Trener siatkarzy Kamerunu: bez hali, bez pieniędzy, ale z ambicjami

Trenują za darmo i na świeżym powietrzu. Wyjazd na ligowe spotkanie trwa tydzień, a siatkarze śpią we czterech w jednym hotelowym łóżku. Życie siatkarzy w Kamerunie nie jest łatwe, ale oni wbrew temu są najbarwniejszą częścią międzynarodowych turniejów na jakich się pojawią. Najbliższym będą mistrzostwa świata w Polsce. Najpewniej w grupie z Polakami.
Marta Gula: Niedawno zakończył się wasz turniej kwalifikacyjny. Byliście jego gospodarzem i zdecydowanym faworytem. Awans nie przyszedł jednak tak łatwo. Dlaczego?
Peter Nonnenbroich, trener reprezentacji Kamerunu: Turniej był dla nas ciężki, bo mieliśmy wiele problemów w czasie przygotowań do niego. Nie mieliśmy szans rozegrać żadnych meczów sparingowych i mogliśmy trenować tylko stacjonarnie. Na turnieju w Jaunde pierwsze spotkanie przyszło nam grać z Nigerią, co było dla nas właściwie jak mecz kontrolny. Wygraliśmy 3:1, ale ten stracony set pokazał, że nie jest idealnie. Drugi mecz z Ruandą – nic nie działało tak, jak powinno. Zagraliśmy bardzo słabo, przegrywając 1:3. Sytuacja była bardzo skomplikowana. Musiałem porozmawiać z moimi zawodnikami. Przed nami było spotkanie z Algierią i w normalnych warunkach każdy by powiedział, że to jest finał turnieju kwalifikacyjnego. To było dla nas kolejne trudne spotkanie. Przegrywaliśmy w pierwszym secie już 22:24, ale udało nam się wygrać tę partię i potem kolejne. To pozwoliło nam zachować szansę na awans. Ostatni mecz był z Gabonem. Nie mieliśmy trudności z pokonaniem ich, ale problem leżał gdzie indziej – Algieria musiałaby w ostatnim meczu stracić seta z Nigerią. Inaczej byłoby po nas. Algieria prowadziła 2:0 w setach i 6:2 w secie trzecim. A przegrali ostatecznie tę partię i to my szczęśliwie jedziemy do Polski na mistrzostwa świata! Wiemy, że na to zasługujemy, bo jesteśmy lepszą drużyną niż Algieria albo Nigeria, ale bez przygotowania wywalczenie tego awansu było bardzo ciężkie.
A może po prostu poziom afrykańskich zespołów tak bardzo się wyrównał? Drużyna z trzeciej dziesiątki rankingu bije się jak równy z równym z ostatnim zespołem na tej liście. Teraz już widzę, że to kwestia przygotowania. A do MŚ w Polsce zdążycie się przygotować?
Z pewnością coraz więcej dobrych zespołów pojawia się w Afryce. Reprezentacja jak Ruanda wciąż nie mają wystarczającego doświadczenia, ale to ciekawa drużyna, która może grać dobrą siatkówkę. Coraz więcej ekip podnosi swój poziom, np. Kongo, może ciężko w to uwierzyć, ale gra naprawdę niezłą siatkówkę. Podczas tego turnieju kilka niezłych zespołów mogło się pokazać. Oni bardzo ciężko pracują. Nie mają pieniędzy, żeby podróżować i mierzą się jedynie z sąsiednimi krajami. Podróże do Europy to zbyt wymagające przedsięwzięcie. Ale uwierz mi – w Afryce jest bardzo duży potencjał. Gdyby tylko FIVB zmieniło nieco politykę i zapraszało takie zespoły na miesięczne, kilkumiesięczne pobyty w innych krajach, więcej zespołów, nie tylko nasz, miałoby okazję się rozwinąć. Nasza dobra postawa na MŚ w 2010 r. wzięła się stąd, że przygotowaliśmy się do tej imprezy na obozach we Francji i Słowenii. Spędziliśmy tam 100 dni z rzędu. I tak zbudowaliśmy silną drużynę.
