Psycholog sportu: Nie jesteśmy słabi psychicznie!

W rywalizacji sportowej na najwyższym poziomie polscy sportowcy często przegrywają z przeciwnikami „głową”. Czy słaba psychika to nasza cecha narodowa? A jeśli nie, to dlaczego tak się dzieje i co możemy zrobić, by temu zapobiec? W roku 2014 w kontekście zbliżających się zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi oraz mistrzostw świata siatkarzy, które odbędą się w Polsce, odpowiedź na te pytania wydaje się być niezwykle ważna. Specjalnie dla portalu Polsatsport.pl odpowiada więc na nie szef zespołu psychologów przy Komisji Medycznej PKOl, dr Marek Graczyk.
Dziś pierwsza część wywiadu, w której m.in. psychice ogółu polskich sportowców i mistrzostwach świata siatkarzy, czyli co my wszyscy możemy zrobić, by naszym nie przeszkodzić, a może nawet pomóc! W kolejnych dwóch częściach, które jeszcze w tym tygodniu na naszym portalu także o naszych nadziejach medalowych na igrzyska w Soczi i konkretnych przypadkach najsilniejszych i trochę słabszych psychicznie polskich sportowców.
Aleksandra Szutenberg: Jakie jest w Polsce podejście do psychologii w sporcie? Czy stereotyp, że z psychologami współpracują Ci co mają problemy z „głową” wciąż jest aktualny?
Marek Graczyk: W dalszym ciągu jest pewna grupa sportowców, którzy tak uważają. To w większości ci, którym taka współpraca przydałaby się najbardziej i to od najmłodszych lat. Ich jednak najtrudniej przekonać. Najchętniej z psychologami pracują ci, którzy są mocni psychicznie i chcą być jeszcze mocniejsi . Takie osoby, to te perełki, które nas cieszą swoimi występami i wynikami. Jeśli chodzi o nastawienie trenerów, to najłatwiej współpracuje się z tymi, którzy kiedyś jako zawodnicy sami pracowali z psychologiem.
Trudniej jest w grach zespołowych. Ten problem występuje od zawsze i tkwi nie wiadomo w czym. Trener dąży do tego, aby być autorytetem i uważa, że to on powinien być najlepszym psychologiem. Tak jest, ale tylko wtedy, kiedy sam jest odpowiednio wyedukowany i kiedy sam jest silny, odporny psychicznie i potrafi opanować swój stres startowy. Często tak nie jest.
Czy można uogólnić, że Polacy jako naród są słabi psychicznie, czy to indywidualna kwestia każdego sportowca?
Polscy sportowcy nie są słabi psychicznie, ale mają przepotworną presję. Brakuje im także wielu umiejętności których nie nabyli w szkole. Dzieci nie uczą się asertywności, ani kompetencji społecznych , które składają się na inteligencje emocjonalną. W szkołach na zachodzie wszystkie umiejętności psychologiczne interpersonalne i komunikacyjne nauczane są od pierwszych klas szkoły podstawowej. U nas to jest wywrócone do góry nogami.
Nienauczony umiejętności emocjonalnych sportowiec jest wrzucany na bardzo głęboką wodę. W Polsce presja jest przeogromna. Wytwarza ją chociażby kibicowanie np. w siatkówce czy piłce nożnej. To kibicowanie jest piękne, ale niesie ze sobą presję wyniku. Nie umiemy się tak bawić i cieszyć jak Irlandczycy, że ich chłopaki po prostu grają. Nasi mają zawsze wygrywać! Tylko jak?! Skoro oni nie potrafią grać. Nie ważne, że nasz zespół ma potencjał co najwyżej na 10-te miejsce, dla naszych kibiców liczy się tylko wygrana.
To samo w wielu indywidualnych sportach. Stale współpracuję z żużlowcami . Oni mówią, że dla przyjemności jeżdżą w Szwecji czy Anglii, w Polsce tylko dla pieniędzy. Tu jest taka presja, która nie pozwala odczuwać przyjemności z samego występu i walki sportowej.
