Kmita: Dobry Polak, ale Kubańczyk
Minął tydzień od złota polskich siatkarzy na MŚ w Turynie i już widać , że atmosfera ogólnonarodowego święta niektórym nie do końca jest w smak.
Jeden z „medialnych mędrców”, który od lat uzurpuje sobie prawo do oceny wszystkiego i wszystkich, popełnił taki oto twitt, w godzinę po zakończeniu turyńskiego finału. Ów „świąteczny” entuzjasta siatkówki napisał: „ Mamy drużynę złożoną z naszych chłopaków, urodzonych w bloku obok, czy podwórko dalej. Zmasakrowali Brazylię w finale MŚ i drugi raz zdobyli złoty medal. Duma. A my im zaraz wciśniemy Kubańczyka, ktoś z naszych wyleci, matematyki się nie oszuka. I tyle.”
Tylko tyle i o zgrozo - aż tyle! Kiedy dotarła do mnie ta informacja, nie mogłem uwierzyć, że ktoś w końcu drugiej dekady XXI wieku ma tak pusto w głowie, żeby w chwili tak radosnej nawiązywać retoryką do fatalnych idei z lat trzydziestych XX wieku.
Już kiedyś był na świecie taki niewysoki pan z wąsikiem, który też uważał, że dla Hansa z bloku obok, lub Gerda z podwórka dalej, należy się coś więcej od życia. A na pewno więcej od Żydów, Polaków, Rosjan czy ciemnoskórych. Z tego powstała teoria rasy panów i kłopoty całego świata z ujarzmieniem narodu zbudowanego na rasizmie, jako fundamencie zbrodniczej ideologii.
Dlatego dzisiaj, choć to tylko sport, nie można tolerować tego typu bzdur. Trzeba zdecydowanie i od razu powszechnie piętnować. Trzeba to robić choćby z tego powodu, że nie ważne kto, tylko co pisze. Pod twittem znalazłem ponad osiemset polubień (!) i to jest powód do prawdziwej trwogi, bo dowodzi, że nie do wszystkich Polaków dotarły ideały demokratycznej cywilizacji Zachodu.
Więcej, lansowanie tezy, że naszym złotym chłopcom – Wilfredo Leon (ów Kubańczyk) będzie cierniem w oku, jest grubym nadużyciem, wręcz cyniczną prowokacją. Więc o co chodzi? Czy o tanią popularność autora twittu, który nie pierwszy raz korzysta z koniunktury na cokolwiek?
Czy też o wpasowanie się w modną dzisiaj, skrajnie prawicową, anty imigracyjną retorykę. Cokolwiek jest przyczyną tej głupoty jest to groźne, nieśmieszne. Przecież rzeczywistość dotycząca Wilfredo jawi się zupełnie inną.
Leon, który towarzyszył wszystkim Polakom oglądającym mistrzostwa w telewizji w sympatycznych reklamach Plusa jest człowiekiem ujmującym i na niczyje miejsce w siatkarskiej kadrze nie czyha. Mało tego, to Polacy przez lata namawiali go do przyjęcia polskiego paszportu i - w perspektywie już najbliższych ME - założenia biało-czerwonej koszulki.
Żona Wilfredo, pani Małgosia rozkochała go w Polsce – w polskich miastach i kulturze, o czym w Internecie jest informacji aż w nadmiarze. Może jeszcze jego polski nie jest tak perfekcyjnie literacki, jak polskiego pięściarza Izu Ugonoha, ale z dziennikarzami i kolegami z kadry rozmawia w mowie Mickiewicza całkiem swobodnie.
Nie namawiany przez nikogo, z własnej woli, pojechał na letnie zgrupowanie kadry poprzedzające MŚ. Chciał być ze swoimi przyszłymi kolegami i była to jedyna motywacja, bo przecież nie mógł wiedzieć, że jadą po złoto. Oni, doceniając jego gest, odśpiewali w dniu jego 25 urodzin, 31 lipca, w treningowej hali – gromkie sto lat. Śpiewali wszyscy, bo wiedzą, że gra z Wilfredo w jednej drużynie to zaszczyt i realna szansa na sukces.
Dlatego nikt z nich nie czuje się zagrożony, tylko zwyczajnie, po ludzku cieszy się na taką perspektywę. Zatem komu i dlaczego zależy, żeby straszyć dzisiaj ciemnoskórym geniuszem siatkówki, jako zagrożeniem dla pozycji Michała Kubiaka czy Bartosza Kurka?
A może odpowiedź jest prozaicznie prosta i pozbawiona ideologii. Może sukcesy polskiej siatkówki zagrażają interesom znajdującego się w głębokiej defensywie piłkarskiego lobby i jego dyspozycyjni heroldzi zaczynają już działać. Dlatego - jedynie z biznesowego wyrachowania - wypisują głupstwa. Czy to lepiej? Na pewno nie. To jest tak samo straszne! I tyle.
Przejdź na Polsatsport.pl