Amerykański sen Adamka

Sporty walki
Amerykański sen Adamka
Czy "Góral" ma szansę na zdobycie mistrzostwa świata wagi ciężkiej? / fot. Team Adamek

Kariera „Górala” zaczęła się w Ameryce zgodnie z hasłem mistrza thrillera, czyli od „trzęsienia ziemi”. A potem napięcie rosło… Dziś w nocy Tomasz Adamek stoczy w Bethlehem w stanie Pensylwania 52. walkę. Jeśli pokona Wiaczesława Głazkowa, zbliży się do starcia z Władimirem Kliczko. Przegrana zakończy jego marzenia o podboju królewskiej kategorii.

Jeśli Adamek przegra, nie pozostanie mu nic innego, jak przylecieć do Polski i pożegnać się z kibicami. Najlepszym przeciwnikiem byłby dla niego mistrz świata wagi junior ciężkiej Krzysztof Włodarczyk, który nie może znaleźć sobie odpowiednio mocnych rywali… Taki pojedynek byłby prawdziwym hitem, ale miejmy nadzieję, że poczekamy na niego jeszcze nieco dłużej niż pół roku. Miejmy nadzieję, że Adamek pokona Głazkowa.

Don King zaprasza

„Amerykański sen” Adamka rozpoczął się 10 lat temu, gdy Polak podpisał kontrakt ze słynnym promotorem Donem Kingiem i wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Rozpoczął treningi w chicagowskim Windy City Gym u boku samego Andrzeja Gołoty, który pomagał mu stawiać pierwsze kroki za oceanem. Adamek trenował pod okiem Sama Colonny. W listopadzie 2004 roku dostał propozycję walki o wakujący pas mistrzowski federacji WBC po Antonio Tarverze. Rywalem miał być Paul Briggs. To starcie przeszło do historii...

Kariera „Górala” zaczęła się w Ameryce zgodnie z hasłem mistrza thrillera, czyli „od trzęsienia ziemi”. A potem napięcie rosło.

Gdyby Adamek raz jeszcze znalazł się w takiej sytuacji, do ringu by nie wyszedł. Tak przynajmniej mówi teraz, gdy ma 37 lat, 51 walk na koncie i 49 zwycięstw. Wtedy – w maju 2005 roku był młodym hartem, dla którego liczyło się jedno. Zwycięstwo.

-  Wyszedł Adamek i zwyciężył. Ze złamanym nosem w dwóch miejscach, czyli wiara góry przenosi – przypomniał Polsatsport.pl przed dzisiejszym pojedynkiem.

Sama wiara na Paula Briggsa by nie wystarczyła. Adamek walczył jak szalony, obrona się nie liczyła. „Złamany nos bolał strasznie. Nigdy więcej na coś takiego już się nie zgodzę” – mówił „Góral”.

Trener Sam Colonna miał przy sobie diament, którego chciał zamienić w amerykańską maszynkę do boksowania. Ameryka była zachwycona. Nikt tam nie słyszał o pięściarzu z Gilowic, który jeszcze rok wcześniej walczył w warszawskim centrum handlowym. Na ringu w United Center dwaj wojownicy stworzyli niezapomniane widowisko.

- Bo ja jestem wojownikiem. Chłopak z Gilowic, który walczy w wielkiej Ameryce i daje sobie radę. Nic dodać nic ująć – wyjaśnia Tomasz.

W obronie tytułu Adamek w Duesseldorfie wygrał w pięknym stylu przez nokaut z Thomasem Ulrichem. W narożniku był Gmitruk. Nawet przez chwilę nie było szans na wygraną Niemca. Na kolejne starcie Adamek musiał czekać… rok.

Polsko-amerykańskie nieporozumienie

I to było głównym powodem konfliktu z jego Donem Kingiem. W marcu 2006 roku Adamek wystąpił z pozwem w sądzie federalnym w Nowym Jorku przeciwko Don King Productions. Zamiast 400 tysięcy dol. odszkodowania po pół roku zgodził się na ugodę. Po kolejnym miesiącu znów był w ringu. Znów jego rywalem był Paul Briggs. Za rewanż Polak dostał 300 tys. dolarów. Do tego starcia przygotowywał go Buddy McGirt, a Andrzej Gmitruk przyleciał do Chicago tydzień przed walką.

