Pindera: Głowacki nie pęknie przed Lebiediewem
Krzysztof Głowacki nokautując w ubiegłym roku na amerykańskiej ziemi Marco Hucka głośno wkroczył do grona mistrzów. Teraz, gdy cztery razy posłał tam na deski Steve’a Cunninghama pytanie może być tylko jedno: kto następny ?
No właśnie, pytanie ciekawe, ale chyba postawione za wcześnie. Oficjalnym pretendentem jest wprawdzie mistrz olimpijski z Londynu, Ukrainiec Oleksandr Usyk, ale na razie nie wiemy, na ile prawdziwa jest informacja o jego poważnej kontuzji. Pierwsze doniesienia mówiły, że uraz, którego doznał wykluczy go na wiele miesięcy z treningów, ale zaraz pojawiły się kolejne, stawiające te wcześniejsze w zupełnie innym świetle. Dziś mamy już oficjalne pismo WBO nakazujące wszczęcie negocjacji. Obie strony mają na to 30 dni.
A jeśli faktycznie Usyk doznał jednak poważniejszego uszczerbku na zdrowiu, to kto, jeśli nie on, będzie kolejnym przeciwnikiem „Główki”? Nic tak nie buduje legendy mistrzów boksu jak ich rywale. Nie byłoby Muhammada Ali, gdyby nie Joe Frazier, Ken Norton czy George Foreman. A Ray „Sugar” Leonard i jego walki z Roberto Duranem, Thomasem Hearnsem czy Marvinem Haglerem ? Można oczywiście zanurzyć się jeszcze głębiej w historię, czy przywołać znacznie nam bliższe czasy, ale trudno nie zgodzić się z opinią, że pięściarze najbardziej wbijają się w pamięć za sprawą wielkich walk, a te możliwe są tylko wtedy, gdy przeciwnik prezentuje odpowiednio wysoką klasę.
I dlatego twierdzę, że Głowacki nie powinien unikać Usyka. To Polak jest mistrzem, nie Ukrainiec, to on sprawdził się w wielkich walkach z Huckiem i Cunninghamem, a złoty medalista z Londynu tak naprawdę dopiero startuje do wielkiej kariery.
I wcale nie dziwię się „Główce” i jego trenerowi, Fiodorowi Łapinowi, że potrzebują wyzwań. Pamiętam jego wcześniejsze walki i specjalnie mi w nich nie zaimponował.
A Łapin wierzył, bo widział jego sparingi: czy to kiedyś ze Szpilką, czy później z „Diablo” Włodarczykiem. Widział i i zobaczył potencjał. Co więcej, Szpilka i Włodarczyk wypowiadali się o „Główce” w podobny sposób: byli pewni, że nie pęknie przed nikim.
I nie pękł. Przed Usykiem, czy Denisem Lebiediewem też nie pęknie, jeśli kiedykolwiek dojdzie do takiego pojedynku. W obu przypadkach byłyby to pojedynki mańkutów, czyli pięściarzy walczących z odwrotnej pozycji. I to takich, którzy potrafią używać prawej ręki i mocno uderzyć.
Na pewno Lebiediew byłby dziś groźniejszym rywalem od Usyka. Wiem, że nie wszyscy się z tym zgodzą, bo Ukrainiec ma swoje atuty i lepsze warunki fizyczne, ale doświadczenie jest zdecydowanie po stronie Rosjanina. Zobaczymy jak 21 maja poradzi sobie w Moskwie z silnym jak tur Argentyńczykiem Emilio Ramirezem, mistrzem IBF. Jeśli wygra, a będzie faworytem, to gdyby w przyszłości doszło do pojedynku Lebiediewa z Głowackim (a ten dalej miałby pas WBO) stawką byłyby trzy tytuły. I co ważne, takiej konfrontacji nie można wykluczyć, ale chyba potrzeba trochę więcej czasu, by do niej doprowadzić.
Głowacki nie jest mistrzem doskonałym, ma sporo wad, które Usyk czy Lebiediew mogą wykorzystać, ale ma też charakter mistrza, co sprawia, że nikt nie będzie miał z nim w ringu łatwo. Pamiętajmy też, że długo wychodził z cienia, ale gdy wreszcie z niego wyszedł, zrobił to w sposób spektakularny. Kogoś takiego warto promować, dawać szanse, by walczył jak najczęściej o znaczącą stawkę, bo można mieć pewność, że nie zawiedzie. „Główka” nie będzie na siłę szukał wymówek, nie wspomni słowem o kontuzji czy chorobie, tylko wyjdzie do ringu i da z siebie wszystko. Niby banał, ale tylko tacy są zdobywcami.
I w każdym kolejnym pojedynku o wielką stawkę pokaże lwie serce, jestem tego pewny. I za to kochają go nie tylko w Wałczu.
Komentarze