Planujecie to samo w tym roku?
Tak! Ale władze w ministerstwie sportu i w Kameruńskiej Federacji Siatkówki się zmieniły i trudniej jest dostać to, o co prosimy. Niemniej, jestem pewien, że pojedziemy do Europy i tam będziemy się przygotowywać. Być może właśnie do Polski, zanim zaczną się MŚ. Na rozgrywanym u was mundialu cel jest jasny – chcemy awansować do II rundy. To nie będzie tylko zabawa. Chcemy wygrywać mecze a musimy co najmniej dwa, jeśli chcemy znaleźć się w kolejnym etapie. To nie będzie łatwe, ale mam kilku nowych ciekawych, dobrych zawodników.
Jak mocno zmienił się ten zespół od poprzednich MŚ, gdzie zajęliście 13 miejsce?
Mam nowego, młodego przyjmującego. 213 cm, dobry wyskok. Solidny chłopak – Ivan Kody. Poza tym większość zawodników z 2010 r. zostało w zespole. Mamy tego samego atakującego, drugiego przyjmującego – Nathana Wounembaine, pozostali także dwaj środkowi. Obok nich jest wielu nowych zawodników.
Myśli Pan, że teraz będzie się wam trudniej rywalizowało niż w 2010? Wtedy byliście zupełnie nieznani. Teraz już wszyscy wiedzą, że umiecie być groźni i trzeba na was uważać.
Z pewnością cztery lata temu nikt nie brał nas na serio. Mogli się śmiać, że Kamerun gra w siatkówkę. Ale i tak w czasie takich turniejów, nawet jeśli jedziesz jako nikomu nieznany zespół, po dniu, może dwóch i tak wszyscy już wiedzą jak grasz. Z pewnością wszyscy będą teraz brali nas bardziej na poważnie, ale nasz entuzjazm pozostanie ten sam. Na pewno zobaczycie jakieś nowe techniczne i taktyczne zmiany w naszej grze, ale atmosfera pozostanie ta sama. I ten kontakt z widzami, to wzajemne przeżywanie meczu. Gdy graliśmy turniej kwalifikacyjny w Jaunde, w meczu z Algierią wspierało nas 6 tys. kibiców. Oni tańczyli, płakali, cieszyli się razem z siatkarzami.
Mówi Pan o radości, ale jeśliby wspomnieć o warunkach, w jakich przychodzi Panu pracować, to wcale wesoło nie jest.
Szczerze mówiąc, to bardzo męczące. W ciągu całego roku, trenujący siatkarze nie dostają żadnych pieniędzy. Grają i trenują na zewnątrz. W cały kraju mamy tylko jedną halę sportową. Wszystkie więc mecze, turnieje, treningi odbywają się na otwartym powietrzu. Zawodnicy przychodzą codziennie na trening zupełnie za darmo. Kiedy zaczynaliśmy nasze przygotowania w grudniu, zabraliśmy się za trening fizyczny, również poza salą. Wam, mieszkającym w Europie, trudno jest nawet wyobrazić sobie, jak to wygląda… Butelki z piaskiem, jakieś żelazne kijki, na które nakładamy obciążenia z czegokolwiek… Każdy zawodnik z Europy, który by tu przyjechał trenować w takich warunkach, zrezygnowałby po kilku minutach. My ćwiczyliśmy w ten sposób przez dwa miesiące. Powtórzę – bez pieniędzy. Kilka razy dziennie. Nawet bez butelki wody. Dopiero na ostatnie dwa tygodnie przygotowań pojawił się na zgrupowaniu minister i dał nam pieniądze. Wtedy mogliśmy pojechać do hotelu i cieszyć się normalnymi warunkami. Cóż, takie jest tu życie. Ja inwestuję moje prywatne pieniądze, ale mój budżet też ma swój limit.