Presję wytwarzają nie tylko kibice, ale także dziennikarze. Na szczęście to już się trochę poprawia. Można to było zaobserwować już podczas igrzysk w Londynie. Dziennikarze w końcu przestali zadawać te kardynalne pytania – co zrobisz, jak wygrasz? Ile będzie medali? Czy było dobre losowanie? Przecież jest tyle innych świetnych pytań, które można zadać, ale nigdy w życiu takie rzeczy przed występem. Dochodzi do przemotywowania i zbytniego rozbudzenia motywacji zewnętrznej. Zawodnik zaczyna myśleć o wyniku, a nie o tym, co zrobić, jak walczyć i wejść w stan flow i właściwej koncentracji.
Polscy sportowcy są w związku z tym w dużo trudniejszej sytuacji. Dziennikarze, kibice i my wszyscy jako naród jesteśmy troszkę zakompleksieni i zneurotyzowani. Potrzebujemy się z kimś identyfikować, żeby się dowartościować. Identyfikacja z wygranym to jest to coś, co zawsze podbudowuje. Bez względu na to, czy dyscyplina jest niszowa czy nie.
Wspomniał Pan, że nasi siatkarze są jednymi z tych sportowców, którzy muszą się zmierzyć z największa presją. To teraz kilka słów o nich. Po porażce w barażu tegorocznych mistrzostw Europy z reprezentacją Bułgarii (red. po przewagach w tie-breaku) większość dziennikarzy zagrzmiała – totalna klęska, porażka, grali beznadziejnie... Gdyby to naszym się poszczęściło i awansowali do strefy medalowej byłaby euforia radości, a przecież forma ta sama…
Tutaj dotykamy naszej strony emocjonalnej i racjonalnej. To było myślenie bardzo irracjonalne, bo przecież w ostatnich meczach z Bułgarami mieliśmy bilans bardzo ujemny, a więc skąd nagle mamy takie oczekiwania... Oczywiście zawodnicy chcieli, robili wszystko. Nie może więc taka porażka zostać tak odebrana.
Gdy mowa o siatkarzach przypomina mi się taka scenka z Londynu. Poszedłem z moim kolegą po fachu oraz wiceministrem sportu do centrum rozrywki. Tam przed meczem z Polakami Bułgarzy zrelaksowani śmiali się, bawili i grali w piłkarzyki. Kolega mówi: „o ci się bawią, a jutro, jak lanie dostaną, to się obudzą. Trenować trzeba, jak nasi”. To były słowa fachowca, a wiadomo, co się później stało (red. Polacy przegrali 1:3). Nasi w Londynie mieli już dosyć. Inni jechali gdzieś się rozerwać, a nasi tylko trening, trening i jeszcze raz trening, jeden, drugi i kolejny.
Nie umiemy wszystkiego, tak rozsądnie, racjonalnie rozdzielić. Podchodzimy do sportu w sposób śmiertelnie poważny, że liczy się tylko ta okropnie ciężka praca. Może start i rywalizację sportową trzeba potraktować bardziej zabawowo, jako formę rozrywki.
Na igrzyskach w Atenach mieliśmy świetnego dżudokę, który półfinał przegrał na pięć sekund przed końcem walki. Wygrywał. Miał srebrny medal już praktycznie w garści, ale wychodził z założenia, że jak kończyć to efektownie, tylko efektownym atakiem. Ruszył do przodu, nadział się na kontrę Japończyka i przegrał, a mógł zrobić krok do przodu, przeczekać tylko do końca i cieszyć się ze zwycięstwa. Wszyscy na niego naskoczyli – co on zrobił?! Dlaczego nie myślał, tylko walczył?! Podczas gdy on potrzebował wtedy przede wszystkim wsparcia. W konsekwencji tego w pojedynku o brązowy medal nawet nie podjął walki i skończył poza podium, a rywal był w zasięgu…
Wtedy, kiedy trzeba wspierać, my tego nie potrafimy. Kiedy trzeba ganić, to też gdzieś to się zaciera i tłumaczymy, że nic się nie stało. Coś w naszym myśleniu jest irracjonalnego. Mamy jakieś oczekiwania, mimo że czasami historia pokazuje, że nie mamy prawa tak myśleć.
