ją odrzucić. Najczęściej jednak propozycje są nie do odrzucenia – tak jak w Ojcu Chrzestnym. Szpilka nie sądził, że już teraz dostanie walkę o mistrzostwo świata. W grudniu minionego roku  miał walczyć w San Antonio z Amirem Mansourem i byłby to jego zdecydowanie najgroźniejszy rywal od chwili, gdy dziewięć miesięcy temu rozpoczął w Houston treningi pod okiem Ronniego Shieldsa.

 

I oczywiście byłoby dla niego lepiej, gdyby zmierzył się z Mansourem, a później z kimś wyżej notowanym, i dopiero po takich doświadczeniach zaczęłyby się rozmowy z urzędującymi mistrzami świata. Tak zapewne wyglądałby ten proces jeszcze nie tak dawno, ale czasy się zmieniły, między innymi za sprawą Ala Haymona, człowieka, który swoimi posunięciami wyraźnie zdynamizował procesy toczące się w tej branży.

 

Nie skreślajmy boksera z Wieliczki

 

Zmieniła się też sytuacja w wadze ciężkiej. Skończyła się dominacja braci Kliczko. Najpierw starszy z Ukraińców, Witalij, oddał pas WBC i poszedł w politykę (teraz mistrzem tej organizacji jest Deontay Wilder), ostatnio młodszy, Władimir, przegrał z Tysonem Furym i stracił pozostałe tytuły. Ale nie koniec na tym. IBF odebrała szybko pas Anglikowi, gdyż odmówił obowiązkowej obrony, który obiecał rewanż Kliczce (za dużo większe pieniądze) i automatycznie stworzył się nowy układ w którym znalazło się miejsce dla Szpilki. A że ten czuł się mocny, w czym utwierdzał go Shields, zobaczyliśmy jego starcie z Wilderem.

I nie tylko moim zdaniem Artur Szpilka pokazał, że umie boksować, że ma niewygodny styl z którym Amerykanin długo nie mógł sobie poradzić. Ale mistrz ma bombę w prawej pięści i gdy w dziewiątej rundzie ją wreszcie odpalił czarny scenariusz stał się faktem. Wcześniej Szpilka toczył równy bój z mistrzem, walka po ośmiu rundach była bliska remisu, co zaskoczyło wielu fachowców. Patrzyli na Polaka zaskoczeni, że tak dobrze mu idzie. I to na pewno jest sukcesem Szpilki, bo nokaut, który mu zafundował Wilder już nie.

 

Ale raczej nie przekreśla przyszłości boksera z Wieliczki, choć oczywiście za wcześnie na kategoryczne opinie. Nokaut, nokautowi nierówny, każdy zawodnik reaguje inaczej na takie zdarzenie. Byli tacy, którzy już nigdy nie byli po nokaucie tacy sami, ale byli też nokautowani, którzy w rewanżu nokautowali swoich pogromców: chociażby Lennox Lewis, który na nokaut odpowiedział nokautem w drugiej walce z Hasimem Rahmanem.

 

Porównanie może trochę na wyrost, bo Lewis to był jednak ktoś, ale warto pamiętać, że mistrza olimpijskiego z Seulu i późniejszego króla wagi ciężkiej nokautowano też w karierze amatorskiej, a przed Rahmanem znokautował go również Oliver McCall. Nie tak ciężko wprawdzie jak Wilder naszego Szpilkę, ale nigdy nie wiesz, który nokaut gorzej się goi i który pozostawia większą bliznę. Jedno jednak nie ulega wątpliwości: każdy taki nokaut jak ten w Barclays Center jest sygnałem ostrzegawczym i nie można go lekceważyć. Mam tylko nadzieję, że Szpilka i ci wszyscy, którzy czuwają nad jego karierą, mają tego świadomość.

Janusz Pindera , Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie