Oleg Salenko: To Stoiczkow jest legendą. Ja tylko strzeliłem pięć bramek w jednym meczu

Pamiętam, że wpadłem wtedy w jakiś trans. Pierwsza bramka, druga bramka... Czwarta! No i rekord. Rekord Ernesta Wilimowskiego pobity. Ale to Stoiczkow uchodzi za legendę tamtych czasów. Ja jestem tylko gościem, który strzelił pięć bramek w jednym meczu MŚ... Na pewno nie czuję się spełniony – mówi Oleg Salenko, król strzelców mundialu 1994.
Polsatsport.pl: 25-latek znikąd strzela pięć goli w meczu mistrzostw świata. Bije rekord sprzed 60 lat i ustala go na kolejne dekady. Potem znów odchodzi w zapomnienie... Materiał na dobry film.
Oleg Salenko: Rzeczywiście. To zabawne, ale dopiero po zakończeniu kariery zdałem sobie sprawę z wagi tego wyczynu. Patrzę teraz z perspektywy zwykłego kibica. Wiem, ile to znaczy. Wiem, że nie zdarza się często. Pamiętam, że wpadłem wtedy w jakiś trans. Pierwsza bramka, druga bramka... Czwarta! No i rekord. Rekord Ernesta Wilimowskiego pobity. To niesamowita sztuka – w jednej chwili musi ci sprzyjać mnóstwo czynników. Nigdy nie udało mi się tego powtórzyć.
Wraz z Christo Stoiczkowem został pan wtedy królem strzelców. Jednak Stoiczkowa pamiętają dziś wszyscy, o panu przypominają sobie raz na cztery lata, gdy ktoś akurat odświeży historię...
Nie oszukujmy się – Stoiczkow to legenda tamtych czasów. Ja jestem tylko gościem, który strzelił pięć bramek w jednym meczu... Na pewno nie czuję się spełniony. Wiem, że mogłem więcej, ale dwa lata po mistrzostwach zaczęły mnie nękać kontuzje. Uważam, że swój potencjał wykorzystałem co najwyżej w połowie. A przecież ambicje miałem naprawdę olbrzymie. Nawet jakoś specjalnie nie cieszyłem się z tych pięciu bramek. Nie przywiązywałem do nich wagi. To miał być po prostu kolejny krok do sukcesu. No i trochę się na tym podejściu przejechałem.
Można powiedzieć, że jest pan piłkarzem jednego meczu?
Absolutnie nie! Grałem przecież w Valencii, z Glasgow Rangers zdobyłem mistrzostwo Szkocji. Ale i tak wszyscy pamiętają tylko ten jeden mecz... Zawsze przed mundialem mam setki telefonów. Teraz nawet częściej niż za dawnych lat. Czasem trochę mi przykro, bo zawsze będę tym drugim. Drugim po Stoiczkowie.
Ale Stoiczkow na skompletowanie sześciu bramek miał o cztery mecze więcej. Czyli relatywnie wygrał pan. Rozumiem, że gdyby Rosja wyszła z grupy, porwałby się pan na rekord Fonteine'a (13 bramek na mundialu)?
(śmiech) Oczywiście! Ale poważnie – byłem wtedy w takim transie, że tylko Bóg wie, co by się mogło stać...
Jak to możliwe, że król strzelców i rekordzista MŚ wylądował w Pogoni Szczecin? Miał pan 31 lat – Pirlo ma 35 i podbija kolejny mundial.
Nie każdy jest Pirlo. Ja akurat zbierałem się po tych wszystkich kontuzjach, wiedziałem, że już za długo nie pogram i po prostu chciałem się jeszcze gdzieś zaczepić. Poza tym Pogoń sprawiała wtedy pozory. Akurat przejął ją Sabri Bekdas, Turek z mocarstwowymi planami. Oprócz mnie ściągnął m.in. Grzegorza Mielcarskiego i Jerzego Podbrożnego. Na początku wszystko wyglądało dobrze, ale gdy trzeba było zapłacić, panowie momentalnie zapadli się pod ziemię. Po wielkich planach pozostał niesmak. Dla mnie skończyło się na 20 minutach ze Stomilem Olsztyn... Mam jednak małą satysfakcję: i tak byłem jedynym – obok Grzegorza Laty – królem strzelców mundialu na polskich boiskach. To zaszczyt.
A jeszcze kwestia narodowości – po rozpadzie ZSRR zagrał pan mecz dla Ukrainy, po czym zmienił obywatelstwo i ośmiokrotnie reprezentował Rosję. Dziś jednak mieszka pan w Kijowie – to właściwie jest pan Rosjaninem czy Ukraińcem? W świetle ostatnich wydarzeń pytanie chyba dość znaczące.
Na pewno bardzo ciężkie. Myślę, że dla wszystkich moich znajomych równie ciężkie. Odpowiem może tak: urodziłem się w ZSRR i – jakkolwiek by to zabrzmiało – jestem człowiekiem radzieckim. To co się teraz dzieje jest dla mnie bardzo trudne. W Sankt Petersburgu mam dorastające dziecko, w Kijowie resztę rodziny. My tylko chcemy pokoju. Mam żal do polityków, bo im chyba na tym za bardzo nie zależy... Jednak podkreślam – kwestia tożsamości narodowej jest tutaj bardzo skomplikowana.
Oleg Salenko: Rzeczywiście. To zabawne, ale dopiero po zakończeniu kariery zdałem sobie sprawę z wagi tego wyczynu. Patrzę teraz z perspektywy zwykłego kibica. Wiem, ile to znaczy. Wiem, że nie zdarza się często. Pamiętam, że wpadłem wtedy w jakiś trans. Pierwsza bramka, druga bramka... Czwarta! No i rekord. Rekord Ernesta Wilimowskiego pobity. To niesamowita sztuka – w jednej chwili musi ci sprzyjać mnóstwo czynników. Nigdy nie udało mi się tego powtórzyć.
Wraz z Christo Stoiczkowem został pan wtedy królem strzelców. Jednak Stoiczkowa pamiętają dziś wszyscy, o panu przypominają sobie raz na cztery lata, gdy ktoś akurat odświeży historię...
Nie oszukujmy się – Stoiczkow to legenda tamtych czasów. Ja jestem tylko gościem, który strzelił pięć bramek w jednym meczu... Na pewno nie czuję się spełniony. Wiem, że mogłem więcej, ale dwa lata po mistrzostwach zaczęły mnie nękać kontuzje. Uważam, że swój potencjał wykorzystałem co najwyżej w połowie. A przecież ambicje miałem naprawdę olbrzymie. Nawet jakoś specjalnie nie cieszyłem się z tych pięciu bramek. Nie przywiązywałem do nich wagi. To miał być po prostu kolejny krok do sukcesu. No i trochę się na tym podejściu przejechałem.
Można powiedzieć, że jest pan piłkarzem jednego meczu?
Absolutnie nie! Grałem przecież w Valencii, z Glasgow Rangers zdobyłem mistrzostwo Szkocji. Ale i tak wszyscy pamiętają tylko ten jeden mecz... Zawsze przed mundialem mam setki telefonów. Teraz nawet częściej niż za dawnych lat. Czasem trochę mi przykro, bo zawsze będę tym drugim. Drugim po Stoiczkowie.
Ale Stoiczkow na skompletowanie sześciu bramek miał o cztery mecze więcej. Czyli relatywnie wygrał pan. Rozumiem, że gdyby Rosja wyszła z grupy, porwałby się pan na rekord Fonteine'a (13 bramek na mundialu)?
(śmiech) Oczywiście! Ale poważnie – byłem wtedy w takim transie, że tylko Bóg wie, co by się mogło stać...
Jak to możliwe, że król strzelców i rekordzista MŚ wylądował w Pogoni Szczecin? Miał pan 31 lat – Pirlo ma 35 i podbija kolejny mundial.
Nie każdy jest Pirlo. Ja akurat zbierałem się po tych wszystkich kontuzjach, wiedziałem, że już za długo nie pogram i po prostu chciałem się jeszcze gdzieś zaczepić. Poza tym Pogoń sprawiała wtedy pozory. Akurat przejął ją Sabri Bekdas, Turek z mocarstwowymi planami. Oprócz mnie ściągnął m.in. Grzegorza Mielcarskiego i Jerzego Podbrożnego. Na początku wszystko wyglądało dobrze, ale gdy trzeba było zapłacić, panowie momentalnie zapadli się pod ziemię. Po wielkich planach pozostał niesmak. Dla mnie skończyło się na 20 minutach ze Stomilem Olsztyn... Mam jednak małą satysfakcję: i tak byłem jedynym – obok Grzegorza Laty – królem strzelców mundialu na polskich boiskach. To zaszczyt.
A jeszcze kwestia narodowości – po rozpadzie ZSRR zagrał pan mecz dla Ukrainy, po czym zmienił obywatelstwo i ośmiokrotnie reprezentował Rosję. Dziś jednak mieszka pan w Kijowie – to właściwie jest pan Rosjaninem czy Ukraińcem? W świetle ostatnich wydarzeń pytanie chyba dość znaczące.
Na pewno bardzo ciężkie. Myślę, że dla wszystkich moich znajomych równie ciężkie. Odpowiem może tak: urodziłem się w ZSRR i – jakkolwiek by to zabrzmiało – jestem człowiekiem radzieckim. To co się teraz dzieje jest dla mnie bardzo trudne. W Sankt Petersburgu mam dorastające dziecko, w Kijowie resztę rodziny. My tylko chcemy pokoju. Mam żal do polityków, bo im chyba na tym za bardzo nie zależy... Jednak podkreślam – kwestia tożsamości narodowej jest tutaj bardzo skomplikowana.
Komentarze