Hadaj: Raz na rundę walnę jakąś bombę

Piłka nożna
Hadaj: Raz na rundę walnę jakąś bombę
Wojciech Hadaj. / fot. Cyfra Sport

- Robię wszystko, co mogę, choć czasami balansuję na granicy przepisów, żeby moja Legia miała przewagę już na początku meczu. Robę to raz lepiej, raz gorzej, czasami bez wyczucia, jak przed meczem z Jagiellonią, kiedy powiedziałem, że ta drużyna nigdy nie będzie mistrzem. Tylko, czy powiedziałem nieprawdę? - mówi w wywiadzie dla polsatsport.pl kontrowersyjny spiker Legii Warszawa Wojciech Hadaj.

Łukasz Majchrzyk: Jest Pan kontrowersyjny?

Wojciech Hadaj: Oczywiście. Odkąd zacząłem myśleć, jak ma wyglądać moje życie, nie ograniczając tego tylko do futbolu, zawsze chciałem się wyróżnić z szarości, która nas otacza. Najpierw, w dzieciństwie myślałem, że zostanę piłkarzem i będę wielką gwiazdą. Najpierw miałem być gwiazdą Legii, bo to zespół, który jest dla mnie najważniejszy od 43 lat. Potem miałem stać się gwiazdą reprezentacji, a na koniec wielkim trenerem. Chciałem być kimś w stylu Jose Mourinho, nie mając pojęcia, że ktoś taki, kiedykolwiek będzie istniał.

Piłkarzem Pan jednak nie został...


Tak się moje losy potoczyły, choć ja twierdzę, że się na mnie nie poznano. Prawdopodobnie miałem talent bardzo głęboko ukryty i nikt go nie dostrzegł. Udało mi się jednak do Legii trafić, wprawdzie nie jako gwiazda drużyny, ale w swoim ukochanym klubie jestem. Działo się to jesienią 1995 roku, bo poprzedniemu spikerowi podziękowano twierdząc, że był zbyt emocjonalny. Śmiesznie to dzisiaj brzmi. Dostałem propozycję, bo wcześniej dałem się poznać jako dziennikarz sportowy, który jest bardzo ostry i bezkompromisowy. Byłem wygadany, wyszczekany, zaczepny i jeden z szefów tamtej Legii, pan Andrzej Szymański powiedział: Musimy zwolnić spikera, który nam sprawia kłopoty i może pan by się tym zajął? I tak minęło 18 lat z krótkimi przerwami, kiedy zwolnił mnie prezes Leszek Miklas, kiedy odszedłem sam po tym jak mnie Marek Jóźwiak uderzył. Zawsze chciałem to robić po swojemu. Do tamtej pory spikerzy to byli "zapowiadacze pociągów", beznamiętni i bez wyczucia. Wyobrażałem sobie, że to trzeba robić inaczej: piłkarze grają na boisku, kibice na trybunach, a ja z mikrofonem, 13 na 11 - musimy wygrać.

Kibice od razu taki styl kupili?

Po dwóch, trzech meczach miałem ochotę zrezygnować. Publiczność mnie nie znała i kiedy próbowałem powiedzieć coś innego, zmienić konwencję, to od razu nadziewałem się na szyderę, trochę śmiechu. Przełom nastąpił w słynnym meczu z Panathinaikosem, jesienią 1996 roku. Legia przegrała najpierw 2:4 w Atenach, a w Warszawie trwała szaleńcza pogoń. W ostatnich sekundach krzyknąłem: kto dziś wygra? Publiczność odpowiedziała: Legia! Za chwilę Cezary Kucharski zdobył drugą bramkę i awansowaliśmy. W ten sposób zostałem zaakceptowany. Ja intonowałem, kibice odpowiadali. Kiedyś też to się nie podobało i dziennikarzom, i trochę szefom klubu. Krytykowali mnie szczególnie mądrale dziennikarscy, których nigdy nie brakuje i wiedzą wszystko najlepiej. Z niektórymi dziennikarzami mam od początku pod górkę. Są też tacy, którzy prywatnie mnie popierają, ale nie mogą tego oficjalnie powiedzieć, bo linia pisma im na to nie pozwala.

