Wyprawa kadry Piechniczka po Złoty Puchar
Kolejni selekcjonerzy piłkarskiej reprezentacji Polski imponowali oryginalnymi pomysłami na miejsca zimowych zgrupowań kadry. Cypr, Malta, ZEA, Arabia Saudyjska, Irak, Iran, Egipt, Paragwaj, Kostaryka, Gwatemala, Kolumbia, Izrael, Tunezja, Algieria, Tajlandia - to tylko część krajów, przez które wiódł zimowy szlak biało-czerwonych. Najbardziej egzotyczna, jednak niezwykle interesująca pod względem piłkarskim wydaje się jednak wyprawa do Indii z 1984 roku. Wygraną w turnieju o Puchar Nehru wspomina w rozmowie z polsatsport.pl ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Antoni Piechniczek.
Turniej o Złoty Puchar Nehru – taką nazwę nosiła impreza w której dokładnie trzydzieści lat temu wystartowała reprezentacja Polski. Pierwsza edycja tych zawodów odbyła się w 1982 roku – wygrała wówczas reprezentacja Urugwaju. Imprezę rozgrywano początkowo corocznie, a w późniejszych latach w większych odstępach czasowych. Ostatnia dotychczas edycja odbyła się w roku 2012.
Impreza w 1984 roku zapowiadała się dla biało-czerwonych niezwykle atrakcyjnie. Polacy mieli rozegrać pięć spotkań, z: Indiami, Chinami, Argentyną, Węgrami i Rumunią. Już na miejscu okazało się, że pod szyldem Węgier ukrywała się klubowa drużyna Vasas Budapeszt, a Rumuni przysłali reprezentację U-21. Okazało się również, że spotkań może być ewentualnie sześć: po rywalizacji każdy z każdym dwie czołowe drużyny miały spotkać się w wielkim finale.
Skandal na początek
- Przed turniejem kadra miała zgrupowanie w Wiśle – wspomina selekcjoner Antoni Piechniczek. – Reprezentanci spotkali się już 27 grudnia, w Wiśle trenowaliśmy, i spędziliśmy wspólnie Sylwestra, a zaraz po Nowym Roku wylecieliśmy do Indii.
Jeszcze przed wylotem, 1 stycznia o godz. 11.00 kadra rozegrała pierwszy noworoczny sparing. Tym razem reprezentanci wyprzedzili więc o godzinę piłkarzy Cracovii, którzy tradycyjnie inaugurują w Polsce piłkarski Nowy Rok.
Nie wszyscy powołani piłkarze stawili się na wezwanie selekcjonera. W ośrodku startu w Wiśle nie pojawili się gracze Śląska Wrocław: Waldemar Prusik i Ryszard Tarasiewicz, a ich kolega klubowy Kazimierz Przybyś przyjechał z kilkudniowym opóźnieniem i został odesłany do domu. W prasie pisano o skandalu, a wrocławscy działacze tłumaczyli się zajęciami wojskowymi piłkarzy oraz zbyt późnym powiadomieniem powołanych przez PZPN – co oznaczało kłopoty z załatwieniem formalności paszportowych. W zastępstwie dowołano na zgrupowanie Krzysztofa Pawlaka z Lecha Poznań i Jana Karasia z Legii Warszawa. Graczom Śląska grożono początkowo dyskwalifikacjami, ale wkrótce całą aferę zamieciono pod dywan.
- Nie ciągnąłem nikogo na siłę do reprezentacji – komentuje całą sytuację ówczesny selekcjoner. Jeśli ci piłkarze ulegli sile oddziaływania działaczy klubowych, to ich sprawa. W każdym razie nie byłem pamiętliwy: Tarasiewicz i Przybyś zostali powołani do kadry na mistrzostwa świata, a Prusik wypadł ze składu w ostatnim momencie. Nie wykluczam jednak, że gdyby ci zawodnicy pozytywnie zaprezentowali się w Indiach, otrzymywaliby później więcej szans na grę w reprezentacji.
Ostatecznie Piechniczek zabrał do Indii 17 zawodników; dziewięciu z nich pamiętało mistrzostwa świata w Hiszpanii. Wśród pozostałych dominowali gracze ówczesnego mistrza kraju - poznańskiego Lecha. Jedynym debiutantem w tym gronie był Czesław Jakołcewicz. Już w Kalkucie okazało się, że urazy Stefana Majewskiego i Andrzeja Iwana są na tyle groźne, że udział obu zawodników w turnieju był właściwie symboliczny. Z podstawowego składu reprezentacji zabrakło zawodników występujących na co dzień zagranicą, czyli Zbigniewa Bońka i Władysława Żmudy.
Najtrudniejszy sprawdzian
Indie jawiły się uczestnikom wyprawy jako kraj kontrastów. Bogactwo nowoczesnych hoteli kontrastowało ze skrajną biedą ulic, tak jak codzienny chaos panujący w Kalkucie nie przystawał do wzorowej wręcz organizacji turnieju.
Na inaugurację - 11 stycznia Polacy zmierzyli się na Eden Gardens Stadium z gospodarzami. Hindusi bardzo poważnie podeszli do przygotowania zawodów, które w zamyśle miały przybliżyć tamtejszy futbol do światowej czołówki; miejscowi kibice dostali szansę oglądania na żywo czołowych piłkarzy świata i korzystali z niej bardzo chętnie. Pierwszy mecz z udziałem biało-czerwonych obejrzało ponad 80 tysięcy widzów, a i w kolejnych spotkaniach kibice przyzwyczaili uczestników zawodów do takiej frekwencji.
Turniej otworzyła premier Indii Indira Gandhi. Gospodarzom sprzyjała publiczność i temperatura (blisko 30 stopni), ale mimo ogromnego entuzjazmu w ich grze Polacy kontrolowali sytuację na boisku, wygrywając 2:1. Gole strzelili, już w pierwszej połowie Dariusz Dziekanowski oraz Krzysztof Pawlak po dośrodkowaniu Mirosława Okońskiego. Hindusów kilkakrotnie w tym spotkaniu ratowały słupki i poprzeczki. Po wygranej w kolejnym meczu z Chinami 1:0 (gol Józefa Adamca po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Mirosława Okońskiego), przyszła kolej na najważniejszy sprawdzian.
- Rywalizacja z Argentyną była niezwykle zacięta. To było najtrudniejsze spotkanie tego turnieju - wspomina Antoni Piechniczek. - Ich selekcjoner Carlos Bilardo rozpoczynał właśnie tworzenie drużyny, z którą w 1986 roku w Meksyku zdobył mistrzostwo świata.
Argentyńczycy przylecieli do Indii bez swej największej gwiazdy - Diego Maradony, ale piłkarze, którzy wybiegli na boisko w meczu przeciwko Polsce nie byli wcale anonimowi. Bilardo oparł skład na zawodnikach, z których usług korzystał podczas Copa America ’83. Bramkarz Nery Pumpido, obrońca Oscar Garré, pomocnik Ricardo Giusti byli później podstawowymi zawodnikami reprezentacji podczas zwycięskich mistrzostw świata w Meksyku. Podobnie jak napastnik Jorge Burruchaga, którego celny strzał przesądził o finałowym zwycięstwie nad drużyną RFN na Estadio Azteca. Burruchaga, w 1984 roku gracz Independiente, był podczas turnieju w Indiach kapitanem reprezentacji. Jego partnerem w ataku był Ricardo Gareca – gwiazdor Boca Juniors.
Mecz na szczycie indyjskiego turnieju zakończył się wynikiem 1:1. José Ponce zaskoczył Józefa Młynarczyka strzałem z rzutu wolnego z ok. 20 metrów, a sześć minut przed końcem gry po dośrodkowaniu Jana Jałochy, Włodzimierz Smolarek wyłożył piłkę Andrzejowi Buncolowi i pomocnik warszawskiej Legii wpakował ją do siatki z najbliższej odległości. Obie drużyny liczyły na rewanż w wielkim finale Turnieju o Złoty Puchar Nehru, niestety – faworyzowani Argentyńczycy zawiedli nadzieje ekspertów. Odpuścili mecz z Chinami i w ostatnich minutach stracili bramkę, która zadecydowała o awansie drużyny z Azji.
Polacy z pucharem
W kolejnym meczu biało-czerwoni zremisowali 1:1 z Vasasem Budapeszt, którego największą gwiazdą był wówczas Laszlo Kiss - uczestnik mundialu ’82. Wygrana 1:0 z młodzieżową reprezentacją Rumunii dała Polakom pierwsze miejsce w tabeli. O zwycięstwie w turnieju miała więc zadecydować finałowa konfrontacja z Chinami na nowo wybudowanym stadionie Salt Lake. W obecności blisko 90. tysięcy kibiców Polacy wygrali 1:0 po złotej główce Romana Wójcickiego. Wójcicki, zdobywca bramek również w dwóch poprzednich meczach został dość niespodziewanie - wraz z Węgrem Kissem i Argentyńczykiem Garecą - królem strzelców tego turnieju.
Pochwały za występ w Indiach zebrała niemal bezbłędna formacja defensywna. Najwięcej zarzutów – za brak skuteczności kierowano z kolei do napastników, którzy marnowali dogodne sytuacje. Na szczęście wyręczali ich obrońcy, którzy strzelili aż pięć z siedmiu goli. Z piłkarzy ofensywnych chwalono przede wszystkim Smolarka, który swą efektowną grą kupił uwielbienie miejscowych kibiców.
Mecze Polaków:
Indie 2:1 (Dziekanowski 10., Pawlak 34.)
Chiny 1:0 (Adamiec 32.)
Argentyna 1:1 (Bucol 84.)
Vasas Budapeszt 1:1 (Wójcicki 29.)
Rumunia U-21 1:0 (Wójcicki 51.)
Chiny 1:0 (Wójcicki 60.) – Finał.
Skład (mecze/gole):
Józef Młynarczyk - kapitan (6/0), Krzysztof Pawlak (6/1), Roman Wójcicki (6/3), Jan Jałocha (6/0), Andrzej Buncol (6/1), Włodzimierz Ciołek (6/0), Czesław Jakołcewicz (6/0), Włodzimierz Smolarek (6/0), Dariusz Dziekanowski (6/1), Mirosław Okoński (6/0), Józef Adamiec (5/1), Krzysztof Urbanowicz (3/0), Piotr Skrobowski (2/0), Stefan Majewski (2/0), Andrzej Iwan (1/0).
Czek, który biało-czerwoni otrzymali za zwycięstwo w turnieju został zdeponowany w polskim konsulacie i posłużył później do sfinansowania wyprawy himalaistów. Polscy piłkarze ponownie wystartowali w turnieju o Puchar Nehru w 1988 roku. Prowadzona przez Zdzisława Podedwornego reprezentacja olimpijska przegrała w finale 0:2 z olimpijską kadrą ZSRR.
Futbol, czy turystyka?
Zimowa wyprawa do Indii w styczniu 1984 roku wywołała wiele kontrowersji i skrajnych opinii. Część ekspertów chwaliła nowatorskie pomysły selekcjonera, inni – choćby trener Leszek Jezierski - krytykowali go za zaburzenie przygotowań do sezonu. Swą negatywną opinię na temat tej eskapady wyraził wówczas Zbigniew Boniek:
- Po co zaplanowano taką wycieczkę? Organizmy naszych piłkarzy przyzwyczajone są w styczniu do mrozów, a nie upałów. Nigdzie w Polsce tak uczciwie nie trenuje się zimą jak w klubach. Dotarły do mnie argumenty o korzyściach, jakie przyniesie obecność w Indiach silnych rywali. A przecież to jeszcze gorzej. Sztuczne przyspieszenie okresu startowego i nawet wygranie meczów nie gwarantuje procentów wiosną. A co będzie jesienią? - pytał ówczesny lider reprezentacji.