Polski szkoleniowiec mówił dyplomatycznie: "Na pewno trener McGirt, który pod moją nieobecność zajmował się Tomkiem, zrobił kawałek dobrej roboty. Teraz musimy jeszcze spokojnie sobie usiąść i doszlifować plan taktyczny." Tak naprawdę jednak nic nie mógł już zrobić. Adamka czekała bijatyka.

W październiku 2006 obaj pięściarze raz jeszcze stoczyli krwawą bitwę. Polak wygrał na punkty, chociaż już w pierwszej rundzie zaliczył deski. Trzeba jednak przyznać, że „Góral” nie padł po ciosie, ale z powodu złego ustawienia nóg.

3 lutego 2007 podczas gali w Silver Spurs Arena w Kissimmee, niedaleko Orlando na Florydzie Adamek walczył z Chadem Dawsonem. Nie był w stanie porozumieć się już z pierwszym trenerem - Buddy McGirtem. Przed walką słowa szkoleniowca na spokojnie tłumaczył jeszcze Ziggy Rozalski, ale w narożniku – podczas pojedynku – było już… dramatycznie. Jedno wielkie nieporozumienie. Polsko-angielskie nieporozumienie.

Dawson nie dał szans mistrzowi, chociaż w 10. rundzie serca polskich kibiców zabiły szybciej. Adamek trafił Amerykanina, ten poleciał na deski, ale nie wytrzymał dwie ostatnie rundy i wygrał na punkty. W lutym 2007 roku Adamek po raz pierwszy znalazł się „na rozdrożu”.

Koszmar nie taki straszny

Skręcił w kierunku wagi junior ciężkiej. Wrócił do Polski, gdzie jego karierą miała teraz pokierować grupa 12Rounds Bogusława Bagsika, która „z hukiem” wykupiła kontrakt od Dona Kinga. Adamek był „wolny”. Pokonał w katowickim Spodku Luisa Andresa Pinedę i rozpoczął walkę o… powrót do wielkiego boksu. Bez Bagsika, o którym mówił tylko, że się „na nim zawiódł”.

Na szczęście wrócił na ring zanim o nim zapomniano. Przełomowy był 2008 rok i podjęcie już pełnej współpracy z „przyjaciółmi” Rozalskiego z grupą Main Events. Najpierw było zwycięstwo nad Josipem Jalusicem w Niemczech, potem wygrana w Katowicach z "królem nokautu" i niedawnym mistrzem świata O'Neilem Bellem. W końcu pokonanie Gary’ego Gomeza w Chicago w lipcu 2008 roku.  To dało mu szansę stoczenia pojedynku ze Stevem Cunninghamem. Przed tą walka Adamek przeprowadził się na stałe z rodziną za ocean. Decyzja była odważna, przeciwnik niebezpieczny. USS po wygranych z Krzysztofem Włodarczykiem i Marco Huckiem trzy razy padał na deski po ciosach „Górala”. Stracił pas mistrza świata wagi junior ciężkiej federacji IBF.

Na początku 2009 roku Polak rozbił w Prudential Center w Newark Johnathona Banksa, potem Bobby’ego Gunna i „skręcił” raz jeszcze. W kierunku królewskiej kategorii poszedł zaczynając od pokonania Andrzeja Gołoty, który pomógł mu stawiać pierwsze kroki na amerykańskiej ziemi. Adamek wygrał w Łodzi przed czasem.

W kolejnej walce w wadze ciężkiej pokonał Jasona Estradę. Już wtedy było właściwie przesądzone, że Andrzej Gmitruk ponownie zostanie odsunięty od Adamka. Ziggy Rozalski miał plan – nowym trenerem Adamka miał być Roger Bloodworth, który wcześniej współpracował m.in. z Andrzejem Gołotą.

