Samprasa myśli poukładane

Aż siedmiokrotnie wygrał Wimbledon. Uwielbiał grać na trawie. Dwa razy zdobył Puchar Dwighta Davisa. Niezwykły serwis, piorunujący forhend. Wygrał 64 turnieje. Pracował z nim znakomity ekspert od przygotowania kondycyjnego, pochodzący z Polski – Walt Landers. W styczniu Pete Sampras przyleciał do Melbourne. W tym roku minęło 20 lat od jego pierwszego zwycięstwa w stanie Victoria. Sampras wręczał puchar Normana Brookesa Stanowi Wawrince, ale wciąż jest wielkim fanem Rogera Federera.
Nie wiem kim był Lenin, ale czy to ważne?
Miał 19 lat kiedy pokonał Andre Agassiego w finale US Open. 6-4, 6-3, 6-2. 12 lat później Sampras żegnał się z profesjonalnym tenisem i znów w finale na Flushing Meadows spotkał się z Agassim. Tym razem Pete pokonał Andre w czterech setach: 6-3, 6-4, 5-7, 6-4. Wielki gracz, ale zdaniem legendarnego amerykańskiego dziennikarza, Buda Collinsa, Pete nie zakradł się do serc miłośników tenisa.
- Nie mogę odgadnąć dlaczego Pete nie zniewala kobiet i nie oczarowuje publiczności. Mnie był w stanie urzec. Cudownie uderzał piłkę. W historii tenisa mieliśmy kilku krzykaczy, którzy byli niezwykle popularni. Wydaje się, że ludzie oczekują, że tenis przerodzi się w show pełne wybryków i potwornie aroganckich zachowań. Tymczasem dla mnie bezspornym pozostaje twierdzenie, że ludzie nie wiedzą co tracą jeśli nie widzieli Pete’a Samprasa grającego w tenisa. Choć, z drugiej strony, gdy patrzę na moją żonę, która jest gotowa odejść ode mnie dla Pata Raftera, zaczynam wątpić… – śmieje się Bud Collins.
„Król swinga” jak nazywano Samprasa, wydawał się nie przejmować niezdolnością rozkołysania amerykańskiej publiki, choć w głębi duszy czuł się dotknięty, że nie potrafił porwać kibiców do maniakalnego tańca. 24 sierpnia 1997 roku dał upust swojemu rozgoryczeniu mówiąc do kamery stacji CNN - Nie czuję się w obowiązku, aby przepraszać za to jaki naprawdę jestem. Mam wrażenie, że aura jaką w ciągu ostatnich kilku lat roztoczyły wokół mnie media każe mi czuć się winnym za to, że nie chcę się uplastycznić dla potrzeb biznesu. Nie rozumiem dlaczego w świecie tenisa wizerunek jest tak bardzo istotny. Myślę, że wystarczy, że mamy w Stanach gościa pokroju Dennisa Rodmana, który zarabia miliony dolarów robiąc z siebie błazna na parkiecie. Nie jestem typem Rodmana i tylko dlatego zbieram ostre żniwo krytyki. Winicie mnie za to, że jestem naturalny? Nie dziwcie się zatem, że poprzez wasze uwagi stałem się nieco cyniczny – grzmiał „Pistol Pete”. Żurnaliści zza Wielkiej Wody zarzucali Samprasowi, że nie wie kim był Włodzimierz Lenin. Pete odpowiadał - A czy to ważne? Naprawdę muszę wiedzieć kim był Lenin?
Amerykańska opinia publiczna nie przywiązywała zbyt dużej uwagi do wrażliwości tkwiącej w Samprasie. Gdy na nieuleczalną odmianę raka mózgu – oligodendrogliomę – umierał trener i przyjaciel Pete’a, Tim Gullikson, niewielu ludzi wzruszyły łzy Samprasa, które spływały na kort centralny w Melbourne Park podczas heroicznego boju w ćwierćfinale Aussie Open’95 z Jimem Courierem. „Wygraj ten mecz dla Tima” – krzyknął z trybun australijski kibic i Pete przedzierał się przez ścianę płaczu wyciągając mecz ze stanu 0-2 w setach.
