Święty Dominik w mieście różu. Furman chce dowieźć Tuluzę do europejskich pucharów

Jego transfer był jednym z najwyższych w historii klubu, a nadzieje, jakie wiążą z Dominikiem Furmanem trenerzy i działacze Toulouse FC są olbrzymie. Cudowne miasto, ukochana przy boku, klub bez presji, ale z perspektywami i tylko… gry brakuje. – Za to będę rozliczany w przyszłym sezonie – mówi w rozmowie z Polsatsport.pl Dominik Furman, z którym spotkaliśmy się w słonecznej Tuluzie.
Przyjechałem a tu deszcz. Non stop, pada i pada. „Oho, ale trafiłem!” – pomyślałem. Minął miesiąc i jest super. Słońce, ulice pełne ludzi, miasto żyje. Ze trzy razy zdarzyło się, że ktoś mnie poznał, pogratulował. Teraz muszę zacząć grać, i to dobrze, aby zapamiętali mnie z meczów – mówi Dominik Furman. Żegnamy się, bo za chwilę przyjedzie po niego dobry znajomy. I faktycznie, moment później podchodzi do nas wysoki chłopak w granatowym dresie. To Clément Chantôme, piłkarz potężnego PSG, wypożyczony do końca sezonu do klubu Furmana. – Poznaliśmy się w hotelu. Ja mam już swoje mieszkanie, a Clément ciągle w hotelu – rzuca na koniec kapitan reprezentacji U-21 i rusza do bazy treningowej TFC.
Nadzieja na przyszłość
Wjeżdżając do Tuluzy miałem w głowie myśl, że zjawiam się w la ville rose, czyli mieście różu, jak nazywają stolicę Midi-Pyrénées Francuzi, ale dopiero widok setek budynków zbudowanych z charakterystycznej cegły, robi wrażenie. Jeszcze większe – wieczorem. W promieniu zachodzącego słońca kolory bawią się w chowanego. Domy raz stają się pomarańczowe, czerwone, a na końcu zawsze fioletowe. Fiolet to barwa Tuluzy, a właściwie Toulouse Football Club, nowej drużyny Dominika Furmana. Kapitan młodzieżówki w styczniu związał się 4,5-letnim kontraktem z francuskim klubem stając się z miejsca nadzieją Les Pitchouns na przyszłość.
Na co dzień Dominik mieszka w przytulnym, 80-metrowym apartamencie w centrum miasta. Ma dosłownie rzut beretem do tzw. „starej” Tuluzy i pięknego placu du Capitole. Nieopodal znajduje się zachwycający gotycki kościół Jakobinów, który należy do zakonu… dominikanów. Furmanowi do piłkarskiej świętości jeszcze daleko, ale miejscowi i tak rozpoznają go na ulicach. – Coraz częściej zdarza się, że ludzie podchodzą, gratulują, życzą powodzenia. Zawsze są bardzo mili – mówi narzeczona Furmana Marlena Madej. – No, ze trzy razy się zdarzyło – dodaje ze śmiechem Dominik.
Od jakiegoś czasu para mieszka w Tuluzie razem. Marlena, której Dominik oświadczył się jeszcze przed transferem, wzięła urlop dziekański i aktualnie zajmuje się prowadzeniem bloga modowego. Zakochani mogą spacerować uroczymi bulwarami wzdłuż Garonny, szczególnie podczas słonecznych dni, jakie zastały nas w Tuluzie. W sobotę wypadł także Dzień Kobiet, więc do wybranki serca trafiło 21 czerwonych róż. To właśnie Marlena odebrała w lutym statuetkę dla „Odkrycia roku” plebiscytu „Piłki Nożnej”. – Bardzo chciałem przyjechać i odebrać nagrodę osobiście, ale niestety się nie udało – żałuje Furman. Laur stoi jednak nie w mieszkaniu we Francji, a w rodzinnym Szydłowcu.
Pas startowy do Europy jest otwarty
Z położonego na obrzeżach Tuluzy lotniska w niebezpieczne loty do północnej Afryki latał w przeszłości genialny pisarz Anotine Saint-Exupery, autor „Małego Księcia”. Dziś prawdopodobnie mógłby uniknąć katastrofy swojego F-5B Lightning dzięki supernowoczesnym systemom bezpieczeństwa produkowanym w mieście. To tutaj znajduje się centrum europejskiego lotnictwa, skąd w świat ruszają Airbusy. Teraz pas startowy otwarty jest dla Furmana, który nie ukrywa, że dobrymi występami we Francji chciałaby zapewnić sobie grę w silnym, europejskim klubie.
Jeszcze w Warszawie obserwowali go wysłannicy Manchesteru United i Arsenalu. Ci drudzy snuli przed Dominikiem mgliste szanse na czerwcowy transfer do Londynu. – Powiedział mi o tym mój menadżer. Wiadomo, że Londyn kusił, ale to Francuzi byli konkretni. Jeżeli Arsenalowi będzie zależeć, to na pewno będą obserwować mnie także w Tuluzie – mówi ze spokojem. Trudno dziwić się takiemu wyborowi, bo TFC zaproponowała długi kontrakt, niezłe zarobki plus spory kredyt zaufania, bo transfer Polaka to jeden z najwyższych wydatków w historii klubu. Negocjacje nie trwały długo i legionista już 15 stycznia przybył do miasta. – Leciałem przez Amsterdam… tym samym lotem, co reprezentacja z którą miałem ruszyć do Abu Dabi. Już na lotnisku spotkałem selekcjonera Nawałkę. Poznaliśmy się, ale niestety nie było okazji razem lecieć dalej. Ja ruszyłem do Tuluzy, a chłopaki do ZEA – wspomina niespodziewane spotkanie.
