Doping technologiczny, czyli nowa skaza kolarstwa
To nie jest mój rower – zaklina się Femke Van den Driessche, 19-letnia Belgijka, która została złapana na stosowaniu dopingu technologicznego. – Przygotujcie się na kolejne kontrole. Będziemy ścigać oszustów – grzmi Brian Cookson, prezes Międzynarodowej Unii Kolarskiej. Kolarstwo stoi przed ważnym testem.
Dla polskich kibiców informacją początku nowego sezonu były dwa dobre starty Michała Kwiatkowskiego w barwach grupy Sky, dla ogółu kibiców niestety doniesienia dotyczące Van den Driessche.
Nie zrobiłam niczego złego
Kolarka z Belgii została skontrolowana w czasie mistrzostw świata w przełajach w Zolder. W jej rezerwowym rowerze znaleziono motorek z dodatkowym napędem, technologią mającą produkować dodatkową mocy. To pierwszy taki przypadek na świecie.
O stosowaniu podobnych technologii mówiono już od kilku lat - przynajmniej od 2010 roku, ale nie było dowodów, nikogo nie złapano za rękę. Niemniej UCI w zeszłym roku wprowadziła odpowiednie zapisy, które pozwalają teraz nałożyć sankcje na Belgijkę.
– To rower mojego przyjaciela – broni się tymczasem 19-latka. – Trafił do mnie przez nieporozumienie. Mechanik przypadkowo dostarczył ten rower, ale nie startowałam na nim i nie zrobiłabym tego. Nie boję się śledztwa, ponieważ nie zrobiłam niczego złego – tłumaczy Van den Driessche.
Złapiemy was!
Tymczasem Cookson atakuje. – Oszustwa technologiczne są nie do przyjęcia. Ci którzy je stosują, wcześniej czy później zapłacą za to. Będziemy was ścigać, znajdziemy was i ukarzemy, ponieważ mamy sposoby na odkrycie podobnych technologii – podkreśla prezes UCI.
Jeśli jednak wszystko się potwierdzi, kolarstwo będzie musiało stanąć przed poważniejszym problemem. Przecież 19-latka sama nie zamontowała sobie wyrafinowanej technologii. I nie ona pierwsza to zrobiła. Wcześniej o podobne rzeczy oskarżano Rydera Hesjedala, czy Alberto Contadora. W internecie pełno jest amatorskich filmików, które miałyby udawadniać oszustwa wielkich gwiazd.
Doping dla bogatych
Dzisiejsza "La Gazzetta dello Sport" tymczasem donosi o jeszcze bardziej skomplikowanych technologiach, które montowane są nie w ramie, a w konstrukcji kół, w karbonowych obręczach. W przeciwieństwie do silniczków, które generują kilkadziesiąt wat, są głośne i wymagają okablowania, tu mowa o leciutkich elektromagnetycznych systemach, które kosztują po 200 tysięcy euro i których przygotowanie wymaga miesięcy pracy. Innymi słowy - jest to doping dla najbogatszych, dla największych zawodowych grup. Czy one już je stosują?
Electromagnetic wheels are the new frontier of mechanical doping claims Gazzetta dello Sport https://t.co/H3le2s3BCc pic.twitter.com/3dETuOmd90
— Cyclingnews.com (@Cyclingnewsfeed) luty 1, 2016
Doping technologiczny może być niezwykle groźny dla kolarstwa. Owszem nie niszczy zdrowia zawodników, ale jego efekt jest równie pioronujący, jak doping chemiczny. A przecież sport ten dopiero co uporał się z koszmarem Armstronga. Czy już teraz musi się okazać, że kolarstwo toczy nowy rak?
Przejdź na Polsatsport.pl