Nie był to jedyny moment kiedy Pete walczył jak lew zgodnie z nakazem swego zodiakalnego patrona. Finał Pucharu Davisa w Moskwie w 1995 roku na mączce, wygrana w meczu otwarcia po 5 setach wycieńczającej walki z Andriejem Czesnokowem i decydujący o zdobyciu Pucharu mecz z Żenią Kafielnikowem. Ćwierćfinał US Open’96 z Alexem Corretją, podczas którego Pete wymiotował, przegrywał 1-2 w setach, a mimo to przeniósł się w inny wymiar wysiłku i zwyciężył. Śmierć wspaniałego mentora jakim był Tim Gullikson, były znakomity deblista, odcisnęła piętno na psyche Samprasa. On, mistrz trawiastych kortów, przegrał Wimbledon w 1996 roku z Richardem Krajickiem i naraził się na falę krytyki pełnej kpiarskiego wydźwięku. - Pete Sampras gra jakby zajmował 10 miejsce w rankingu, a nie jak tenisista nr 1 na świecie – powiedział o nim Holender. Zjadliwe komentarze kolegów z kortu uruchomiły w Samprasie machinę ciętych odpowiedzi. - Cóż, może pewnego pięknego dnia uda mi się zostać liderem światowego tenisa – ripostował syn greckich emigrantów i niekwestionowany król tenisa.
Spięcie z Rafterem
Nawet niezwykle taktowny, charyzmatyczny, uwielbiany przez kobiety Australijczyk, Pat Rafter potrafił wzburzyć Samprasa i wydobyć z tego małomównego mistrza kąśliwe komentarze. - Zaręczam was, że Rafter musi palić jakieś nielegalne zioła – syczał Pete po tym jak Pat udowadniał sędziemu stołkowemu, że zaserwowana przez niego piłka meczowa wylądowała w karo. Sędzia nie uznał argumentu Raftera, a stawką było zwycięstwo w turnieju Masters w Cincinnati w 1998 roku. Rafter i tak wygrał ten mecz z Samprasem (1-6, 7-6, 6-4), ale był zły, że arbiter odroczył kapitulację Pete’a. - Obiecałem sobie, że zaprzestanę mówić pochlebne rzeczy na temat Pete’a. Wydawało mi się, że koleś jest w porządku, ale po tym jak obsesyjnie choruje na swoim punkcie i nie uznaje porażek, zmieniam zdanie. Z pewnością nie będziemy razem chodzić na browarka – konstatował Rafter.
Z Patrickiem Rafterem stworzyli niezapomniane widowisko podczas finału Wimbledonu / fot. PAP/EPA
Podczas tego samego turnieju znalazł się jednak głos przychylny Samprasowi. - Potrzebujesz łutu szczęścia, musisz odgadnąć, w którą część karo Pete będzie posyłał piłkę, a potem zamykasz oczy i wierzysz, że Bóg istnieje. Trzeba być trochę religijnym jeśli chce się przełamać serwis Pete’a – żartował Szwed Magnus Larsson. Boris Becker, który przegrał z Pete’m finał Wimbledonu w 1995 roku w swoim stylu wyraził się o serwisie Samprasa. - Czasami wydaje mi się, że Pete zapomina o różnicy pomiędzy swoim pierwszym a drugim podaniem. Niespotykany, soczysty drugi serwis, świetna gra przy siatce i niezapomniany wyskok przy smeczu to znaki firmowe 14-krotnego triumfatora turniejów wielkoszlemowych.
Perfekcja i sumienność zjednały mu nawet sympatię ze strony odwiecznego rywala, z którym toczył klasyczne pojedynki. Andre Agassi poproszony w październiku 1998 roku w Stuttgarcie o wymienienie pięciu najlepszych tenisistów w historii, otworzył usta i cedził - Sampras, Sampras, Sampras, Sampras i…
Sampras. Agassi nie schodził z wyżyn humoru również wtedy, gdy Pete oficjalnie kończył karierę podczas US Open’2003 i obwieszczał, że chce poświęcić więcej czasu małżonce, aktorce i miss nastolatek USA z 1990 roku, Bridgette Wilson, która oczekiwała dziecka. - Jeśli żona Pete’a urodzi mu dziewczynkę, to bardzo fajnie, bo mój syn z pewnością będzie za nią przepadał. Jeżeli zaś Pete będzie miał syna, wówczas mój syn z pewnością pokona go na korcie – śmiał się Andre. Bridgette urodziła syna, więc kto wie czy nie będzie kontynuacji wspaniałej sagi Sampras – Agassi…
Jeden z największych artystów tenisa, Brytyjczyk Tim Henman, wygrał tylko raz z Samprasem. Sztuka ta powiodła mu się w Cincinnati w 2000 roku. Kroniki tenisowe odnotowują też walkower Samprasa w meczu z Henmanem (ćwierćfinał w Rotterdamie’96), ale Tim nie traktuje walkowera rywala jako zwycięstwa nad nim. Henman doskonale za to pamięta mecz z Pete’m rozegrany w Wiedniu w 1998 roku. - Świetnie zagrałem tylko w pierwszym gemie” – podsumował mecz, w którym uległ Samprasowi 0-6, 3-6. Nie wszyscy Anglicy byli jednak tak mili dla Pete’a. Greg Rusedski przegrywając z Samprasem w meczu III rundy US Open’2002 stwierdził, że - Pete był wolniejszy o 1,5 kroku w tym meczu. Nie trzeba było długo czekać na rewanż ze strony Pete’a. - Przeciwko Gregowi nie muszę być szybszy o 1,5 kroku – odparł Sampras.