Powie Pan z którymi dziennikarzami ma pod górkę, a którzy Pana nie atakują?

Tych drugich oczywiście, nie wymienię. Ale powiem, że najciężej mam z "Gazetą Wyborczą". Rafał Stec, Dariusz Wołowski, Michał Szadkowski, Maciej Weber, Radosław Leniarski, Andrzej Olejniczak  krytykowali mnie strasznie i kilku z nich robi to cały czas. Z Rzeczpospolitej nie pasuję Stefanowi Szczepłkowi i Mirosławowi  Żukowskiemu. Ostatnio do tej grupy dołączyli dziennikarza z brukowca Superexpress. Ale jest też grupa dziennikarzy, którzy mówią: tak trzymaj, sami byśmy tak robili, gdybyśmy mogli. Jesteśmy legionistami, sami musimy udawać, że nikomu nie kibicujemy. To jest bzdura, bo każdy dziennikarz zajmujący się futbolem musiał się kiedyś zarazić miłością do jakiegoś klubu, do miasta.

Dziennikarze według Pana, nie są obiektywni w swojej pracy?

Opowieści o tym, że np. dziennikarz z Krakowa trzyma tak samo kciuki za Legią jak za Wisłą czy Cracovią to jest jedna, wielka ściema, bzdura i hipokryzja. Jeżeli ktoś jest z Warszawy, to nie mieści mi się w głowie, żeby tak samo kibicował Lechowi Poznań jak Legii. Dziennikarz musi udawać, że jest obiektywny, pisać, że piłkarz Legii fatalnie zagrał, ale prywatnie jest mu smutno, że z Legia zagrała żle.  Również prywatnie gdy jednak ktoś z Lecha zawali mecz, to taki dziennikarz z Warszawy się cieszy. Dziennikarze z innych miast identycznie reagują. Dlatego wmawianie, że spiker powinien być obiektywny, neutralny i nie ujawniać swoich emocji mnie rozśmiesza do bólu brzucha. Ja robię wszystko, co mogę, choć czasami balansuję na granicy przepisów, żeby moja Legia miała przewagę już na początku meczu. Robę to raz lepiej, raz gorzej, czasami bez wyczucia, jak przed meczem z Jagiellonią, kiedy powiedziałem, że ta drużyna nigdy nie będzie mistrzem. Tylko, czy powiedziałem nieprawdę? O tytuł w Polsce mogą rywalizować wielkie kluby a Jagiellonia do takich nie należy, jest klubem małym, a takie zdobywają w Polsce mistrzostwo raz na 15 lat  i to też przypadkowo.

A gdyby się Pan ugryzł w język w tamtym momencie?

Gdybym się ugryzł w język, to bym nie był sobą. Oni obrażali Legię, a ja ich prosiłem więcej razy niż zazwyczaj, bo takie sytuacje zdarzają się praktycznie na każdym meczu, ale zazwyczaj po pewnym czasie milkną. A tutaj było wyjątkowe pasmo wulgaryzmów, których nie dało się ugasić, więc pomyślałem, że trzeba im jakoś szczególnie dać do zrozumienia, że niepotrzebnie się napinają. Po co się napinacie? Nigdy nie będziecie mistrzem. Nawet, jeśli za 10, czy 15 lat uda im się zdobyć mistrzostwo, to czy wiele to zmieni? Ile lat już istnieją, a czy tytuł kiedyś zdobyli?

Może nie będą, ale kiedy wiadomo, że atmosfera jest już napięta, jest na granicy. Wiadomo, że Jagiellonia przyjechała z myślą "poobrażamy Legię", tam chodziło chyba o stracone flagi, to jedno zdanie, w dodatku tak wypowiedziane, przecież nie uspokoi atmosfery.