Wybrał Francję, aby szybko wywalczyć sobie miejsce w składzie. Wszystko mogło udać się zgodnie z planem, bo zadebiutować w lidze miał już pod koniec stycznia przeciwko Bastii, ale mecz z powodu zagrożenia powodziowego został odwołany. Dwa tygodnie później trener Casanova dotrzymał jednak danego słowa i postawił na Furmana od pierwszej minuty – oczywiście przeciwko Bastii. –
To był najgorszy mecz naszej drużyny, jaki widziałem. Pewnie dlatego, że ja grałem – śmieje się. Później jednak do śmiechu nie było. Mijają tygodnie, a do dziś wciąż jest to pierwsze i ostatnie spotkanie Dominika we fioletowej koszulce. – Zachowuję spokój. Wiem, że trener dał mi czas na przyswojenie tutejszych zasad, stylu i rozliczny za grę będę dopiero od początku przyszłego sezonu – zapewnia.
Do trzech piłkarzy sztuka
Furman jest w Tuluzie jednym z nielicznych polskich śladów. Przed nim w TFC występowało tylko dwóch Polaków: Władysław Bialazyk i Anton (Antoni) Groschulski. Więcej wiadomo o tym drugim: urodził się w 1938 roku w Czernicach, ale wychował we Francji. Do Tuluzy przyjechał w 1963 roku z Red Star Paryż, zagrał 25 meczów, strzelił dziesięć bramek i na kolejny sezon przeprowadził się do Nancy. Bialazyk natomiast właśnie w Nancy spędził rozgrywki 1946/1947. W les Violets pojawił się rok później i po kilkunastu miesiącach zniknął. Co było wcześniej i później? Trudno powiedzieć. Nawet w klubie niewiele wiedzą na temat tajemniczego piłkarza.
– Przez cztery sezony występował tu mający polskie korzenie reprezentant Francji Yannick Stopyra. Jego dziadek przybył z Polski i osiedlił się w Montceau-les-Mines – tłumaczy nam pracownik TFC Martin Truchot. Furman utrzymuje kontakt z kilkoma Polakami mieszkającymi w mieście, a jednym z nich jest sportowiec, reprezentant Polski. Kto? Rugbysta występującego w Fédérale 2 (IV liga) FCTT, czyli Football Club Toulouse OAC/OEC Dawid Popławski.
A co poza sportem? Do 2007 roku w Tuluzie mieścił się tu polski konsulat honorowy, który w okresie PRL był ośrodkiem gromadzącym polską, lewicową emigrację. Po drugiej wojnie światowej kilkuset Polaków, a także polskich Żydów osiedliło się w Tuluzie, choć dziś trudno znaleźć po nich jakiekolwiek ślady. Przy chemin Michoun wciąż znajduje się jednak kościół Saint Andre, gdzie misję prowadzi Centrum Duszpasterstwa Polskiego, które co niedzielę odprawia polską mszę. Miastem partnerskim jest Bydgoszcz.
Furman woźnicą do sukcesów
Mimo blisko osiemdziesięcioletniej historii klubu, Les Pitchouns sukcesów osiągnęło tak mało, jak mało jest butelek dobrego Château Haut-Brion. Zespołowi nie wiodło się ani w pucharze Francji, ani w Ligue 1, chociaż w ostatniej dekadzie dwukrotnie udało się awansować do europejskich pucharów. W tym roku ciężko marzyć o Europie, skoro zespół do ostatniego, premiowanego grą w pucharach miejsca traci już trzynaście „oczek”. – Na samym początku usłyszałem w klubie, żebym w ogóle się nie spinał, bo presji nie ma tu żadnej. Faktycznie, ciśnienia nie czuję, ale mamy dobry zespół i wierzę, że w przyszłym sezonie możemy powalczyć o europejskie puchary – bojowo zapewnia Furmi.
Jeżeli klub może się jednak czymś poszczycić, to z pewnością trenerami: w przeszłości pracowali tam m.in. Jacques Santini, Alain Giresse, Guy Lacombe czy legendarny Just Fontaine, król strzelców Mundialu w 1958 roku. Obecny szkoleniowiec Alain Casanova to także uznana marka, ale piłkarska. W barwach Le Havre wystąpił ponad 200 razy. Tuluza to jego trenerski debiut, a więc Furman jest pierwszym biało-czerwonym z którym francuski szkoleniowiec będzie współpracował. Przeciwko kilku grał w Ligue 1, natomiast tylko z jednym występował w zespole. Przez dwa sezony w latach 80. klubowym kolegą Casanovy był ex piłkarz Legii i Lecha Henryk Miłoszewicz.
Teraz to Furman zdaniem Francuzów może być woźnicą, który pokieruje drużynę na tory sukcesów. – Rozmawiałem z trenerem, który powiedział, że oglądał ponad dwadzieścia moich meczów. I to, że mnie chciał, o czymś świadczy. Powiedział też, że jestem zawodnikiem na przyszły sezon. Na razie daję sobie radę, z każdym treningiem jestem lepszy. Porównując Legię i Tuluzę nie ma przepaści. Zajęcia są podobne, jak u trenera Urbana. W lidze nikt mnie nie zniszczy, nie zdepcze. Potrzebuje tylko czasu – tłumaczy i dodaje, że choć dziś chce grać na zachodzie, to w głowie ma jeszcze jedno marzenie. – Aby wrócić do Legi – uśmiecha się. – Może nie teraz, ale kiedyś. To moje marzenie. Powalczyłbym wtedy o Ligę Mistrzów, bo do dziś szkoda mi, że nie pokonaliśmy Steauy… Było tak blisko. Teraz jestem we Francji, tu chcę osiągnąć sukces, ale ta Legia gdzieś w sercu siedzi.
Komentarze