Wasyl. Życie po życiu

Kiedy przed sezonem żegnał się z Anderlechtem, a „Fioletowi” jeździli do niego na audiencje, wydawało się, że czeka go w pełni zasłużony odpoczynek. Był legendą. Zrobił co musiał. Jego czas dobiegł końca... Minął rok, lecz zamiast w sanatorium, jest o krok od prawdopodobnie najlepszej ligi świata! Jego Leicester przewodzi tabeli Championship i awans wydaje się już tylko formalnością. Nici z emerytury - Marcin Wasilewski wraca do gry. Może nawet poważniejszej niż kiedykolwiek wcześniej.
Siedem punktów przewagi nad Burnley, sześć kolejek do końca - w Leicester mogą powoli otwierać szampana. Nawet gdyby zdarzył się kataklizm i podopieczni Nigela Pearsona nagle przestali punktować - co jest raczej wątpliwe, wszak nie przegrali od 20 meczów - zawsze zostaje, również premiowana awansem, pozycja numer dwa. Nad trzecim QPR mają dziś aż 16 punktów przewagi. Nie wspominamy już o czterech miejscach barażowych... Także perspektywy są wielkie. Kolejny Polak w Premier League, to i szansa na kolejną w niej bramkę. A tej wyczekujemy od przeszło 21 lat. Strzelec ostatniego - i zarazem pierwszego (przed sezonem 1992/93 mieliśmy First Division) - polskiego gola w PL, trenuje obecnie Górnika Zabrze i ani myśli wracać na boisko.
Robert Warzycha to pierwszy obcokrajowiec, który trafił w nowej formule. Tradycja zobowiązuje
Ale bynajmniej nie będzie o nią łatwo. Jak zauważyli Anglicy - w niedawnym meczu z Yeovil „Wasyl” był jedynym graczem z pola, który w tym sezonie jeszcze nie strzelił. A wliczamy przecież stoperów o dekadę mniej doświadczonych! Cieszyć może natomiast jego regularna gra. Z początku - zresztą zgodnie z oczekiwaniami - siedział na ławce, od czasu do czasu łapiąc krótsze lub dłuższe ogony. I raptem - gdy odpowiedni ludzie poznali jego „odpowiedni” charakter - sytuacja uległa zmianie. Wkrótce to ławka stała się wyjątkiem.
Polak równie szybko, co pozycję w zespole, zyskał szacunek kibiców. Ba! Gdy ci usłyszeli, że jego kontrakt wygasa z końcem sezonu, naciskali tak bardzo, że głos zabrał sam Pearson - trener, który wcześniej unikał tematu jak ognia. - Będę chciał, by przedłużył swój kontrakt niezależnie od tego, w której lidze będziemy grać. Uważam, że wnosi do drużyny odpowiednie umiejętności, a jego wydolność wciąż stoi na bardzo wysokim poziomie - powiedział Anglik. I załatwione. Dzięki fanom historia najpewniej zatoczy koło - Wasilewski już Anderlechcie był bardzo blisko Premier League, ale nim zdążył podpisać, Axel Witsel złamał mu nogę. Także zakończenie kariery naprawdę na miarę mistrza.
Ale skąd ta nagła sympatia kibiców?
Tribute to Wasyl - czyli co to znaczy szacunek
Pewnego razu grupka 110 fanów Anderlechtu wynajęła dwa autokary, załadowała je piwami aż po sufit i ruszyła na mecz. Nie był to mecz ich drużyny, ale nawet ważniejszy - ich klubowej legendy. Filmiki i zdjęcia z tego eventu obiegły cały świat.
Co tu dużo mówić - ewenement, jeśli idzie o polskiego piłkarza. „Fioletowi” przez 90 minut śpiewali o nim piosenki. Mimo mniejszości liczebnej, o decybele przewyższali zaskoczonych fanów Leicester. Z ich transparentów widniało jedno słowo: „Wasyl”. Na koniec ruszyli pod boczną linię boiska, wzięli Marcina na ręce i - podrzucając go ku niebu - obudzili w sobie dawne wspomnienia. Anglicy przyglądali się z otwartymi ustami. I choć pewnie wiedzieli, kto to Axel Witsel i co łączy go z Marcinem, niewielu zdawało sobie sprawę, jak wielki szacunek wzbudziło tamto zdarzenie w sercach kibiców Anderlechtu. Szacunek godny bohatera.
