Sobierajski: Dżungla F1 - czyli kasa zamiast maczugi

Koszty to temat rzeka w Formule 1. I tak jak rzeka czasem jest niebezpieczna, a chwilami bywa spokojna. Jednak ostatnio mocno przybrała i niewiele brakuję do tego by zacząć siać spustoszenie.
Ostatnio włoskie Automoto wyliczyło, że kilometr przejechany przez współczesne bolidy Formuły 1 to koszt 7800 Euro. Dla porównania imponujące wyglądem samochody startujące niebawem w legendarnym 24 godzinnym wyścigu Le Mans potrzebują tylko 1500 Euro, by przejechać ten sam dystans. Jeszcze tańsze są auta WRC – 350 Euro za kilometr, bolidy Indy Car – 300 Euro/km i bolidy towarzyszące często F1 wyścigi GP2, które zadowolą się wydatkiem 262 Euro na dystansie 1000 metrów.
Sukces w Formule 1, jak w większości dyscyplin sportowych nie polega na zyskach. Przy braku ograniczeń wydatków, tak naprawdę od właścicieli zespołów zależy ile zostanie wydane. Koszty królowej sportów motorowych są ogromne stąd dochodzi do sporych wydatków. Forbes ostatnio podał, że ekipy F1 odnotowały razem stratę w latach 2010–2012 około 350 000 000 Euro. Prawie połowa z tego to ujemny bilans zespołu Marussia. W tym roku los rosyjsko-brytyjskiej ekipy może się w znaczący sposób poprawić za sprawą punktów jakie zdobył w Monaco Jules Bianchi.
Ujemny bilans rosyjsko-brytyjskiego zespołu jest naprawdę ogromny / fot.PAP
Tymczasem zyski notuje Reb Bull. Dominacja w ostatnich latach pomogła nie tylko w promocji marki napojów, ale także w zarobieniu całkiem sporych pieniędzy. Na podobne sukcesy liczy Mercedes. Pierwszych trzech latach egzystowania w F1, ekipa Srebrnych Strzał zanotowała stratę w okolicach 52 milionów Euro. Niemniej dominacja w tym sezonie może sprawić, że ostateczny bilans na koniec roku okaże się korzystny.
Nie zmienia to faktu, że system podziału pieniędzy w Formule 1 jest mało demokratyczny, a kluczową rolę w sposobie podziału zysków odgrywają zespoły z wielkiej czwórki Ferrari, McLaren, Mercedes i Red Bull. Reszta musi zadowolić się tym co dostanie. Efektem jest fakt, że coraz częściej słyszymy o zaległościach w płatnościach. Najbardziej jaskrawym przykładem z jakimi problemami borykają niektóre ekipy jest ubiegłoroczne rozstanie Kimiego Raikkonena z ekipą Lotusa.
Ostatnio pojawiły się pogłoski o tym, że malezyjski krezus i właściciel Caterhama Tony Fernandes ma dość wydawania pieniędzy w Formule 1. Doniesieniom o sprzedaży zespołu zaprzeczył, ale też szczerze przyznał, że ogromne wydatki i pięcioletnia niemoc ekipy w zdobyciu chodźmy punktu sprawia, że coraz częściej zastanawia się nad skupieniem się nad drugą miłością – piłką nożną.
Czy Tony Fernandes sprzeda zespół? / fot. Team Lotus
Piłkarski zespół Fernandesa Queens Park Rangers właśnie awansował do Premier League. Bramka Bobbiego Zamory w decydującym o awansie meczu z Derby wzbogaciła QPR o 80 milionów funtów (98,5 mln Euro). To początek przychodów, bo jak wiadomo nie od dziś to liga angielska to najbogatsza i najbardziej popularna liga piłkarska świata.
„Nie jest tajemnicą, że ludzie płacą coraz więcej by oglądać piłkę nożną. Pieniądze z praw są coraz większe, a zasięg coraz bardziej globalny. W Premier League robią dobrze to czego Formule 1 robione jest źle – stwierdził rozżalony Fernandes – W pucharach Yeovil Town jest w stanie pokonać Manchester United. Tymczasem w Formule 1 wymyślono podwójną punktację w ostatnim wyścigu. To jest sztuczne! Problem rozwiązany będzie wtedy, gdy Sauber, Lotus czy Force India będą w stanie napsuć krwi faworytom w trakcie sezonu. Ludzie chcą być zaskakiwani i tego brakuje F1. To ogromna różnica między bogatymi, a biednymi sprawia, że wyścigi są nudne."
Jest jeszcze jedna dość istotna różnica dzieląca globalne produkty jakimi są Premier League i Formuła 1. W przypadku ligi piłkarskiej podział wpływów jest klarowny. Dla przykładu w za ostatni tytuł Sir Alexa Fergusona w sezonie 2012/2013 Manchester United zarobił z tytułu nagród i praw telewizyjnych 61,4 miliona funtów (75,7mln Euro). Drugi Manchester City zgarnął 60,2mln funtów (74,2mln Euro). Trzecia Chelsea 57,1mln funtów, a czwarty Arsenal 55,9 mln.
W Formule 1 dzieli i rządzi tak zwana Grupa Strategiczna – wyżej wspomniana czwórka Ferrari, McLaren, Mercedes, Red Bull oraz towarzyszące i znacznie mniej korzystające z przywilejów Williams i Lotus. Uprzywilejowani zgarną około 66 milionów więcej od Saubera, Force Indii czy Caterhama. Niezależnie od miejsca jakie zajmą na koniec sezonu. Dysproporcja w zarobkach sprawia, że prywatne ekipy walczą o przetrwanie i są na łasce hojnych właścicieli.
Mercedes i Red Bull nie muszą przejmować się ogromnymi wydatkami / fot.PAP
Taki stan rzeczy jest powodem coraz trudniejszej sytuacji ekipy Saubera. Jak stwierdził ostatnio były właściciel zespołu Jordana - Eddie Jordan „Peter Sauber cierpi, bo jest najszczerszym człowiekiem w paddocku. Niestety osiągnął moment, kiedy dla swojego dobra powinien sprzedać zespół.”
Formuła 1 zawsze była dżunglą, gdzie potrafili przetrwać tylko najsilniejsi. Niemniej trudno nie oprzeć się wrażeniu, że brak kontroli kosztów i sposób podziału wpływów zakrawa na patologię, a naiwnych filantropów może być coraz mniej… wystarczy kolejny nawet nie zbyt duży kryzys.
Sukces w Formule 1, jak w większości dyscyplin sportowych nie polega na zyskach. Przy braku ograniczeń wydatków, tak naprawdę od właścicieli zespołów zależy ile zostanie wydane. Koszty królowej sportów motorowych są ogromne stąd dochodzi do sporych wydatków. Forbes ostatnio podał, że ekipy F1 odnotowały razem stratę w latach 2010–2012 około 350 000 000 Euro. Prawie połowa z tego to ujemny bilans zespołu Marussia. W tym roku los rosyjsko-brytyjskiej ekipy może się w znaczący sposób poprawić za sprawą punktów jakie zdobył w Monaco Jules Bianchi.

Ujemny bilans rosyjsko-brytyjskiego zespołu jest naprawdę ogromny / fot.PAP
Tymczasem zyski notuje Reb Bull. Dominacja w ostatnich latach pomogła nie tylko w promocji marki napojów, ale także w zarobieniu całkiem sporych pieniędzy. Na podobne sukcesy liczy Mercedes. Pierwszych trzech latach egzystowania w F1, ekipa Srebrnych Strzał zanotowała stratę w okolicach 52 milionów Euro. Niemniej dominacja w tym sezonie może sprawić, że ostateczny bilans na koniec roku okaże się korzystny.
Nie zmienia to faktu, że system podziału pieniędzy w Formule 1 jest mało demokratyczny, a kluczową rolę w sposobie podziału zysków odgrywają zespoły z wielkiej czwórki Ferrari, McLaren, Mercedes i Red Bull. Reszta musi zadowolić się tym co dostanie. Efektem jest fakt, że coraz częściej słyszymy o zaległościach w płatnościach. Najbardziej jaskrawym przykładem z jakimi problemami borykają niektóre ekipy jest ubiegłoroczne rozstanie Kimiego Raikkonena z ekipą Lotusa.
Ostatnio pojawiły się pogłoski o tym, że malezyjski krezus i właściciel Caterhama Tony Fernandes ma dość wydawania pieniędzy w Formule 1. Doniesieniom o sprzedaży zespołu zaprzeczył, ale też szczerze przyznał, że ogromne wydatki i pięcioletnia niemoc ekipy w zdobyciu chodźmy punktu sprawia, że coraz częściej zastanawia się nad skupieniem się nad drugą miłością – piłką nożną.

Czy Tony Fernandes sprzeda zespół? / fot. Team Lotus
Piłkarski zespół Fernandesa Queens Park Rangers właśnie awansował do Premier League. Bramka Bobbiego Zamory w decydującym o awansie meczu z Derby wzbogaciła QPR o 80 milionów funtów (98,5 mln Euro). To początek przychodów, bo jak wiadomo nie od dziś to liga angielska to najbogatsza i najbardziej popularna liga piłkarska świata.
„Nie jest tajemnicą, że ludzie płacą coraz więcej by oglądać piłkę nożną. Pieniądze z praw są coraz większe, a zasięg coraz bardziej globalny. W Premier League robią dobrze to czego Formule 1 robione jest źle – stwierdził rozżalony Fernandes – W pucharach Yeovil Town jest w stanie pokonać Manchester United. Tymczasem w Formule 1 wymyślono podwójną punktację w ostatnim wyścigu. To jest sztuczne! Problem rozwiązany będzie wtedy, gdy Sauber, Lotus czy Force India będą w stanie napsuć krwi faworytom w trakcie sezonu. Ludzie chcą być zaskakiwani i tego brakuje F1. To ogromna różnica między bogatymi, a biednymi sprawia, że wyścigi są nudne."
Jest jeszcze jedna dość istotna różnica dzieląca globalne produkty jakimi są Premier League i Formuła 1. W przypadku ligi piłkarskiej podział wpływów jest klarowny. Dla przykładu w za ostatni tytuł Sir Alexa Fergusona w sezonie 2012/2013 Manchester United zarobił z tytułu nagród i praw telewizyjnych 61,4 miliona funtów (75,7mln Euro). Drugi Manchester City zgarnął 60,2mln funtów (74,2mln Euro). Trzecia Chelsea 57,1mln funtów, a czwarty Arsenal 55,9 mln.
W Formule 1 dzieli i rządzi tak zwana Grupa Strategiczna – wyżej wspomniana czwórka Ferrari, McLaren, Mercedes, Red Bull oraz towarzyszące i znacznie mniej korzystające z przywilejów Williams i Lotus. Uprzywilejowani zgarną około 66 milionów więcej od Saubera, Force Indii czy Caterhama. Niezależnie od miejsca jakie zajmą na koniec sezonu. Dysproporcja w zarobkach sprawia, że prywatne ekipy walczą o przetrwanie i są na łasce hojnych właścicieli.

Mercedes i Red Bull nie muszą przejmować się ogromnymi wydatkami / fot.PAP
Taki stan rzeczy jest powodem coraz trudniejszej sytuacji ekipy Saubera. Jak stwierdził ostatnio były właściciel zespołu Jordana - Eddie Jordan „Peter Sauber cierpi, bo jest najszczerszym człowiekiem w paddocku. Niestety osiągnął moment, kiedy dla swojego dobra powinien sprzedać zespół.”
Formuła 1 zawsze była dżunglą, gdzie potrafili przetrwać tylko najsilniejsi. Niemniej trudno nie oprzeć się wrażeniu, że brak kontroli kosztów i sposób podziału wpływów zakrawa na patologię, a naiwnych filantropów może być coraz mniej… wystarczy kolejny nawet nie zbyt duży kryzys.
Komentarze