Niepotrzebnie to zdanie powiedziałem, po prostu niepotrzebnie. Ja to wiem dzisiaj, ale od wydarzenia minęło już trochę czasu. W momencie, kiedy to mówiłem, wydawało mi się, że robię jak najbardziej słusznie. W rozmowie z jednym dziennikarzem usłyszałem pytanie: po co ja to powiedziałem? I mówię: nie wiem, po co. Wtedy wiedziałem, chciałem kibicom Jagiellonii dopiec i pokazać, że są śmieszni. Dzisiaj bym tego nie powiedział. Ja mam taką robotę, że pracuję na gorąco, nie mam czasu na kalkulowanie. Zdarzają się sytuacje, że ja coś chlapnę. Mnie to potem uwiera, ale słowo rzucone nie wraca. Następnym razem, jeśli będę spikerem, to będę bardziej ważył słowa. Nie chcę sprawiać problemów klubowi i dawać nieprzychylnym dziennikarzom pożywki. Nie wszyscy ze mną przyszli porozmawiać o tym, a może warto by było? Może by się okazało, że nie jestem kretynem, tylko normalnym facetem, który na hasło "Legia" zaczyna trochę inaczej reagować. Dla mnie wzorem, a nawet idolem jest spiker Napoli, chociaż jest ode mnie młodszy.

Pan liczy osoby, którym podpadł?

Tylu bym nie zliczył… W całej Polsce jest ich wielu. Mam taką teorię, że ci, którzy mnie chwalą, to są fanatyczni kibice Legii, jak ja. Ci, którzy mnie krytykują są kibicami trochę z przypadku, wielu z nich jest z innych miast gdzie Legii się nie znosi. Bardzo przeżywam mecze Legii a po przegranych w fatalnym stylu gniewam się przez kilka dni na piłkarzy. Potem mi to mija.

Byli tacy piłkarze Legii, których Pan nie akceptował, czy kocha Pan wszystkich?

Oczywiście, że tacy byli. Od 1995 roku było wielu zawodników i zawsze byli tacy, których bardzo lubiłem i tacy, których nie znosiłem. W tej drużynie moim ulubieńcem jest Inaki Astiz, a obok niego, dopóki grał jeszcze Michał Żewłakow, profesjonalista w 200 proc. Kiedy zdarzyło mu się źle zagrać, to mnie bolało serce. Tych, których bardzo lubiłem było bez porównania więcej niż tych nie lubianych.

Byli tacy, którzy Pana zdaniem, nie zasługiwali na to, żeby grać w Legii?

Oczywiście, że tacy byli. Nie zasługiwali, żeby być zawodnikami Legii, nie identyfikowali się z drużyną, a tylko z naszą panią kasjerką, która przelewa pieniądze na konto. I takich piłkarzy nie znosiłem i nie będę znosił. Wiem, że piłkarze żyją z grania w piłkę i nie zarzucam, że zarabiają bardzo dobrze, ale wysiłek wkładany w treningi i mecze musi być adekwatny do zarobków. Jeśli zawodnik daje z siebie wszystko a pomimo tego nie jest wirtuozem, to i tak go lubię i szanuję. Piłkarskich hipsterów, „ślicznych” ulizanych chłopczyków nie lubię i bardziej lub mniej im to pokazuję.

A Sebastiana Milę wpuściłby Pand do Legii?

Nie chodzi nawet o słynne śpiewy. Tamta sprawa jest śmieszna. On podobno tak bardzo kocha Legię, że nawet T-shirty kiedyś nosił pod koszulką meczową Groclinu. Potem śpiewał i jeszcze śmiesznie się tłumaczył. Po ostatnim spotkaniu z nim nigdy bym go do Legii nie wziął. On wie dlaczego.

Kiedyś Pan z Legii odejdzie, ktoś zajmie Pana miejsce. Wyobraża Pan sobie swojego następcę?

Być może, kiedy odejdę z Legii to taki styl bycia spikerem już nie będzie naśladowany, bo trzeba mieć taki styl być, żeby pracowac tak jak ja. Ja mam dorosłe ADHD, to nie jest groźne dla nikogo, tylko przejawia się w tym, że raz na rundę walnę bombę, którą wypowiadam trzy sekundy, a tłumaczę się dwa miesiące. Być może ktoś, kto mnie zastąpi będzie jeszcze mocniej nakręcony, ale chyba to nie będzie takie łatwe.
Łukasz Majchrzyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze