Demony Bradleya wróciły. Pacquiao zwycięski

Po pierwszej, zwycięskiej walce z Mannym Pacquiao (56-5-2, 38 KO) chciał zrezygnować z boksu, nie miał ochoty żyć. Nikt go nie doceniał. Tim Bradley (31-1, 12 KO) dwa lata czekał, by udowodnić, że jest lepszy od Filipińczyka. Tym razem przegrał w Las Vegas. Po dwunastu rundach sędziowie punktowali 116-112, 116-112, 118-110 dla "Pacmana", który odzyskał pas mistrza świata federacji WBO wagi półśredniej.
Przed rewanżową walką z Pacquiao Bradley przypominał wszystkim o "czarnych dniach", jakie przeszedł po pierwszej walce z Pacquiao. Jego żona też wspominała o demonach, ktore nawiedzały męża. - Dopiero walka z Ruslanem Prowodnikowem pozwoliła mu odżyć. Ludzie zobaczyli, że jest wojownikiem. Dzięki temu potem pokonał też Juana Manuela Marqueza - mówiła Monica Bradley.
Ale najważniejsze było pokonanie Pacquiao. Pobicie w sposób, który raz na zawsze usunie z drogi Bradleya "demony", szepczące mu do ucha, że nie zasługuje na mistrzostwo, że jest słabszy od Filipińczyka a sukces zawdzięcza sędziom.
Nie udało się. Pacquiao wygrał wyraźnie, chociaż w 3. i 4. rundzie miał poważne problemy. Potem przejął inicjatywę i kontrolował walkę. Według statystyk CompuBox trafił 198 z 563 (35%) wyprowadzonych ciosów. Bradley - 141/627(22%).
- Bradley dał mi naprawdę dobrą walkę. Nie jest łatwym przeciwnikiem - przyznał Pacquiao. - Byl zdecydowanie mocniejszy niż w pierwszym naszym pojedynku. Raz nawet naprawdę mocno zranił mnie ciosem w szczękę.
- Nie mam wytłumaczenia. Przegrałem z jednym z najlpeszych pięściarzy świata. Manny pokazał serce do walki. Czapki z głow przed nim i jego trenerem Freddie Roachem - powiedział Bradley.
Jego trener Joel Diaz tłumaczył: - Po pierwszej rundzie Tim usiadł w narożniku i powiedział do mnie "chyba naderwałem mięsień łydki".
Amerykanin nie wytrzymal naporu 35-letniego przeciwnika, w końcowce walki właściwie już tylko polował na nokaut, ktory mógł go uratować. I w efekcie stracil pas. Czy stracił też ducha wojownika? Absolutnie nie, tylko jak on sam to przyjmie? Wydaje się, że na szczęście dobrze.
- Życie idzie dalej. Po prostu muszę wrocić do sali treningowej - dodał Bradley.
A Pacquiao? Teraz czeka na wynik majowej walki swojego "dobrego znajomego" Juana Manuela Marqueza z Mikem Alvarado. Ma się spotkać ze zwycięzcą tego pojedynku, czyli pewnie z Meksykaninem, z którym walczył już cztery razy, a ostatni raz zakończył pojedynek nieprzytomny na deskach. "Pacman" musi więc z nim walczyć, by coś udowodnić.
Jak zresztą każdy w pięściarskm świecie...
Komentarze