Pindera: Bardzo gorący koniec lata
Bokserski koniec lata zapowiada się na bardzo gorący. Podobnie jak jesień. Już w najbliższą sobotę walka Gołowkin - Brook, a tydzień później Głowacki – Usyk.
Sierpień też był gorący, ale tylko w wydaniu olimpijskim, podczas igrzysk w Rio de Janeiro, gdzie mieliśmy przecież kalendarzową zimę. Ale na wielkie, zawodowe kariery tych, którzy tam brylowali przyjdzie jednak trochę poczekać. Tym bardziej, że niektórzy z nich już dziś myślą o sukcesach na olimpijskim ringu w Tokio, za cztery lata.
Kto wie, być może szybciej usłyszymy o tych, którym w Rio nie było dane stanąć na najwyższym stopniu podium. Kandydatury są mocne: chociażby bezczelnie okradziony ze zwycięstwa w finałowym pojedynku wagi ciężkiej Witalij Lewit. Kazach zbił na kwaśne jabłko aktualnego mistrza świata i Europy, leworęcznego, mierzącego 196 cm Aleksandra Tiszczenkę, ale sędziowie wypunktowali zwycięstwo Rosjanina.
W wadze superciężkiej złoty medal Tony’ego Yoki też budził kontrowersję. Bardziej od Francuza zasłużył na niego Brytyjczyk Joe Joyce, nie gorszy od Francuza był też w półfinale Chorwat Filip Hrgović. Być może obaj zrewanżują się mu na zawodowym ringu.
Giennadij Gołowkin, którego zobaczymy w najbliższą sobotę w starciu z Kelly Brookiem z Londynie, nie miał takiej okazji. Na igrzyskach we Atenach (2004) przegrał w finale z Rosjaninem Gajdarbekiem Gajdarbekowem, ale do rewanżu nigdy nie doszło.
Dziś Kazach jest królem wagi średniej, do niego należą trzy mistrzowskie pasy, więc dziwi trochę fakt, że w wypełnionej do ostatniego miejsca 02 Arena bić się będzie z pięściarzem, który też jest zawodowym czempionem, ale dwie kategorie niżej.
I choć Brook na razie jest cięższy od Gołowkina, to wcale nie oznacza, że w ringu będzie od niego lepszy. Moim zdaniem zostanie znokautowany, podobnie jak Amir Khan w starciu z Saulem Alvarezem, gdy porwał się na coś podobnego. Nie brakuje jednak takich, którzy myślą odwrotnie, więc walka cieszy się wielkim zainteresowaniem.
A ten, który nie zgodził się walczyć z Kazachem, czyli Alvarez, tydzień później (17 września) stanie w Teksasie do pojedynku z Liamem Smithem, którego stawką będzie należący do Anglika pas WBO w wadze junior średniej. I będzie oczywiście faworytem.
Kilka godzin wcześniej, w Polsce, skończy się, miejmy nadzieję, wielka walka pomiędzy Głowackim i Usykiem. Polak zawsze marzył o igrzyskach, ale nie dane mu było na nich wystąpić. Jest jednak zawodowym mistrzem WBO wagi junior ciężkiej, mającym za sobą efektowny nokaut w starciu z Marco Huckiem i wygraną ze Stevem Cunninghamem, którego miał cztery razy na deskach.
Jego najbliższy rywal, to jednak as olimpijskiego boksu. Mistrz świata, Europy i złoty medalista igrzysk w Londynie. Ukrainiec znakomicie radził sobie też w rozgrywkach WSB (World Series of Boxing), a teraz jest niepokonany na zawodowym ringu (9-0, 9 KO).
Wszystko wskazuje na to, że „Główkę” czeka więc piekielnie ciężkie zadanie, ale trudno nie stawiać na polskiego mistrza świata. Znany amerykański dziennikarz, Dan Rafael, też stawia na Polaka, ale podobnie jak większość ekspertów uważa, że to może być bardzo ciężko wywalczone zwycięstwo urzędującego mistrza. Tym bardziej, że oceniając szanse obu pięściarzy bez emocji wydaje się, że więcej atutów ma Usyk.
Kiedy w najbliższą sobotę, już za tydzień (10 września) poznamy lepszego w starciu Gołowkina z Brookiem, w USA przygotowywać się będzie do swojej walki najlepszy pięściarz bez podziału na kategorie, Roman „Chocolatito” Gonzalez (45-0, 38 KO) z Nikaragui. Rywalem małego-wielkiego mistrza WBC wagi muszej w Inglewood będzie podobnie jak on niepokonany Carlos Cuadras (35-0-1, 27 KO), a stawką należący do Meksykanina pas WBC kategorii super muszej. Ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że może pokonać tak wspaniałego czempiona, jakim jest Gonzalez.
Miejmy nadzieję, że tak ciekawie będzie aż do końca tego roku. Być może dojdzie do rewanżu Władimira Kliczki z Tysonem Furym, 29 października, choć to wciąż nic pewnego. Wiemy za to, że Anthony Joshua walczyć będzie 26 listopada w Manchesterze, pytanie tylko z kim ? On sam, gdy z nim rozmawiałem w Rio de Janeiro, podczas igrzysk, specjalnie się tym nie przejmował.
Ważne, że tydzień wcześniej dostaniemy, nieco przedwczesny wprawdzie, ale wspaniały, świąteczny prezent. Andre Ward kontra Siergiej Kowaliow, to powinno być wydarzenie, które przejdzie do historii boksu. Z jednej strony ostatni, amerykański mistrz olimpijski i przez lata król wagi superśredniej, z drugiej mega niebezpieczny Rosjanin, posiadacz trzech (WBA, IBF, WBO) mistrzowskich pasów w wadze półciężkiej. Ward jest niepokonany od dwudziestu lat, ostatni raz przegrał będąc chłopcem, mając 12 lat, ale na zawadiace z Czelabińska nie robi to większego wrażenia. On też jest niepokonany, a przy tym przekonany, że znokautuje Warda i położy kres tej pięknej opowieści. Nie oznacza to jednak wcale, że tak się stanie. 19 listopada w Las Vegas wszystko bowiem będzie możliwe.
Komentarze