Wydaje się, że siatkarze nie mają czasu, by zarabiać w inny sposób. Nie są nigdzie zatrudnieni?
Nie. Powiedzmy, że to są profesjonalni zawodnicy, którzy na tym nie zarabiają. Ale mam też kilku zawodników, którzy grają za granicą. Japonia, Kuwejt, druga – trzecia liga we Francji. Ale nie wszystkim się udaje. Zawodnicy, którzy pojawili się ostatnio, nie mieli na to szans. Dla mnie celem jest właśnie pomoc dla nich, żeby także mogli podpisać kontrakty. Mam nadzieję, że w czasie turnieju w Polsce kilku z nich będzie mogło się pokazać. To samo dotyczy naszych wyjazdów na obozy zagraniczne. Wydaje mi się, że po tym sezonie 2-3 zawodników będzie w stanie podpisać profesjonalne kontrakty poza Afryką.
A jak wygląda liga w Kamerunie?
Jest coś na kształt ligi. Zazwyczaj odbywają się turnieje, gdzie walczy ze sobą kilka zespołów. Wynika to z tego, że niekiedy odległości między miastami są ogromne. Zespoły nie mają pieniędzy na samolot, a pociągów nie ma. Trzeba jechać samochodem, co zabiera nawet 3 dni w jedną stroną. Cały wyjazd na mecz – tydzień. Zatem drużyny co 3-4 tygodnie zbierają się na turniej, gdzie walczy ze sobą kilka ekip jednocześnie. Oczywiście tych, które mają pieniądze, by opłacić hotel poza rodzinnym miastem. A hotel znaczy 4 osoby w jednym łóżku. Mecze rozgrywane są na zewnątrz. W słońcu, piasku, z wiatrem – masz tu wszystko. Dopiero finał organizowany jest w hali sportowej.
Jako trener nie ma Pan łatwego życia…
To prawda, ale pracuję w tym zawodzie już 30 lat. Kiedy trenowałem we Francji, we Włoszech, nigdy nie myślałem, że będę pracować w takich warunkach. Jestem jednak w Kamerunie już kilka lat i przyznam, że warto. Relacja, jaką masz z tutejszymi zawodnikami, nie zdarza się w Europie, właściwie nie znajdziesz jej nigdzie indziej.
Peter Nonnenbroich, trener reprezentacji Kamerunu: Turniej był dla nas ciężki, bo mieliśmy wiele problemów w czasie przygotowań do niego. Nie mieliśmy szans rozegrać żadnych meczów sparingowych i mogliśmy trenować tylko stacjonarnie. Na turnieju w Jaunde pierwsze spotkanie przyszło nam grać z Nigerią, co było dla nas właściwie jak mecz kontrolny. Wygraliśmy 3:1, ale ten stracony set pokazał, że nie jest idealnie. Drugi mecz z Ruandą – nic nie działało tak, jak powinno. Zagraliśmy bardzo słabo, przegrywając 1:3. Sytuacja była bardzo skomplikowana. Musiałem porozmawiać z moimi zawodnikami. Przed nami było spotkanie z Algierią i w normalnych warunkach każdy by powiedział, że to jest finał turnieju kwalifikacyjnego. To było dla nas kolejne trudne spotkanie. Przegrywaliśmy w pierwszym secie już 22:24, ale udało nam się wygrać tę partię i potem kolejne. To pozwoliło nam zachować szansę na awans. Ostatni mecz był z Gabonem. Nie mieliśmy trudności z pokonaniem ich, ale problem leżał gdzie indziej – Algieria musiałaby w ostatnim meczu stracić seta z Nigerią. Inaczej byłoby po nas. Algieria prowadziła 2:0 w setach i 6:2 w secie trzecim. A przegrali ostatecznie tę partię i to my szczęśliwie jedziemy do Polski na mistrzostwa świata! Wiemy, że na to zasługujemy, bo jesteśmy lepszą drużyną niż Algieria albo Nigeria, ale bez przygotowania wywalczenie tego awansu było bardzo ciężkie.
A może po prostu poziom afrykańskich zespołów tak bardzo się wyrównał? Drużyna z trzeciej dziesiątki rankingu bije się jak równy z równym z ostatnim zespołem na tej liście. Teraz już widzę, że to kwestia przygotowania. A do MŚ w Polsce zdążycie się przygotować?
Z pewnością coraz więcej dobrych zespołów pojawia się w Afryce. Reprezentacja jak Ruanda wciąż nie mają wystarczającego doświadczenia, ale to ciekawa drużyna, która może grać dobrą siatkówkę. Coraz więcej ekip podnosi swój poziom, np. Kongo, może ciężko w to uwierzyć, ale gra naprawdę niezłą siatkówkę. Podczas tego turnieju kilka niezłych zespołów mogło się pokazać. Oni bardzo ciężko pracują. Nie mają pieniędzy, żeby podróżować i mierzą się jedynie z sąsiednimi krajami. Podróże do Europy to zbyt wymagające przedsięwzięcie. Ale uwierz mi – w Afryce jest bardzo duży potencjał. Gdyby tylko FIVB zmieniło nieco politykę i zapraszało takie zespoły na miesięczne, kilkumiesięczne pobyty w innych krajach, więcej zespołów, nie tylko nasz, miałoby okazję się rozwinąć. Nasza dobra postawa na MŚ w 2010 r. wzięła się stąd, że przygotowaliśmy się do tej imprezy na obozach we Francji i Słowenii. Spędziliśmy tam 100 dni z rzędu. I tak zbudowaliśmy silną drużynę.
Planujecie to samo w tym roku?
Tak! Ale władze w ministerstwie sportu i w Kameruńskiej Federacji Siatkówki się zmieniły i trudniej jest dostać to, o co prosimy. Niemniej, jestem pewien, że pojedziemy do Europy i tam będziemy się przygotowywać. Być może właśnie do Polski, zanim zaczną się MŚ. Na rozgrywanym u was mundialu cel jest jasny – chcemy awansować do II rundy. To nie będzie tylko zabawa. Chcemy wygrywać mecze a musimy co najmniej dwa, jeśli chcemy znaleźć się w kolejnym etapie. To nie będzie łatwe, ale mam kilku nowych ciekawych, dobrych zawodników.
Jak mocno zmienił się ten zespół od poprzednich MŚ, gdzie zajęliście 13 miejsce?
Mam nowego, młodego przyjmującego. 213 cm, dobry wyskok. Solidny chłopak – Ivan Kody. Poza tym większość zawodników z 2010 r. zostało w zespole. Mamy tego samego atakującego, drugiego przyjmującego – Nathana Wounembaine, pozostali także dwaj środkowi. Obok nich jest wielu nowych zawodników.
Myśli Pan, że teraz będzie się wam trudniej rywalizowało niż w 2010? Wtedy byliście zupełnie nieznani. Teraz już wszyscy wiedzą, że umiecie być groźni i trzeba na was uważać.
Z pewnością cztery lata temu nikt nie brał nas na serio. Mogli się śmiać, że Kamerun gra w siatkówkę. Ale i tak w czasie takich turniejów, nawet jeśli jedziesz jako nikomu nieznany zespół, po dniu, może dwóch i tak wszyscy już wiedzą jak grasz. Z pewnością wszyscy będą teraz brali nas bardziej na poważnie, ale nasz entuzjazm pozostanie ten sam. Na pewno zobaczycie jakieś nowe techniczne i taktyczne zmiany w naszej grze, ale atmosfera pozostanie ta sama. I ten kontakt z widzami, to wzajemne przeżywanie meczu. Gdy graliśmy turniej kwalifikacyjny w Jaunde, w meczu z Algierią wspierało nas 6 tys. kibiców. Oni tańczyli, płakali, cieszyli się razem z siatkarzami.
