Kmita: Memento po Plebiscycie
Święta, święta i po świętach, minęły tak samo szybko jak ostatni wyścig do miana „Najlepszego” polskiego sportowca Anno Domini 2017. Kolejny Plebiscyt „Przeglądu Sportowego” za nami, ale jego echa nie milkną. Odwrotnie – otacza nas całkiem głośna wrzawa.
Napisałem – Najlepszego – w cudzysłowie, bo coraz bardziej doskwiera wszystkim dosłowność tego określenia. Cóż bowiem może oznaczać ów „Najlepszy” w dobie powszechnie nieporównywalnych kryteriów mistrzowskich. Więcej, kibice głosujący na swoich faworytów mają swoje prywatne super subiektywne kryteria i tego nikt, nigdy im nie zabierze. Współczesne udoskonalenia i mnogość technik głosowania (kupon, online i sms) dodają jedynie soli i pieprzu temu wyścigowi i dzięki temu waży się on, tak jak ostatnio, do ostatnich metrów, ostatniej prostej.
Może organizatorzy Plebiscytu urwą mi głowę, ale co tam - ujawniam super tajemnicę: Kamil Stoch wyprzedził Roberta Lewandowskiego na dwie minuty przed zakończeniem smsowego głosowania. Gdy na Gali zaczynał śpiewać Maciej Maleńczuk prowadził jeszcze pan Robert, gdy artysta kończył swój utwór, zwycięzcą był już latający pan Kamil. Taka była siła zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni i emocje ponad siedemipółmilionowej widowni zgromadzonej przed telewizorami.
Czy zatem można z czystym sumieniem powiedzieć, że Kamil Stoch był w tamtym roku lepszy od Roberta Lewandowskiego, Anity Włodarczyk czy Łukasza Kubota. Nie, jednak bez wątpienia był od nich popularniejszy w kluczowym momencie głosowania. Tylko tyle i aż tyle. Wystarczyło do zwycięstwa w 83. Plebiscycie „PS”, ale czy to znaczy, że z czystej zabawy, z cudowną przedwojenną tradycją, powinniśmy przechodzić wprost do faktycznej wojny w udowadnianiu kto zasłużył na ten prestiżowy tytuł. Czytając internetowe opinie kibiców włos jeży się na głowie. Trwa tam walka na noże, bez pardonu, bez klasy, bez smaku. Niepotrzebnie.
Od początku swego istnienia Plebiscyt „PS” był swoistą formą złożenia hołdu polskim sportowcom, za ich sukcesy, wysiłek, godne reprezentowanie Polski i Polaków na arenie międzynarodowej. Nie raz i nie dwa ostateczne rezultaty Plebiscytu budziły kontrowersje, ale nikt z tego powodu nie zaczynał nowej Wojny Światowej. W takim np. 1974 roku, bardzo tłustym jeśli chodzi o wielkie sukcesy polskiego sportu, w Plebiscycie zwyciężyła Irena Szewińska. No i przed kim? Ano, przed samym Kazimierzem Deyną - kapitanem legendarnej drużyny Kazimierza Górskiego, po najpiękniejszym do tej pory naszym Mundialu w Niemczech.
Król strzelców tego turnieju Grzegorz Lato był dopiero czwarty za dziesięcioboistą, (kto go dzisiaj pamięta?) Ryszardem Skowronkiem. Najlepszy skrzydłowy X MŚ – Robert Gadocha – ledwie piąty. Aha, dopiero na 10. pozycji uplasował się wtedy Edward Skorek – jeden z nie mniej wspaniałych niż piłkarze, chłopców Huberta Wagnera – ówczesnych mistrzów świata w siatkówce. Rzecz dzisiaj nie do pomyślenia, a jednak wtedy tak to się skończyło. Co więcej, nikt wtedy z tego powodu ani do Wisły, ani do Odry nie skoczył. I sportowcy, i kibice przyjmowali to wtedy ze zrozumieniem, że o gustach głosujących po prostu się nie dyskutuje.
Dzisiaj pokłosie Plebiscytu niesie ze sobą liczne, brutalne komentarze, a sprawa miny Anny Lewandowskiej po ogłoszeniu wyników jest uważana przez wielu za clou tego wieczoru. Niesłusznie. Musimy wszyscy pamiętać, że to była, jest i będzie tylko i wyłącznie zabawa. Emocjonująca dla kibiców i prestiżowa dla sportowców, ale wciąż i niezmiennie – jedynie zabawa. Zabawa, która powinna łączyć a nie dzielić Polaków. Powinna łączyć, bo polski sport jest bezcennym depozytem narodowym. Zawsze był, jest i będzie - jeden, powszechny i niepodzielny – jeden dla nas wszystkich. I co najważniejsze dla nas - wobec niego - równych sobie.