Czy 7-krotny mistrz Wimbledonu, 5-krotny triumfator US Open i dwukrotny zwycięzca Aussie Open ma słabe punkty? - Owszem, Pete w ogóle nie potrafi gotować. W kuchni jest beznadziejny – mówi Michael Chang, najmłodszy zwycięzca French Open. Sampras po dziś dzień zachował status najmłodszego mistrza US Open, choć wspomina, że dopiero dwa lata po pierwszym tytule zrozumiał swój karygodny jak sam to określił błąd w podejściu do sportu. - W 1992 roku awansowałem do finału US Open i pomyślałem, że to cudowne osiągnięcie. Będę grał finał z Edbergiem, sam miód, nie muszę już nic więcej od siebie wymagać. Nigdy nie czułem się gorzej niż po porażce ze Stefanem. Uważam Edberga za znakomitego gracza, ale uświadomiłem sobie, że w sporcie nie można stawiać sobie skromnych celów. Tu trzeba grać o wszystko – konkluduje Pete.
Klasa jaką później prezentował Pete wywarła tak wielkie wrażenie na ekspertach, że dziś John McEnroe tęskni za jednoręcznym bekhendem Pete’a i ryzykuje twierdzenie, że gdyby Pete wrócił na wimbledońską trawę, grałby na poziomie pierwszej piątki na świecie. - Nie zapominajmy, że gdy Pete żegnał się z tenisem, znajdował się poza piątką w światowym rankingu – ripostuje Andy Roddick. Potrzeba niezłej wyobraźni, żeby stwierdzić, że ktoś kto odpoczywał przez lata od tenisa siedząc na czubku sosny, powróciłby na kort i ot, tak nagle dostałby się do czołowej piątki. Choć z drugiej strony, jeśli ktokolwiek jest w stanie dokonać takiego cudu, to pewnie mógłby to być tylko Pete… – łagodnieje sarkastyczny z reguły A-Rod.
Introwertyk
Amerykanie przykleili Samprasowi łatkę introwertyka i trudno dostępnego człowieka, nie mogąc pogodzić się z faktem, że ktoś kto jest tak fenomenalny na korcie, nie lgnie do aureoli showmana. Niechęć Pete’a do obowiązkowego blichtru najpełniej wyjaśnia jego przyjaciel i były trener, Paul Annacone. - Ludzie zawsze szukają czegoś więcej niż tylko sportowego wymiaru wyczynu. A Pete jest zwyczajnym koleżką, który mieszka po drugiej stronie ulicy i bawi się z tobą w piaskownicy. On nie rozumie dlaczego dla przykładu fani chcą tak bardzo wiedzieć co on jadł wczoraj wieczorem na kolację. Dla niego nie liczy się nic poza treścią. Były zawodowy tenisista, a później menedżer Ivana Lendla, Harold Solomon, nie może pojąć dlaczego Pete nie sforsował bariery „urokliwego dźwięku” i nie został kolejną maskotką Jankesów. - Nie mam pojęcia co takiego tkwi w Amerykanach, że wciąż trzeba ich zabawiać i karmić widowiskiem. Pete jest tak wspaniałym tenisistą, że trudno sobie wymarzyć jeszcze wyższy poziom gry, a mimo to, nie jest to wystarczającym magnesem dla ludzi – rzekł Solomon.