Jesienią naszych siatkarzy czekają mistrzostwa świata i to w Polsce. Jakie powinno być podejście, zarówno kibiców jak i dziennikarzy, żeby im przynajmniej nie przeszkadzać, nie nakładać na nich dodatkowej presji?
Wszystkie pytania o wynik, o medale, o cele wywalamy do kosza. Palimy kartki z takimi pytaniami. Można pytać o wszystko: o rodzinę, o dzieci, o to, jak się czują, o zainteresowania, o to co robili, o czym śnili, itp., itd. Może być z dowcipem, z humorem, ale o wszystkich pytaniach związanych z wynikami i medalami, kalkulacjami – wyjdzie nie wyjdzie - musimy zapomnieć.
Musimy wszystko totalnie odwrócić. Z mistrzostw świata uczynić wielkie fiesty, happeningi i zabawę. Nie wolno nam zabić tej wielkiej radości i chęci startu w naszych zawodnikach. Niech to będzie wspólna zabawa. Starajmy się po prostu nie przeszkadzać. To, że oni ciężko pracują, nieraz dużo ciężej niż my wszyscy, nie ulega wątpliwości. Podczas mistrzostw postarajmy się wytworzyć tą, jakże potrzebną, zdrową atmosferę sportowej rywalizacji – kiedy trzeba podniosłą, a kiedy trzeba to wesołą i zabawową.
Czy to, że mistrzostwa odbywają się w Polsce, naszym siatkarzom pomoże, czy raczej przeszkodzi?
Z założenia startowanie u siebie powinno pomagać, bo ściany pomagają. U nas może być z tym jednak różnie. Bardzo ważny będzie początek. Jak dobrze zaczną, to myślę, że uniesieni pewną fala entuzjazmu będą w stanie osiągnąć najlepszy wynik. Natomiast jeśli początek będzie ciężki i wyleją się wszystkie nasze żale, to może być za chwilę pozamiatane. Ale bądźmy dobrej myśli. To jest zawsze piękne widowisko i trzeba na takie liczyć. Miejmy nadzieję, że będą cudowne zagrania, piękne piłki, dramatyczne tie-breaki i te emocje, ta dramaturgia zostaną przez kibiców nagrodzone. Na to liczę.
Stephan Antiga. Czy trener zawodnik może wzbudzić w zawodnikach autorytet i wpłynąć na wzmocnienie ich sfery mentalnej?
Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo przyznam się, że nie wiem dokładnie, jaka jest dynamika tej grupy, jakie w niej zachodzą procesy. Nie wiem też, na ile Antiga ma wśród zawodników autorytet i jak jest przygotowany warsztatowo do pełnienia funkcji trenera, czyli czy potrafi z dystansu spojrzeć na pewne sytuacje, czy potrafi stanąć z boku i rozwiązać konflikt, bądź stworzyć konflikt kontrolowany, bo czasem wymuszenie takiej sytuacji też jest potrzebne. Przykład: idzie za dobrze, przychodzi lekceważenie i wtedy powinien być wprowadzony konflikt kontrolowany, żeby się wściekli, żeby się na nowo zdenerwowali i ponownie zmobilizowali.
Ci, którzy znają Antigę osobiście mówią, że jest człowiekiem bezkonfliktowym, bardzo profesjonalnie podchodzącym do wykonywanej przez siebie pracy, przez wszystkich lubianym i bardzo często stawianym za przykład. Tylko czy zawodnik- autorytet może być autorytetem jako trener reprezentacji, w której występuje dużo indywidualności i gwiazd.
Duże znaczenie będzie tu miał sztab doradców, jakimi Antiga się otoczy. Bardzo ważne będzie, by oni dostrzegali rzeczy, których on może nie zauważyć, z boku, z innej perspektywy. Wiedzieli coś, z czym on może mieć na początku problem.
Wydaje mi się, że trener naszych skoczków narciarskich – Łukasz Kruczek - jeszcze skakał, a już był trenerem albo stał się nim bezpośrednio po zakończeniu kariery. W jego przypadku, to się sprawdziło. Miał od razu bardzo dobry kontakt z zawodnikami i potrafił utrzymać z nimi świetne relacje. Kiedy trzeba było, potrafił też zmobilizować ich do bardzo ciężkiej pracy. Stworzył nieprawdopodobny zespół. Mam nadzieję, że z Antigą i reprezentacją siatkarzy będzie tak samo.
Aleksandra Szutenberg: Jakie jest w Polsce podejście do psychologii w sporcie? Czy stereotyp, że z psychologami współpracują Ci co mają problemy z „głową” wciąż jest aktualny?
Marek Graczyk: W dalszym ciągu jest pewna grupa sportowców, którzy tak uważają. To w większości ci, którym taka współpraca przydałaby się najbardziej i to od najmłodszych lat. Ich jednak najtrudniej przekonać. Najchętniej z psychologami pracują ci, którzy są mocni psychicznie i chcą być jeszcze mocniejsi . Takie osoby, to te perełki, które nas cieszą swoimi występami i wynikami. Jeśli chodzi o nastawienie trenerów, to najłatwiej współpracuje się z tymi, którzy kiedyś jako zawodnicy sami pracowali z psychologiem.
Trudniej jest w grach zespołowych. Ten problem występuje od zawsze i tkwi nie wiadomo w czym. Trener dąży do tego, aby być autorytetem i uważa, że to on powinien być najlepszym psychologiem. Tak jest, ale tylko wtedy, kiedy sam jest odpowiednio wyedukowany i kiedy sam jest silny, odporny psychicznie i potrafi opanować swój stres startowy. Często tak nie jest.
Czy można uogólnić, że Polacy jako naród są słabi psychicznie, czy to indywidualna kwestia każdego sportowca?
Polscy sportowcy nie są słabi psychicznie, ale mają przepotworną presję. Brakuje im także wielu umiejętności których nie nabyli w szkole. Dzieci nie uczą się asertywności, ani kompetencji społecznych , które składają się na inteligencje emocjonalną. W szkołach na zachodzie wszystkie umiejętności psychologiczne interpersonalne i komunikacyjne nauczane są od pierwszych klas szkoły podstawowej. U nas to jest wywrócone do góry nogami.
Nienauczony umiejętności emocjonalnych sportowiec jest wrzucany na bardzo głęboką wodę. W Polsce presja jest przeogromna. Wytwarza ją chociażby kibicowanie np. w siatkówce czy piłce nożnej. To kibicowanie jest piękne, ale niesie ze sobą presję wyniku. Nie umiemy się tak bawić i cieszyć jak Irlandczycy, że ich chłopaki po prostu grają. Nasi mają zawsze wygrywać! Tylko jak?! Skoro oni nie potrafią grać. Nie ważne, że nasz zespół ma potencjał co najwyżej na 10-te miejsce, dla naszych kibiców liczy się tylko wygrana.
To samo w wielu indywidualnych sportach. Stale współpracuję z żużlowcami . Oni mówią, że dla przyjemności jeżdżą w Szwecji czy Anglii, w Polsce tylko dla pieniędzy. Tu jest taka presja, która nie pozwala odczuwać przyjemności z samego występu i walki sportowej.
Presję wytwarzają nie tylko kibice, ale także dziennikarze. Na szczęście to już się trochę poprawia. Można to było zaobserwować już podczas igrzysk w Londynie. Dziennikarze w końcu przestali zadawać te kardynalne pytania – co zrobisz, jak wygrasz? Ile będzie medali? Czy było dobre losowanie? Przecież jest tyle innych świetnych pytań, które można zadać, ale nigdy w życiu takie rzeczy przed występem. Dochodzi do przemotywowania i zbytniego rozbudzenia motywacji zewnętrznej. Zawodnik zaczyna myśleć o wyniku, a nie o tym, co zrobić, jak walczyć i wejść w stan flow i właściwej koncentracji.