Mówi Pan o radości, ale jeśliby wspomnieć o warunkach, w jakich przychodzi Panu pracować, to wcale wesoło nie jest.
Szczerze mówiąc, to bardzo męczące. W ciągu całego roku, trenujący siatkarze nie dostają żadnych pieniędzy. Grają i trenują na zewnątrz. W cały kraju mamy tylko jedną halę sportową. Wszystkie więc mecze, turnieje, treningi odbywają się na otwartym powietrzu. Zawodnicy przychodzą codziennie na trening zupełnie za darmo. Kiedy zaczynaliśmy nasze przygotowania w grudniu, zabraliśmy się za trening fizyczny, również poza salą. Wam, mieszkającym w Europie, trudno jest nawet wyobrazić sobie, jak to wygląda… Butelki z piaskiem, jakieś żelazne kijki, na które nakładamy obciążenia z czegokolwiek… Każdy zawodnik z Europy, który by tu przyjechał trenować w takich warunkach, zrezygnowałby po kilku minutach. My ćwiczyliśmy w ten sposób przez dwa miesiące. Powtórzę – bez pieniędzy. Kilka razy dziennie. Nawet bez butelki wody. Dopiero na ostatnie dwa tygodnie przygotowań pojawił się na zgrupowaniu minister i dał nam pieniądze. Wtedy mogliśmy pojechać do hotelu i cieszyć się normalnymi warunkami. Cóż, takie jest tu życie. Ja inwestuję moje prywatne pieniądze, ale mój budżet też ma swój limit.
Wydaje się, że siatkarze nie mają czasu, by zarabiać w inny sposób. Nie są nigdzie zatrudnieni?
Nie. Powiedzmy, że to są profesjonalni zawodnicy, którzy na tym nie zarabiają. Ale mam też kilku zawodników, którzy grają za granicą. Japonia, Kuwejt, druga – trzecia liga we Francji. Ale nie wszystkim się udaje. Zawodnicy, którzy pojawili się ostatnio, nie mieli na to szans. Dla mnie celem jest właśnie pomoc dla nich, żeby także mogli podpisać kontrakty. Mam nadzieję, że w czasie turnieju w Polsce kilku z nich będzie mogło się pokazać. To samo dotyczy naszych wyjazdów na obozy zagraniczne. Wydaje mi się, że po tym sezonie 2-3 zawodników będzie w stanie podpisać profesjonalne kontrakty poza Afryką.
A jak wygląda liga w Kamerunie?
Jest coś na kształt ligi. Zazwyczaj odbywają się turnieje, gdzie walczy ze sobą kilka zespołów. Wynika to z tego, że niekiedy odległości między miastami są ogromne. Zespoły nie mają pieniędzy na samolot, a pociągów nie ma. Trzeba jechać samochodem, co zabiera nawet 3 dni w jedną stroną. Cały wyjazd na mecz – tydzień. Zatem drużyny co 3-4 tygodnie zbierają się na turniej, gdzie walczy ze sobą kilka ekip jednocześnie. Oczywiście tych, które mają pieniądze, by opłacić hotel poza rodzinnym miastem. A hotel znaczy 4 osoby w jednym łóżku. Mecze rozgrywane są na zewnątrz. W słońcu, piasku, z wiatrem – masz tu wszystko. Dopiero finał organizowany jest w hali sportowej.
Jako trener nie ma Pan łatwego życia…
To prawda, ale pracuję w tym zawodzie już 30 lat. Kiedy trenowałem we Francji, we Włoszech, nigdy nie myślałem, że będę pracować w takich warunkach. Jestem jednak w Kamerunie już kilka lat i przyznam, że warto. Relacja, jaką masz z tutejszymi zawodnikami, nie zdarza się w Europie, właściwie nie znajdziesz jej nigdzie indziej.
Komentarze