- Rozegraliśmy sześć spotkań o stawkę z różnorodnymi, wymagającymi rywalami. Na dobrą sprawę, był to jeden z niewielu turniejów wygranych przez reprezentację Polski w całej jej historii. Poza tym, bronią mnie wyniki - po latach rozwiewa krytykę Piechniczek. - Turniejem w Kalkucie reprezentacja rozpoczęła przygotowania do eliminacji mistrzostw świata w Meksyku. Przyjęta przeze mnie koncepcja przygotowań umożliwiła awans do finałów. W Meksyku - mimo słabszej postawy - wyszliśmy z grupy i awansowaliśmy do czołowej szesnastki na świecie. Na powtórkę takiego wyniku czekam już 28 lat - dodaje były opiekun biało-czerwonych.
Czy egzotyczne wyprawy reprezentacji, w eksperymentalnym, często wyłącznie ligowym składzie dają kolejnym selekcjonerom oraz zawodnikom korzyści piłkarskie, czy też mają jedynie znaczenie turystyczne? Antoni Piechniczek nie ma wątpliwości:
- Gry w reprezentacji nie należy traktować w kategoriach turystyki. Piłkarze przez międzynarodowe kontakty zdobywają większe doświadczenie, a dla młodych zawodników jest to szansa uzupełniania piłkarskiej edukacji. Szansa, jakiej nie dają nawet rozgrywki ligowe. Mecze towarzyskie pozwalają ponadto trenerowi na przetestowanie różnych koncepcji taktycznych.
Były selekcjoner reprezentacji dodaje jeszcze jeden, niezwykle istotny argument:
- Trzeba pokazać naszym gwiazdom, że cały czas budujemy drużynę. Tacy piłkarze jak Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek czy Obraniak nie mogą być utwierdzani w przekonaniu, że bez nich reprezentacja nie istnieje. Nie może być tak, że czołowi gracze Bundesligi przyjeżdżając na kadrę zastają ugór. Zawodnicy, którzy stanowią dziś o sile reprezentacji powinni czuć konkurencję ze strony młodszych kolegów. Muszą mieć świadomość, że trener wciąż poszukuje graczy, którzy będą ich zmiennikami, ale wkrótce mogą stać się poważnymi kandydatami do wyjściowej jedenastki.
Impreza w 1984 roku zapowiadała się dla biało-czerwonych niezwykle atrakcyjnie. Polacy mieli rozegrać pięć spotkań, z: Indiami, Chinami, Argentyną, Węgrami i Rumunią. Już na miejscu okazało się, że pod szyldem Węgier ukrywała się klubowa drużyna Vasas Budapeszt, a Rumuni przysłali reprezentację U-21. Okazało się również, że spotkań może być ewentualnie sześć: po rywalizacji każdy z każdym dwie czołowe drużyny miały spotkać się w wielkim finale.
Skandal na początek
- Przed turniejem kadra miała zgrupowanie w Wiśle – wspomina selekcjoner Antoni Piechniczek. – Reprezentanci spotkali się już 27 grudnia, w Wiśle trenowaliśmy, i spędziliśmy wspólnie Sylwestra, a zaraz po Nowym Roku wylecieliśmy do Indii.
Jeszcze przed wylotem, 1 stycznia o godz. 11.00 kadra rozegrała pierwszy noworoczny sparing. Tym razem reprezentanci wyprzedzili więc o godzinę piłkarzy Cracovii, którzy tradycyjnie inaugurują w Polsce piłkarski Nowy Rok.
Nie wszyscy powołani piłkarze stawili się na wezwanie selekcjonera. W ośrodku startu w Wiśle nie pojawili się gracze Śląska Wrocław: Waldemar Prusik i Ryszard Tarasiewicz, a ich kolega klubowy Kazimierz Przybyś przyjechał z kilkudniowym opóźnieniem i został odesłany do domu. W prasie pisano o skandalu, a wrocławscy działacze tłumaczyli się zajęciami wojskowymi piłkarzy oraz zbyt późnym powiadomieniem powołanych przez PZPN – co oznaczało kłopoty z załatwieniem formalności paszportowych. W zastępstwie dowołano na zgrupowanie Krzysztofa Pawlaka z Lecha Poznań i Jana Karasia z Legii Warszawa. Graczom Śląska grożono początkowo dyskwalifikacjami, ale wkrótce całą aferę zamieciono pod dywan.
- Nie ciągnąłem nikogo na siłę do reprezentacji – komentuje całą sytuację ówczesny selekcjoner. Jeśli ci piłkarze ulegli sile oddziaływania działaczy klubowych, to ich sprawa. W każdym razie nie byłem pamiętliwy: Tarasiewicz i Przybyś zostali powołani do kadry na mistrzostwa świata, a Prusik wypadł ze składu w ostatnim momencie. Nie wykluczam jednak, że gdyby ci zawodnicy pozytywnie zaprezentowali się w Indiach, otrzymywaliby później więcej szans na grę w reprezentacji.
Ostatecznie Piechniczek zabrał do Indii 17 zawodników; dziewięciu z nich pamiętało mistrzostwa świata w Hiszpanii. Wśród pozostałych dominowali gracze ówczesnego mistrza kraju - poznańskiego Lecha. Jedynym debiutantem w tym gronie był Czesław Jakołcewicz. Już w Kalkucie okazało się, że urazy Stefana Majewskiego i Andrzeja Iwana są na tyle groźne, że udział obu zawodników w turnieju był właściwie symboliczny. Z podstawowego składu reprezentacji zabrakło zawodników występujących na co dzień zagranicą, czyli Zbigniewa Bońka i Władysława Żmudy.
Najtrudniejszy sprawdzian
Indie jawiły się uczestnikom wyprawy jako kraj kontrastów. Bogactwo nowoczesnych hoteli kontrastowało ze skrajną biedą ulic, tak jak codzienny chaos panujący w Kalkucie nie przystawał do wzorowej wręcz organizacji turnieju.
Na inaugurację - 11 stycznia Polacy zmierzyli się na Eden Gardens Stadium z gospodarzami. Hindusi bardzo poważnie podeszli do przygotowania zawodów, które w zamyśle miały przybliżyć tamtejszy futbol do światowej czołówki; miejscowi kibice dostali szansę oglądania na żywo czołowych piłkarzy świata i korzystali z niej bardzo chętnie. Pierwszy mecz z udziałem biało-czerwonych obejrzało ponad 80 tysięcy widzów, a i w kolejnych spotkaniach kibice przyzwyczaili uczestników zawodów do takiej frekwencji.
Turniej otworzyła premier Indii Indira Gandhi. Gospodarzom sprzyjała publiczność i temperatura (blisko 30 stopni), ale mimo ogromnego entuzjazmu w ich grze Polacy kontrolowali sytuację na boisku, wygrywając 2:1. Gole strzelili, już w pierwszej połowie Dariusz Dziekanowski oraz Krzysztof Pawlak po dośrodkowaniu Mirosława Okońskiego. Hindusów kilkakrotnie w tym spotkaniu ratowały słupki i poprzeczki. Po wygranej w kolejnym meczu z Chinami 1:0 (gol Józefa Adamca po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Mirosława Okońskiego), przyszła kolej na najważniejszy sprawdzian.
- Rywalizacja z Argentyną była niezwykle zacięta. To było najtrudniejsze spotkanie tego turnieju - wspomina Antoni Piechniczek. - Ich selekcjoner Carlos Bilardo rozpoczynał właśnie tworzenie drużyny, z którą w 1986 roku w Meksyku zdobył mistrzostwo świata.
Argentyńczycy przylecieli do Indii bez swej największej gwiazdy - Diego Maradony, ale piłkarze, którzy wybiegli na boisko w meczu przeciwko Polsce nie byli wcale anonimowi. Bilardo oparł skład na zawodnikach, z których usług korzystał podczas Copa America ’83. Bramkarz Nery Pumpido, obrońca Oscar Garré, pomocnik Ricardo Giusti byli później podstawowymi zawodnikami reprezentacji podczas zwycięskich mistrzostw świata w Meksyku. Podobnie jak napastnik Jorge Burruchaga, którego celny strzał przesądził o finałowym zwycięstwie nad drużyną RFN na Estadio Azteca. Burruchaga, w 1984 roku gracz Independiente, był podczas turnieju w Indiach kapitanem reprezentacji. Jego partnerem w ataku był Ricardo Gareca – gwiazdor Boca Juniors.
Mecz na szczycie indyjskiego turnieju zakończył się wynikiem 1:1. José Ponce zaskoczył Józefa Młynarczyka strzałem z rzutu wolnego z ok. 20 metrów, a sześć minut przed końcem gry po dośrodkowaniu Jana Jałochy, Włodzimierz Smolarek wyłożył piłkę Andrzejowi Buncolowi i pomocnik warszawskiej Legii wpakował ją do siatki z najbliższej odległości. Obie drużyny liczyły na rewanż w wielkim finale Turnieju o Złoty Puchar Nehru, niestety – faworyzowani Argentyńczycy zawiedli nadzieje ekspertów. Odpuścili mecz z Chinami i w ostatnich minutach stracili bramkę, która zadecydowała o awansie drużyny z Azji.
Polacy z pucharem
W kolejnym meczu biało-czerwoni zremisowali 1:1 z Vasasem Budapeszt, którego największą gwiazdą był wówczas Laszlo Kiss - uczestnik mundialu ’82. Wygrana 1:0 z młodzieżową reprezentacją Rumunii dała Polakom pierwsze miejsce w tabeli. O zwycięstwie w turnieju miała więc zadecydować finałowa konfrontacja z Chinami na nowo wybudowanym stadionie Salt Lake. W obecności blisko 90. tysięcy kibiców Polacy wygrali 1:0 po złotej główce Romana Wójcickiego. Wójcicki, zdobywca bramek również w dwóch poprzednich meczach został dość niespodziewanie - wraz z Węgrem Kissem i Argentyńczykiem Garecą - królem strzelców tego turnieju.
Pochwały za występ w Indiach zebrała niemal bezbłędna formacja defensywna. Najwięcej zarzutów – za brak skuteczności kierowano z kolei do napastników, którzy marnowali dogodne sytuacje. Na szczęście wyręczali ich obrońcy, którzy strzelili aż pięć z siedmiu goli. Z piłkarzy ofensywnych chwalono przede wszystkim Smolarka, który swą efektowną grą kupił uwielbienie miejscowych kibiców.
Mecze Polaków:
Indie 2:1 (Dziekanowski 10., Pawlak 34.)
Chiny 1:0 (Adamiec 32.)
Argentyna 1:1 (Bucol 84.)
Vasas Budapeszt 1:1 (Wójcicki 29.)
Rumunia U-21 1:0 (Wójcicki 51.)
Chiny 1:0 (Wójcicki 60.) – Finał.
Skład (mecze/gole):
Józef Młynarczyk - kapitan (6/0), Krzysztof Pawlak (6/1), Roman Wójcicki (6/3), Jan Jałocha (6/0), Andrzej Buncol (6/1), Włodzimierz Ciołek (6/0), Czesław Jakołcewicz (6/0), Włodzimierz Smolarek (6/0), Dariusz Dziekanowski (6/1), Mirosław Okoński (6/0), Józef Adamiec (5/1), Krzysztof Urbanowicz (3/0), Piotr Skrobowski (2/0), Stefan Majewski (2/0), Andrzej Iwan (1/0).