Starcie z Cristobalem Arreolą w kwietniu 2010 roku był kolejną wojną „Górala”. Prawdziwym kalifornijskim „koszmarem”, ale zakończonym happy endem. Adamek pojechał  na zachodnie wybrzeże bez Gmitruka, z którym rozstał się tym razem już na dobre. Przez wielu skazywany był na pożarcie. Amerykanin po pierwszej w karierze przegranej z Witalijem Kliczką i pokonaniu Briana Minto miał się odbić pokonując Polaka. Bardzo się zawiódł. Chciał się bić, wręcz błagał o to, ale zamiast bójki dostał boks. Trafił wiele razy, ale w sumie był bezradny. Przegrał na punkty. Adamek poczuł siłę prawdziwego ciężkiego, ale pokazał, że choć siły ciosu Kliczki nie ma, może być groźny dla każdego. Po tym, jak w kolejnym pojedynku nie dał szans dwumetrowemu Michaelowi Grantowi, był przekonany, że może się zmierzyć z każdym.

Zderzenie z ukraińskim pociągiem

Na „zakręcie” znalazł się we wrześniu 2011 roku. Miał walczyć z Władimirem Kliczko, ale młodszy z braci wybrał starcie z Davidem Hayem. Doszło więc do spotkania z Witalijem, po którym nasz mistrz wyglądał strasznie. Jakby zderzył się z pociągiem, ale jeśli ktoś woli z „Doktorem Żelazną Pięścią”. Gmitruk oceniając występ byłego podopiecznego we Wrocławiu nie miał wątpliwości: „obrana taktyka była samobójstwem” – mówił. Bloodworth twierdził, że Polak „wykonał kawał dobrej roboty”…

Sen o najważniejszym tytule prysł. Adamek nie zrezygnował. W 2012 roku rzucił się na kolejnych rywali, co o mało nie przypłacił porażką. W czwartej walce w roku zmierzył się z Cunninghamem – na jego terenie – w Bethlehem w Pensylwanii. I tym razem wyglądał gorzej. Był wolniejszy, nie mógł znaleźć recepty na defensywny styl amerykańskiego marynarza.

A jak mówi sam Adamek… „Najważniejszy jest speed. Jak mówią w Stanach "speed is everything". Jeżeli będę szybki, zrobię swoje i zejdę z ringu. To są moje atuty - jestem szybki i trudny do boksowania. Każdy o tym wie, kto ze mną sparował i walczył. Nie jestem "lazy man", który waży 300 funtów, tylko 220 i wciąż jestem szybki.”

Tak jest teraz, a przynajmniej tak zapewnia nasz pięściarz.

W 2013 roku Adamek walczył tylko raz. W sierpniu w Uncasville w stanie Connecticut pokonał pewnie na punkty Dominicka Guinna. W listopadzie miał się zmierzyć z Wiaczesławem Głazkowem w starciu o pozycję nr 2 w rankingu IBF. Zachorował kilka dni przed pojedynkiem. Ukrainiec stoczył więc oficjalny „sparing” i o dziwo Garret Wilson sprawił sporo kłopotów byłemu wicemistrzowski świata i brązowemu medaliście olimpijskiemu z Pekinu.

Adamek wraca do Bethlehem, by pokazać, że w najbliższych miesiącach ponownie będzie w stanie zmierzyć się z… Na razie nie wiadomo, z kim. Kubratem Pulewem może od razu z Władimirem Kliczką. Głazkow marzy, by pokazać Ameryce piękny boks i ringową wojnę. „Góral” o wojnach już nie marzy, pojedynek z ukraińskim „Carem” wrażenia wielkiego na nim nie robi.

- Bardziej denerwuję się rozmawiając teraz z tobą do kamery, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa. Skupić się trzeba w ringu, a teraz to pełny luz – powiedział w rozmowie z Mateuszem Borkiem.

Jeśli ten luz ma oznaczać zwycięstwo, Adamek wykona w swojej karierze kolejny zwrot przed decydującym starciem o upragniony tytuł. Miejmy nadzieję, że udany…

Tomasz Kiryluk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze