Wszyscy ludzie Andrzeja Fonfary

Na początku to miał być tekst o Andrzeju Fonfarze i hejterach. Bez ich pseudonimów – z ich imionami, adresami (znam, panowie i panie, znam), żeby pokazać ich głupotę i frustrację twarzą w twarz. Taka życiowa prawdziwa, nie na ekranie komputera, konfrontacja z sąsiadem czy kolegą z bloku. Pomysł szybko upadł, bo po pierwsze nie zasługują na to, by zajmować miejsce w tekście o Fonfarze, a po drugie to, co piszą nie ma żadnego znaczenia.
Zero. Będzie tylko o Polskim Księciu, a właściwie o jego zespole. Ostrzegam, będzie sentymentalnie. O sportowym znaczeniu walki w Montrealu, przyszłości i planach Andrzeja, będzie później.
Team Fonfara – część 1
Każdy pięściarz, który wychodzi na ring, wchodzi otoczony ludźmi mającymi na placach jego nazwisko. Tylko, że w większości przypadków to ludzie, którzy koszulkę dostają na wyjście do ringu, bo to ładnie wygląda. Ekipa Andrzeja Fonfary mogłaby w Montrealu wejść do Bell Center z gołymi klatami, a i tak byliby jego teamem.
Bogdan „Bo” Maciejczyk, partner biznesowy z „Hyper Fight Clubu”, trener, a przede wszystkim przyjaciel Andrzeja nie mógł nawet do Kanady przyjechać - byłaby to podróż z USA tylko w jedną stronę - i nawet wolę nie myśleć co przeżywał siedząc przed telewizorem. Max Fonfara, który walczy o to, by prawdziwe wieści o Andrzeju docierały gdzie trzeba też został w Chicago, bo z nerwów walk „Polskiego Księcia” oglądać i tak nie może. Maciek Soja (fizjoterapeuta), Rafał Radkowski (przygotowanie kondycyjne, siłowe) nie byli w Montrealu tylko po to, żeby Andrzeja słuchać. Tak to w Team Fonfara nie działa. Tutaj każdy – Bogdan, Maciek, Rafał, Max – mówi co myśli. I Andrzej naprawdę słucha.
Specjalnie na koniec zostawiłem Marka Fonfarę i Sama Colonnę. Ten ostatni zbierał po walce tyle pochwał (nawet od wrogów!) za przygotowanie Fonfary, że chyba podskoczą stawki w jego chicagoskim gymie. Colonna dostał też prawie pseudonim „Wyrocznia” bo stawiał, że nokaut na Stevensonie będzie w 9/10 rundzie. No i Marek. „Zawsze będę najpierw bratem, później managerem. Ja tam nawet nie wiem czy ja mogę być kimś innym niż bratem” – mówił w Montrealu. Przez 20 godzin przed walką nic nie jadł („Daj spokój, nic nie przełknę”), ma uśmiech człowieka zawsze na luzie, ale w interesach jest bezwzględny. Leon Margules, promotor Andrzeja coś o tym wie, bo negocjacji z Markiem przed walką z Adonisem Stevensonem nie zapomni do końca życia. Przypomina mu o tym zresztą każdego dnia kontrakt z Andrzejem, który zakłada, że nie tylko Marek Fonfara musi o wszystkim wiedzieć, ale być przy stole/na telefonie, kiedy tylko pojawia się temat jego brata. Przepraszam, że wszystkich wymienić się nie da. Wiem, że lista jest długa – jest Tata i Mama Fonfara, jest dziewczyna Justyna...
Team Fonfara – część 2
Kibice, przyjaciele, powiernicy. Jakby ich nie nazwać, to ludzie dla których Andrzej walczy. Może się wypierać - albo nie – ale jestem pewien, że kiedy padał w pierwszej rundzie, kiedy przyjmował bomby w środku walki na korpus i krzywił się z bólu, to dla mnie myślał, że nie może przecież odpuścić, nie może ich zawieść. Jak mówi w takich sytuacjach „Polski Książę: „Nie ma takiej możliwości”. Są pięściarze, którzy przez ostatnie dni siedzą w pokojach z zasłoniętymi kotarami w oknach i do których lepiej się nie odzywać, bo są tak zestresowani, że się zaraz robi sparing. Są tacy, którzy z pięcioma kumplami grają do drugiej w nocy w pokera, jest wesoło, na luzie. Tak jak Andrzej Fonfara przed (na razie) walką życia w Montrealu. Wstawał po takich sesjach trzymając się za brzuch i mówiąc, że „mięśnie od śmiechu mam wytrenowane lepiej niż po treningu”.
W Montrealu tych spoza USA było kilku bo wiadomo, że drogo i daleko, ale reprezentowali z klasą wszystkich, którzy w Kanadzie być nie mogli. Czy są to sławni koledzy jak Artur Boruc, czy chwilowo mniej sławni, jak przyjaciel od czasów nastoletnich Irek „Maestro” Wyszyński czy wreszcie Marek „Kaczy” z rapowej ekipy, przy której rymach wychodził na ring Andrzej, jest mniej ważne. Andrzej ma u nich 100 procent wsparcia, bierze od nich energię i dlatego walczy tak jak walczy – z sercem. A tego kibice nigdy nie zapominają.
Team Fonfara – część 1
Każdy pięściarz, który wychodzi na ring, wchodzi otoczony ludźmi mającymi na placach jego nazwisko. Tylko, że w większości przypadków to ludzie, którzy koszulkę dostają na wyjście do ringu, bo to ładnie wygląda. Ekipa Andrzeja Fonfary mogłaby w Montrealu wejść do Bell Center z gołymi klatami, a i tak byliby jego teamem.
Bogdan „Bo” Maciejczyk, partner biznesowy z „Hyper Fight Clubu”, trener, a przede wszystkim przyjaciel Andrzeja nie mógł nawet do Kanady przyjechać - byłaby to podróż z USA tylko w jedną stronę - i nawet wolę nie myśleć co przeżywał siedząc przed telewizorem. Max Fonfara, który walczy o to, by prawdziwe wieści o Andrzeju docierały gdzie trzeba też został w Chicago, bo z nerwów walk „Polskiego Księcia” oglądać i tak nie może. Maciek Soja (fizjoterapeuta), Rafał Radkowski (przygotowanie kondycyjne, siłowe) nie byli w Montrealu tylko po to, żeby Andrzeja słuchać. Tak to w Team Fonfara nie działa. Tutaj każdy – Bogdan, Maciek, Rafał, Max – mówi co myśli. I Andrzej naprawdę słucha.
Specjalnie na koniec zostawiłem Marka Fonfarę i Sama Colonnę. Ten ostatni zbierał po walce tyle pochwał (nawet od wrogów!) za przygotowanie Fonfary, że chyba podskoczą stawki w jego chicagoskim gymie. Colonna dostał też prawie pseudonim „Wyrocznia” bo stawiał, że nokaut na Stevensonie będzie w 9/10 rundzie. No i Marek. „Zawsze będę najpierw bratem, później managerem. Ja tam nawet nie wiem czy ja mogę być kimś innym niż bratem” – mówił w Montrealu. Przez 20 godzin przed walką nic nie jadł („Daj spokój, nic nie przełknę”), ma uśmiech człowieka zawsze na luzie, ale w interesach jest bezwzględny. Leon Margules, promotor Andrzeja coś o tym wie, bo negocjacji z Markiem przed walką z Adonisem Stevensonem nie zapomni do końca życia. Przypomina mu o tym zresztą każdego dnia kontrakt z Andrzejem, który zakłada, że nie tylko Marek Fonfara musi o wszystkim wiedzieć, ale być przy stole/na telefonie, kiedy tylko pojawia się temat jego brata. Przepraszam, że wszystkich wymienić się nie da. Wiem, że lista jest długa – jest Tata i Mama Fonfara, jest dziewczyna Justyna...
Team Fonfara – część 2
Kibice, przyjaciele, powiernicy. Jakby ich nie nazwać, to ludzie dla których Andrzej walczy. Może się wypierać - albo nie – ale jestem pewien, że kiedy padał w pierwszej rundzie, kiedy przyjmował bomby w środku walki na korpus i krzywił się z bólu, to dla mnie myślał, że nie może przecież odpuścić, nie może ich zawieść. Jak mówi w takich sytuacjach „Polski Książę: „Nie ma takiej możliwości”. Są pięściarze, którzy przez ostatnie dni siedzą w pokojach z zasłoniętymi kotarami w oknach i do których lepiej się nie odzywać, bo są tak zestresowani, że się zaraz robi sparing. Są tacy, którzy z pięcioma kumplami grają do drugiej w nocy w pokera, jest wesoło, na luzie. Tak jak Andrzej Fonfara przed (na razie) walką życia w Montrealu. Wstawał po takich sesjach trzymając się za brzuch i mówiąc, że „mięśnie od śmiechu mam wytrenowane lepiej niż po treningu”.
W Montrealu tych spoza USA było kilku bo wiadomo, że drogo i daleko, ale reprezentowali z klasą wszystkich, którzy w Kanadzie być nie mogli. Czy są to sławni koledzy jak Artur Boruc, czy chwilowo mniej sławni, jak przyjaciel od czasów nastoletnich Irek „Maestro” Wyszyński czy wreszcie Marek „Kaczy” z rapowej ekipy, przy której rymach wychodził na ring Andrzej, jest mniej ważne. Andrzej ma u nich 100 procent wsparcia, bierze od nich energię i dlatego walczy tak jak walczy – z sercem. A tego kibice nigdy nie zapominają.
Komentarze