Czek, który biało-czerwoni otrzymali za zwycięstwo w turnieju został zdeponowany w polskim konsulacie i posłużył później do sfinansowania wyprawy himalaistów. Polscy piłkarze ponownie wystartowali w turnieju o Puchar Nehru w 1988 roku. Prowadzona przez Zdzisława Podedwornego reprezentacja olimpijska przegrała w finale 0:2 z olimpijską kadrą ZSRR.
Futbol, czy turystyka?
Zimowa wyprawa do Indii w styczniu 1984 roku wywołała wiele kontrowersji i skrajnych opinii. Część ekspertów chwaliła nowatorskie pomysły selekcjonera, inni – choćby trener Leszek Jezierski - krytykowali go za zaburzenie przygotowań do sezonu. Swą negatywną opinię na temat tej eskapady wyraził wówczas Zbigniew Boniek:
- Po co zaplanowano taką wycieczkę? Organizmy naszych piłkarzy przyzwyczajone są w styczniu do mrozów, a nie upałów. Nigdzie w Polsce tak uczciwie nie trenuje się zimą jak w klubach. Dotarły do mnie argumenty o korzyściach, jakie przyniesie obecność w Indiach silnych rywali. A przecież to jeszcze gorzej. Sztuczne przyspieszenie okresu startowego i nawet wygranie meczów nie gwarantuje procentów wiosną. A co będzie jesienią? - pytał ówczesny lider reprezentacji.
- Rozegraliśmy sześć spotkań o stawkę z różnorodnymi, wymagającymi rywalami. Na dobrą sprawę, był to jeden z niewielu turniejów wygranych przez reprezentację Polski w całej jej historii. Poza tym, bronią mnie wyniki - po latach rozwiewa krytykę Piechniczek. - Turniejem w Kalkucie reprezentacja rozpoczęła przygotowania do eliminacji mistrzostw świata w Meksyku. Przyjęta przeze mnie koncepcja przygotowań umożliwiła awans do finałów. W Meksyku - mimo słabszej postawy - wyszliśmy z grupy i awansowaliśmy do czołowej szesnastki na świecie. Na powtórkę takiego wyniku czekam już 28 lat - dodaje były opiekun biało-czerwonych.
Czy egzotyczne wyprawy reprezentacji, w eksperymentalnym, często wyłącznie ligowym składzie dają kolejnym selekcjonerom oraz zawodnikom korzyści piłkarskie, czy też mają jedynie znaczenie turystyczne? Antoni Piechniczek nie ma wątpliwości:
- Gry w reprezentacji nie należy traktować w kategoriach turystyki. Piłkarze przez międzynarodowe kontakty zdobywają większe doświadczenie, a dla młodych zawodników jest to szansa uzupełniania piłkarskiej edukacji. Szansa, jakiej nie dają nawet rozgrywki ligowe. Mecze towarzyskie pozwalają ponadto trenerowi na przetestowanie różnych koncepcji taktycznych.
Były selekcjoner reprezentacji dodaje jeszcze jeden, niezwykle istotny argument:
- Trzeba pokazać naszym gwiazdom, że cały czas budujemy drużynę. Tacy piłkarze jak Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek czy Obraniak nie mogą być utwierdzani w przekonaniu, że bez nich reprezentacja nie istnieje. Nie może być tak, że czołowi gracze Bundesligi przyjeżdżając na kadrę zastają ugór. Zawodnicy, którzy stanowią dziś o sile reprezentacji powinni czuć konkurencję ze strony młodszych kolegów. Muszą mieć świadomość, że trener wciąż poszukuje graczy, którzy będą ich zmiennikami, ale wkrótce mogą stać się poważnymi kandydatami do wyjściowej jedenastki.
Komentarze