Sampras. Tenisista, który nie sięgnął jedynie po tytuł mistrza Roland Garros. Podjął 13 prób zdobycia Paryża. Najbliżej wyśnionego sukcesu był w 1996 roku kiedy dopiero w półfinale uległ Kafielnikowowi. Nie można powiedzieć, że nie potrafił grać na mączce, bo przecież w 1994 roku wygrał Masters na Foro Italico w Rzymie gładko (6-1, 6-2, 6-2) pokonując Beckera. Zwyciężał też na ziemi w austriackim Kitzbuhel w 1992 roku ogrywając w 3 setach Alberto Manciniego. Jednak z perspektywy czasu, brakująca korona znad Sekwany nie jest tak wielką bolączką. Wielki mistrz nie wie jak zapełnić czas gdy słońce znika za horyzontem. Ktoś kto przywykł do smaku zwycięstw, wiecznie zapełnionego kalendarza, walizek, fleszy, hoteli i wyścigu z czasem, nie wie jak poradzić sobie z jego nadmiarem. Rodzina i golf są zbyt słabymi afrodyzjakami. To musi być coś co nęci, przenosi w stan permanentnego napięcia. A skoro nie pociąga malarstwo, teatr, muzyka, wyprawa w Himalaje czy freestyle motocross, to pozostaje gra w meczach pokazowych, żeby przypomnieć sobie zew walki, szmer publiczności i widok kipiącej niewiadomą szatni… Mecze z Toddem Martinem i Rogerem Federerem to namiastka dawnych pojedynków podczas których cząsteczki kwantowe tańczyły na naskórku Pete’a...
- Uwielbiałem grać w San Jose. Ważny atut – miałem blisko do domu. Lubiłem żywe reakcje tłumu. Korty w San Jose mają bardzo intymny charakter, ale zarazem mogą przyjąć sporą publiczność. Pojemność kortu centralnego wynosi 10 664 widzów. Ciekawa nawierzchnia. Mogłem chodzić do siatki i szybko cofać się na linię końcową. Andre dopadł mnie w San Jose jednego roku (1998), ale gdy toczyliśmy bitwę o nr 1 w rankingu, przedostałem się do strefy absolutnego transu i pokonałem Andre bez straty seta. To był tenis na wysokim poziomie. Kocham ten turniej. Wspaniała szatnia. Na szczęście drabinka turnieju nie była nazbyt rozbudowana, dzięki czemu w szatni było mnóstwo wolnej przestrzeni. Nie ukrywam, że zawsze byłem fanem szatni, w której można było swobodnie oddychać… Poza tym, San Jose to fajne miasto z dobrymi restauracjami i kilkoma opcjami na miłe spędzenie wieczoru – opowiada Sampras.
Mecz z Federerem
W 2001 roku Sampras zmierzył się z Federerem w IV rundzie Wimbledonu. Mecz trwał 221 minut. Pete posłał 26 asów serwisowych, Roger 25. Pięć setów morderczej walki. Eksperci prorokowali, że ten mecz będzie sygnałem do zmiany warty. Federer był szczęśliwy, że pokonał króla trawy, ale w ćwierćfinale uległ Timowi Henmanowi. To częsty przypadek w tenisie. Po wielkim zwycięstwie trudno utrzymać koncentrację… To był wielki bój w Wimbledonie, jedyny mecz o stawkę, ale pozostałe pojedynki zanurzone w nurcie pokazówek były równie ciekawe.
Z Rogerem Federerem można nawet pożartować / fot. PAP/EPA
- Gdy po raz pierwszy miałem zagrać z Rogerem dla uciechy publiczności, przed wyjściem na kort zakładałem, że jak zdołam urwać seta, będę zachwycony. Im dłużej graliśmy, tym pewniej czułem się na korcie, zacząłem czytać grę Rogera. Uwierzcie mi: graliśmy naprawdę na szybkiej nawierzchni co oczywiście było udogodnieniem dla mojego stylu gry. Wygrana z nim była dla mnie szokiem. Kort w Makau był bardzo szybki. Udało mi się parę razy zaskoczyć Rogera, ale dla mnie ważniejszy był fakt, że mogę zaprezentować dobry tenis. Nie podpisałbym kontraktu na te spotkania, gdybym czuł się zażenowany poziomem mojej gry. Myślę, że pokazaliśmy tenis z górnej półki. Byłem szczęśliwy, że mogę wciąż grać skutecznie stylem serve & volley z największym ekspertem tego gatunku, a przy tym świetnie się bawić. Często śmiałem się również poza kortem podczas wspólnych podróży z Rogerem – opowiada Sampras.