Polscy sportowcy są w związku z tym w dużo trudniejszej sytuacji. Dziennikarze, kibice i my wszyscy jako naród jesteśmy troszkę zakompleksieni i zneurotyzowani. Potrzebujemy się z kimś identyfikować, żeby się dowartościować. Identyfikacja z wygranym to jest to coś, co zawsze podbudowuje. Bez względu na to, czy dyscyplina jest niszowa czy nie.
Wspomniał Pan, że nasi siatkarze są jednymi z tych sportowców, którzy muszą się zmierzyć z największa presją. To teraz kilka słów o nich. Po porażce w barażu tegorocznych mistrzostw Europy z reprezentacją Bułgarii (red. po przewagach w tie-breaku) większość dziennikarzy zagrzmiała – totalna klęska, porażka, grali beznadziejnie... Gdyby to naszym się poszczęściło i awansowali do strefy medalowej byłaby euforia radości, a przecież forma ta sama…
Tutaj dotykamy naszej strony emocjonalnej i racjonalnej. To było myślenie bardzo irracjonalne, bo przecież w ostatnich meczach z Bułgarami mieliśmy bilans bardzo ujemny, a więc skąd nagle mamy takie oczekiwania... Oczywiście zawodnicy chcieli, robili wszystko. Nie może więc taka porażka zostać tak odebrana.
Gdy mowa o siatkarzach przypomina mi się taka scenka z Londynu. Poszedłem z moim kolegą po fachu oraz wiceministrem sportu do centrum rozrywki. Tam przed meczem z Polakami Bułgarzy zrelaksowani śmiali się, bawili i grali w piłkarzyki. Kolega mówi: „o ci się bawią, a jutro, jak lanie dostaną, to się obudzą. Trenować trzeba, jak nasi”. To były słowa fachowca, a wiadomo, co się później stało (red. Polacy przegrali 1:3). Nasi w Londynie mieli już dosyć. Inni jechali gdzieś się rozerwać, a nasi tylko trening, trening i jeszcze raz trening, jeden, drugi i kolejny.
Nie umiemy wszystkiego, tak rozsądnie, racjonalnie rozdzielić. Podchodzimy do sportu w sposób śmiertelnie poważny, że liczy się tylko ta okropnie ciężka praca. Może start i rywalizację sportową trzeba potraktować bardziej zabawowo, jako formę rozrywki.
Na igrzyskach w Atenach mieliśmy świetnego dżudokę, który półfinał przegrał na pięć sekund przed końcem walki. Wygrywał. Miał srebrny medal już praktycznie w garści, ale wychodził z założenia, że jak kończyć to efektownie, tylko efektownym atakiem. Ruszył do przodu, nadział się na kontrę Japończyka i przegrał, a mógł zrobić krok do przodu, przeczekać tylko do końca i cieszyć się ze zwycięstwa. Wszyscy na niego naskoczyli – co on zrobił?! Dlaczego nie myślał, tylko walczył?! Podczas gdy on potrzebował wtedy przede wszystkim wsparcia. W konsekwencji tego w pojedynku o brązowy medal nawet nie podjął walki i skończył poza podium, a rywal był w zasięgu…
Wtedy, kiedy trzeba wspierać, my tego nie potrafimy. Kiedy trzeba ganić, to też gdzieś to się zaciera i tłumaczymy, że nic się nie stało. Coś w naszym myśleniu jest irracjonalnego. Mamy jakieś oczekiwania, mimo że czasami historia pokazuje, że nie mamy prawa tak myśleć.
Jesienią naszych siatkarzy czekają mistrzostwa świata i to w Polsce. Jakie powinno być podejście, zarówno kibiców jak i dziennikarzy, żeby im przynajmniej nie przeszkadzać, nie nakładać na nich dodatkowej presji?
Wszystkie pytania o wynik, o medale, o cele wywalamy do kosza. Palimy kartki z takimi pytaniami. Można pytać o wszystko: o rodzinę, o dzieci, o to, jak się czują, o zainteresowania, o to co robili, o czym śnili, itp., itd. Może być z dowcipem, z humorem, ale o wszystkich pytaniach związanych z wynikami i medalami, kalkulacjami – wyjdzie nie wyjdzie - musimy zapomnieć.
Musimy wszystko totalnie odwrócić. Z mistrzostw świata uczynić wielkie fiesty, happeningi i zabawę. Nie wolno nam zabić tej wielkiej radości i chęci startu w naszych zawodnikach. Niech to będzie wspólna zabawa. Starajmy się po prostu nie przeszkadzać. To, że oni ciężko pracują, nieraz dużo ciężej niż my wszyscy, nie ulega wątpliwości. Podczas mistrzostw postarajmy się wytworzyć tą, jakże potrzebną, zdrową atmosferę sportowej rywalizacji – kiedy trzeba podniosłą, a kiedy trzeba to wesołą i zabawową.
Czy to, że mistrzostwa odbywają się w Polsce, naszym siatkarzom pomoże, czy raczej przeszkodzi?
Z założenia startowanie u siebie powinno pomagać, bo ściany pomagają. U nas może być z tym jednak różnie. Bardzo ważny będzie początek. Jak dobrze zaczną, to myślę, że uniesieni pewną fala entuzjazmu będą w stanie osiągnąć najlepszy wynik. Natomiast jeśli początek będzie ciężki i wyleją się wszystkie nasze żale, to może być za chwilę pozamiatane. Ale bądźmy dobrej myśli. To jest zawsze piękne widowisko i trzeba na takie liczyć. Miejmy nadzieję, że będą cudowne zagrania, piękne piłki, dramatyczne tie-breaki i te emocje, ta dramaturgia zostaną przez kibiców nagrodzone. Na to liczę.
Stephan Antiga. Czy trener zawodnik może wzbudzić w zawodnikach autorytet i wpłynąć na wzmocnienie ich sfery mentalnej?
Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo przyznam się, że nie wiem dokładnie, jaka jest dynamika tej grupy, jakie w niej zachodzą procesy. Nie wiem też, na ile Antiga ma wśród zawodników autorytet i jak jest przygotowany warsztatowo do pełnienia funkcji trenera, czyli czy potrafi z dystansu spojrzeć na pewne sytuacje, czy potrafi stanąć z boku i rozwiązać konflikt, bądź stworzyć konflikt kontrolowany, bo czasem wymuszenie takiej sytuacji też jest potrzebne. Przykład: idzie za dobrze, przychodzi lekceważenie i wtedy powinien być wprowadzony konflikt kontrolowany, żeby się wściekli, żeby się na nowo zdenerwowali i ponownie zmobilizowali.
Ci, którzy znają Antigę osobiście mówią, że jest człowiekiem bezkonfliktowym, bardzo profesjonalnie podchodzącym do wykonywanej przez siebie pracy, przez wszystkich lubianym i bardzo często stawianym za przykład. Tylko czy zawodnik- autorytet może być autorytetem jako trener reprezentacji, w której występuje dużo indywidualności i gwiazd.
Duże znaczenie będzie tu miał sztab doradców, jakimi Antiga się otoczy. Bardzo ważne będzie, by oni dostrzegali rzeczy, których on może nie zauważyć, z boku, z innej perspektywy. Wiedzieli coś, z czym on może mieć na początku problem.
Wydaje mi się, że trener naszych skoczków narciarskich – Łukasz Kruczek - jeszcze skakał, a już był trenerem albo stał się nim bezpośrednio po zakończeniu kariery. W jego przypadku, to się sprawdziło. Miał od razu bardzo dobry kontakt z zawodnikami i potrafił utrzymać z nimi świetne relacje. Kiedy trzeba było, potrafił też zmobilizować ich do bardzo ciężkiej pracy. Stworzył nieprawdopodobny zespół. Mam nadzieję, że z Antigą i reprezentacją siatkarzy będzie tak samo.
Komentarze