„Wasyl” oczywiście się przybyszom odwdzięczył. Rozdawał koszulki i korki, niczym Balotelli w barach gotówkę. Gdy już każdy zrobił sobie zdjęcie, wszyscy się grzecznie pożegnali i... ruszyła internetowa lawina. Angielskie fora pękały w szwach: „Widzieliście to? (...) Szacun! (...) Nie wiedziałem, kto u nas gra (...) Może jak odejdzie, też go kiedyś odwiedzimy? (...) Ułóżmy o nim własną piosenkę!!!”.
I proszę:
„When you're dumped on the floor like you've hit a barn door: Was-i-lewski
When you think you're well in and a foot breaks your shin: Was-i-lewski
You can play 'tippy-tippy-tay' with Konckesky all day - he'll ignore it
But you go down our right and you're in for a fright: Was-i-lewski!”
Kibice Leicester co prawda nie śpiewają jej w 27. minucie każdego meczu (wtedy Witsel złamał „Wasylowi” nogę), nie noszą koszulek z napisem: „Real passion never dies” (by oddać hołd bohaterowi), ale z całą pewnością - Wasilewski został ich nowym ulubieńcem. Co - przy towarzystwie takich tuzów, jak: legendarny Paul Konchesky, David Nugent czy syn Petera Kasper Schmeichel - jest rzeczą naprawdę nietuzinkową. Życie po życiu - jak mówi tytuł. „Wasyl” znalazł kolejną przystań.
Życie przed życiem w cieniu rafinerii
Dużo mówi się o jego karierze w w Anderlechcie. Coraz więcej o jego poczynaniach w Leicester. Ale kto tak naprawdę pamięta, co się z nim działo wcześniej? Jak grał tutaj - na szarych polskich stadionach początków XXI wieku?
- Pośredniczyłem w jego przejściu ze Śląska do Orlenu. Już kiedy obserwowałem go we Wrocławiu, uważałem, że jest to piłkarz na eksport. Imponowała mi jego waleczność, dynamika, mocne uderzenie. Nigdy się nie oszczędzał - mówi Tadeusz Fogiel, ówczesny menadżer „Wasyla”. Po transferze piłkarz jednak zawodził. Narzekał nawet Krzysztof Dmoszyński, dyrektor klubu, który wydał na niego małą fortunę. - Biorąc pod uwagę wartość kontraktu, jego gra zbyt często szwankowała. Nie wiem czy klimat Płocka i te rafinerie naftowe mu zaszkodziły, ale faktem jest, że bardzo rzadko w Orlenie grał na optymalnym poziomie - dodaje Fogiel.
Co ciekawe, wbrew swojemu boiskowemu wizerunkowi, Wasilewski okazał się bardzo fajnym człowiekiem. - Nigdy nie miałem z nim problemów. Był bardzo łatwy w prowadzeniu. Normalny człowiek - bez kompleksów i kaprysów - twierdzi menadżer. Zapytany, czy spodziewał się, że jego klient zajdzie tak daleko, mówi: - Owszem. To nie jest piłkarz z wysokiej półki, ale raczej uczciwy rzemieślnik. Braki techniczne nadrabia walecznością. Prezentuje wartości, których na próżno dziś szukać wśród polskich piłkarzy. I właśnie dzięki nim się wybił.
Apogeum jego formy przypadło na pół roku gry w Lechu Poznań. To tam wypatrzył go Anderlecht. Oczywiście przyczynił się do tego Michel Thiry - nowy menadżer, który spędził w Polsce ponad ćwierć wieku. Belg zgadza się z Fogielem co do wartości prezentowanych przez młodych Polaków. - Oglądam Ekstraklasę, zmieniam kanał - liga holenderska, znów zmieniam - liga angielska. Jest różnica, prawda? Diametralna. I ta różnica nie jest tylko sportowa, nie jest tylko finansowa, jest też kulturalna. Zawodnicy mają szacunek dla publiczności - tzn. grają od początku do końca, zostawiają serce na boisku, chcą się pokazać z jak najlepszej strony. Pod każdym względem - mówi.
Thiry wiedział z kim podpisać kontrakt. Może właśnie dlatego jego klientów można policzyć na palcach jednej ręki? Współpraca tej dwójki opiera się na twardych zasadach. Obejmuje nie tylko sprawy czysto sportowe, ale również kontakt z mediami...
Medialna alergia - nie pomógł nawet Kuszczak
Jednak po kolei. Powszechnie wiadomo, że „Wasyl” z mediami rozmawiać nie chce. Po przejściu do Leicester wyłączył się już zupełnie. - Znałem chłopaka, który był raczej otwarty. Lubił rozmawiać z prasą, zawsze mówił ciekawie. Może ma pretensje do dziennikarzy, którzy zachowali się wobec niego nie fair? Może to taki strajk? Nie znam szczegółów, ale podobna sytuacja była przecież z Obraniakiem - zastanawia się Fogiel. - Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek jakiś dziennikarz go uraził. To chyba opiera się na zasadzie: „nie, bo nie”. Wielu naszych piłkarzy wybiera niestety tę drogę. Innym przykładem jest choćby Mierzejewski - kontruje Piotr Koźmiński z „Super Expressu”.
O Koźmińskim mówi się, że ma numer do każdego. Człowiek, który zrobił wywiad z Mino Raiolą, do „Wasyla” jednak nie zadzwonił... Nawet nie miał jak. - Od nas próbował Marcin Szczepański. Wyobraź sobie, że prosiliśmy Tomka Kuszczaka, którego „Wasyl” dobrze zna i jemu też odmówił. Powiedział: jeśli udzielę jednego wywiadu, to będę musiał gadać ze wszystkimi, a nie mam na to ochoty. Inny kolega próbował z kolei przez rzecznika Leicester, ale ten nawet nie odpowiedział na maile. Nie wiem, czy to taka moda w tym klubie? Że kto tam jest, to nie udziela wywiadów? Przecież pamiętam, że kiedyś z tym „Wasylem” się rozmawiało. Wszystko było w porządku. Rozumiem, że po tym, jak Witsel złamał mu nogę, nie wiedział za bardzo, co powiedzieć. Ale teraz? „Nie, bo nie”. Telefony pozmieniał, angielskiego nikomu nie chce dać. Co zrobisz? - puentuje z rezygnacją dziennikarz.
Po długich poszukiwaniach, analizowaniu przyczyn, wertowaniu gazet z myślą, że ktoś go może jednak uraził, oświecił nas dopiero Michel Thiry. Odpowiedź menadżera nie odbiega zbytnio od hipotezy Koźmińskiego.
- Marcin już w Belgii nie udzielał wywiadów. Dziennikarze dzwonili i prosili. Mówili, że „Wasyl” generuje zainteresowanie, że jest charyzmatyczny, strzela bramki i ludzie chcą o nim czytać. A myśmy grzecznie odmawiali. Później, jak Axel Witsel złamał mu nogę, organizacja tych rozmów w całości przypadła mnie. Daliśmy kilka wywiadów, ale w końcu mówię: Marcin, stop. „Wasilewski miał wypadek! (...) Wasilewski wrócił po kontuzji! (...) Wasilewski znów w kadrze!” - wszystko już zostało powiedziane. Po co to dalej ciągnąć? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że prasa jest potrzebna. Ludzie muszą skądś czerpać informacje. Ale na szczęście są też tacy, którzy nie potrzebują jej, żeby się rozwijać. My po prostu nie chcemy się rozdrabniać – tłumaczy Belg.
W skrócie: „nie, bo nie”.
Wracając do spraw ważniejszych: czy Wasilewski ma jakiekolwiek szanse na powrót do reprezentacji? Niby latem Nawałka chciał go w Górniku. Wtedy musiał obejść się smakiem, teraz to piłkarzowi zależy. Ironia losu. Zauważmy jednak, że nowy selekcjoner przetestował już niemal tuzin obrońców! I nadal nie znalazł optymalnego zestawienia. Może właśnie tu należy szukać jego ewentualnej szansy? Przecież to już sprawdzona marka, niedługo - prawdopodobnie - ze stemplem „Premier League”. Można w ogóle nie skorzystać z usług takiego piłkarza? Tak czy owak - druga młodość legendy „Fioletowych” jest bliska happy endu. Nic tylko ściskać kciuki za Leicester. A nuż doczekamy się następcy Warzychy? Wszak, mimo chwilowej słabości, „Wasyl” strzelać umie - w Anderlechcie uczynił to 20-krotnie.

Robert Warzycha to pierwszy obcokrajowiec, który trafił w nowej formule. Tradycja zobowiązuje
Ale bynajmniej nie będzie o nią łatwo. Jak zauważyli Anglicy - w niedawnym meczu z Yeovil „Wasyl” był jedynym graczem z pola, który w tym sezonie jeszcze nie strzelił. A wliczamy przecież stoperów o dekadę mniej doświadczonych! Cieszyć może natomiast jego regularna gra. Z początku - zresztą zgodnie z oczekiwaniami - siedział na ławce, od czasu do czasu łapiąc krótsze lub dłuższe ogony. I raptem - gdy odpowiedni ludzie poznali jego „odpowiedni” charakter - sytuacja uległa zmianie. Wkrótce to ławka stała się wyjątkiem.
Polak równie szybko, co pozycję w zespole, zyskał szacunek kibiców. Ba! Gdy ci usłyszeli, że jego kontrakt wygasa z końcem sezonu, naciskali tak bardzo, że głos zabrał sam Pearson - trener, który wcześniej unikał tematu jak ognia. - Będę chciał, by przedłużył swój kontrakt niezależnie od tego, w której lidze będziemy grać. Uważam, że wnosi do drużyny odpowiednie umiejętności, a jego wydolność wciąż stoi na bardzo wysokim poziomie - powiedział Anglik. I załatwione. Dzięki fanom historia najpewniej zatoczy koło - Wasilewski już Anderlechcie był bardzo blisko Premier League, ale nim zdążył podpisać, Axel Witsel złamał mu nogę. Także zakończenie kariery naprawdę na miarę mistrza.
Ale skąd ta nagła sympatia kibiców?
Tribute to Wasyl - czyli co to znaczy szacunek
Pewnego razu grupka 110 fanów Anderlechtu wynajęła dwa autokary, załadowała je piwami aż po sufit i ruszyła na mecz. Nie był to mecz ich drużyny, ale nawet ważniejszy - ich klubowej legendy. Filmiki i zdjęcia z tego eventu obiegły cały świat.
Co tu dużo mówić - ewenement, jeśli idzie o polskiego piłkarza. „Fioletowi” przez 90 minut śpiewali o nim piosenki. Mimo mniejszości liczebnej, o decybele przewyższali zaskoczonych fanów Leicester. Z ich transparentów widniało jedno słowo: „Wasyl”. Na koniec ruszyli pod boczną linię boiska, wzięli Marcina na ręce i - podrzucając go ku niebu - obudzili w sobie dawne wspomnienia. Anglicy przyglądali się z otwartymi ustami. I choć pewnie wiedzieli, kto to Axel Witsel i co łączy go z Marcinem, niewielu zdawało sobie sprawę, jak wielki szacunek wzbudziło tamto zdarzenie w sercach kibiców Anderlechtu. Szacunek godny bohatera.

„Wasyl” oczywiście się przybyszom odwdzięczył. Rozdawał koszulki i korki, niczym Balotelli w barach gotówkę. Gdy już każdy zrobił sobie zdjęcie, wszyscy się grzecznie pożegnali i... ruszyła internetowa lawina. Angielskie fora pękały w szwach: „Widzieliście to? (...) Szacun! (...) Nie wiedziałem, kto u nas gra (...) Może jak odejdzie, też go kiedyś odwiedzimy? (...) Ułóżmy o nim własną piosenkę!!!”.
I proszę:
„When you're dumped on the floor like you've hit a barn door: Was-i-lewski
When you think you're well in and a foot breaks your shin: Was-i-lewski
You can play 'tippy-tippy-tay' with Konckesky all day - he'll ignore it
But you go down our right and you're in for a fright: Was-i-lewski!”
Kibice Leicester co prawda nie śpiewają jej w 27. minucie każdego meczu (wtedy Witsel złamał „Wasylowi” nogę), nie noszą koszulek z napisem: „Real passion never dies” (by oddać hołd bohaterowi), ale z całą pewnością - Wasilewski został ich nowym ulubieńcem. Co - przy towarzystwie takich tuzów, jak: legendarny Paul Konchesky, David Nugent czy syn Petera Kasper Schmeichel - jest rzeczą naprawdę nietuzinkową. Życie po życiu - jak mówi tytuł. „Wasyl” znalazł kolejną przystań.
Życie przed życiem w cieniu rafinerii
Dużo mówi się o jego karierze w w Anderlechcie. Coraz więcej o jego poczynaniach w Leicester. Ale kto tak naprawdę pamięta, co się z nim działo wcześniej? Jak grał tutaj - na szarych polskich stadionach początków XXI wieku?
- Pośredniczyłem w jego przejściu ze Śląska do Orlenu. Już kiedy obserwowałem go we Wrocławiu, uważałem, że jest to piłkarz na eksport. Imponowała mi jego waleczność, dynamika, mocne uderzenie. Nigdy się nie oszczędzał - mówi Tadeusz Fogiel, ówczesny menadżer „Wasyla”. Po transferze piłkarz jednak zawodził. Narzekał nawet Krzysztof Dmoszyński, dyrektor klubu, który wydał na niego małą fortunę. - Biorąc pod uwagę wartość kontraktu, jego gra zbyt często szwankowała. Nie wiem czy klimat Płocka i te rafinerie naftowe mu zaszkodziły, ale faktem jest, że bardzo rzadko w Orlenie grał na optymalnym poziomie - dodaje Fogiel.
Co ciekawe, wbrew swojemu boiskowemu wizerunkowi, Wasilewski okazał się bardzo fajnym człowiekiem. - Nigdy nie miałem z nim problemów. Był bardzo łatwy w prowadzeniu. Normalny człowiek - bez kompleksów i kaprysów - twierdzi menadżer. Zapytany, czy spodziewał się, że jego klient zajdzie tak daleko, mówi: - Owszem. To nie jest piłkarz z wysokiej półki, ale raczej uczciwy rzemieślnik. Braki techniczne nadrabia walecznością. Prezentuje wartości, których na próżno dziś szukać wśród polskich piłkarzy. I właśnie dzięki nim się wybił.

Apogeum jego formy przypadło na pół roku gry w Lechu Poznań. To tam wypatrzył go Anderlecht. Oczywiście przyczynił się do tego Michel Thiry - nowy menadżer, który spędził w Polsce ponad ćwierć wieku. Belg zgadza się z Fogielem co do wartości prezentowanych przez młodych Polaków. - Oglądam Ekstraklasę, zmieniam kanał - liga holenderska, znów zmieniam - liga angielska. Jest różnica, prawda? Diametralna. I ta różnica nie jest tylko sportowa, nie jest tylko finansowa, jest też kulturalna. Zawodnicy mają szacunek dla publiczności - tzn. grają od początku do końca, zostawiają serce na boisku, chcą się pokazać z jak najlepszej strony. Pod każdym względem - mówi.
Thiry wiedział z kim podpisać kontrakt. Może właśnie dlatego jego klientów można policzyć na palcach jednej ręki? Współpraca tej dwójki opiera się na twardych zasadach. Obejmuje nie tylko sprawy czysto sportowe, ale również kontakt z mediami...
Medialna alergia - nie pomógł nawet Kuszczak
Jednak po kolei. Powszechnie wiadomo, że „Wasyl” z mediami rozmawiać nie chce. Po przejściu do Leicester wyłączył się już zupełnie. - Znałem chłopaka, który był raczej otwarty. Lubił rozmawiać z prasą, zawsze mówił ciekawie. Może ma pretensje do dziennikarzy, którzy zachowali się wobec niego nie fair? Może to taki strajk? Nie znam szczegółów, ale podobna sytuacja była przecież z Obraniakiem - zastanawia się Fogiel. - Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek jakiś dziennikarz go uraził. To chyba opiera się na zasadzie: „nie, bo nie”. Wielu naszych piłkarzy wybiera niestety tę drogę. Innym przykładem jest choćby Mierzejewski - kontruje Piotr Koźmiński z „Super Expressu”.
O Koźmińskim mówi się, że ma numer do każdego. Człowiek, który zrobił wywiad z Mino Raiolą, do „Wasyla” jednak nie zadzwonił... Nawet nie miał jak. - Od nas próbował Marcin Szczepański. Wyobraź sobie, że prosiliśmy Tomka Kuszczaka, którego „Wasyl” dobrze zna i jemu też odmówił. Powiedział: jeśli udzielę jednego wywiadu, to będę musiał gadać ze wszystkimi, a nie mam na to ochoty. Inny kolega próbował z kolei przez rzecznika Leicester, ale ten nawet nie odpowiedział na maile. Nie wiem, czy to taka moda w tym klubie? Że kto tam jest, to nie udziela wywiadów? Przecież pamiętam, że kiedyś z tym „Wasylem” się rozmawiało. Wszystko było w porządku. Rozumiem, że po tym, jak Witsel złamał mu nogę, nie wiedział za bardzo, co powiedzieć. Ale teraz? „Nie, bo nie”. Telefony pozmieniał, angielskiego nikomu nie chce dać. Co zrobisz? - puentuje z rezygnacją dziennikarz.

Po długich poszukiwaniach, analizowaniu przyczyn, wertowaniu gazet z myślą, że ktoś go może jednak uraził, oświecił nas dopiero Michel Thiry. Odpowiedź menadżera nie odbiega zbytnio od hipotezy Koźmińskiego.
- Marcin już w Belgii nie udzielał wywiadów. Dziennikarze dzwonili i prosili. Mówili, że „Wasyl” generuje zainteresowanie, że jest charyzmatyczny, strzela bramki i ludzie chcą o nim czytać. A myśmy grzecznie odmawiali. Później, jak Axel Witsel złamał mu nogę, organizacja tych rozmów w całości przypadła mnie. Daliśmy kilka wywiadów, ale w końcu mówię: Marcin, stop. „Wasilewski miał wypadek! (...) Wasilewski wrócił po kontuzji! (...) Wasilewski znów w kadrze!” - wszystko już zostało powiedziane. Po co to dalej ciągnąć? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że prasa jest potrzebna. Ludzie muszą skądś czerpać informacje. Ale na szczęście są też tacy, którzy nie potrzebują jej, żeby się rozwijać. My po prostu nie chcemy się rozdrabniać – tłumaczy Belg.
W skrócie: „nie, bo nie”.
Wracając do spraw ważniejszych: czy Wasilewski ma jakiekolwiek szanse na powrót do reprezentacji? Niby latem Nawałka chciał go w Górniku. Wtedy musiał obejść się smakiem, teraz to piłkarzowi zależy. Ironia losu. Zauważmy jednak, że nowy selekcjoner przetestował już niemal tuzin obrońców! I nadal nie znalazł optymalnego zestawienia. Może właśnie tu należy szukać jego ewentualnej szansy? Przecież to już sprawdzona marka, niedługo - prawdopodobnie - ze stemplem „Premier League”. Można w ogóle nie skorzystać z usług takiego piłkarza? Tak czy owak - druga młodość legendy „Fioletowych” jest bliska happy endu. Nic tylko ściskać kciuki za Leicester. A nuż doczekamy się następcy Warzychy? Wszak, mimo chwilowej słabości, „Wasyl” strzelać umie - w Anderlechcie uczynił to 20-krotnie.
Komentarze