Czy zwycięstwo nad arcymistrzem z Bazylei przywiodło Samprasa do rozważań o powrocie do zawodowego tenisa? - Nawet przez chwilę tak nie pomyślałem. Powrót w szranki profesjonalnego touru oznaczałby diametralną zmianę stylu życia i konieczność tytanicznej pracy. Nawet będąc w kwiecie wieku, musiałem wkładać mnóstwo pracy, aby utrzymać się na szczycie. Codzienna harówka już we mnie nie mieszka. Nie tęsknię za katorgą tenisowego treningu. Ciągle odczuwam sporą satysfakcję biorąc od czasu do czasu udział w meczach pokazowych, ale żeby zaraz wracać do tenisa na pełny etat? Nie. Nie gram dlatego, aby być w świetle reflektorów, nie robię tego dla pieniędzy, lecz gram po to, aby wygrać. Nie warto poddawać się okrutnemu reżimowi pracy tylko po to, aby odnieść kilka zwycięstw w tourze – twierdzi Pete.
Sampras jest 10 lat starszy od Federera. Różnica wieku sprawia, że mogą spoglądać na siebie wypoczywając na szezlongu. Jakby przebywali w dwóch różnych komnatach w Schonbrunn… Pewnie nie byłoby mowy o kumplowaniu się, gdyby musieli zażarcie walczyć między sobą o wielkoszlemowe tytuły…
- To prawda, że dzięki pokazowym meczom zżyliśmy się ze sobą. Gdy Roger był w Los Angeles, znalazł czas, żeby do mnie zadzwonić, zjedliśmy lunch, dużo rozmawialiśmy i snuliśmy się po mieście. Świetnie bawiliśmy się podczas pobytu w Azji. Ludzie nie znają innej twarzy Rogera, którą on stara się wyraźnie odizolować od świata sportu. Wydaje mi się, że on lubi ubierać się w inne szaty kiedy jest poza kortem, ale nie pozwala, aby ktoś przedostał się przez tą skrzętnie uszytą zasłonę. W nim wciąż mieszka pewien rodzaj dzieciaka. Lubi żartować tak często jak to tylko możliwe. Ma w sobie coś z psotnika i dowcipnisia. W rzeczywistości jesteśmy bardzo podobni: lubimy ostry, sarkastyczny humor. Myślę, że pokazówki są dla niego dużą frajdą. Aż korci go, aby eksperymentować i bawić się piłką. Inaczej przedstawia się rzecz, gdy walczy z Nadalem czy Djokoviciem. Wówczas wyzwala się ostrze rywalizacji. Myślę, że na mecze ze mną wychodzi zrelaksowany, bo wie, że jestem poza zawodowym cyrkiem, na emeryturze, więc nie ma powodu do odczuwania choćby grama stresu – zauważa Sampras.
Smak emerytury
To trudny moment w karierze każdego sportowca. Kiedy zejść ze sceny, jak idealnie uchwycić proporcje, aby nie zwariować? Nie ma złotego patentu. Czy Pete nie zrezygnował zbyt szybko z gry w tenisa?
- Nie. W 2002 roku uświadomiłem sobie, że zrobiłem wszystko. Ostatni triumf w US Open osiągnąłem na resztkach paliwa. Po finale z Agassim w zbiorniku nie było już ani jednej kropli benzyny… Co ważniejsze od zasobów energetycznych: nie musiałem już niczego sobie udowadniać. Gdy grałem, przez moją głowę przelatywały liczby i rekordy. Gdy tylko udało mi się utrzymać pozycję nr 1 na świecie przez kilka lat, mi to już wystarczało. Kiedy zdobyłem 14 tytuł Wielkiego Szlema w singlu, pomyślałem, że mógłbym spróbować wykorzystać zwycięstwo w US Open i kontynuować grę. Upłynęły 4 czy 5 miesięcy, zacząłem odwoływać występy, Wimbledon przeszedł prawie niezauważony, a ja dostrzegłem, że nie mam już żądzy gry we krwi. Nie odczuwałem już potrzeby, aby wygrać kolejny mecz. Gdy to zrozumiałem, przestałem grać – wyznaje Pete.
Sampras bardzo przeżył porażkę z Maratem Safinem w finale US Open w 2000 roku. Upływający czas jest balsamem na duszę, a Pete nie przechowuje grama żalu do Rosjanina za lekcję jakiej Marat udzielił mu w Nowym Jorku. „Marat był wspaniałym tenisistą. Jest prawdziwym przyjacielem. Gdy włóczyliśmy się po świecie grając w tenisa, zawsze byliśmy świetnymi kumplami. Marat miał pecha, gdyż odniósł kilka poważnych kontuzji. Na początku 2000 roku wydawało mi się, że to właśnie do Marata i Rogera będą należały najbliższe lata w tenisie. Niestety, Maratowi na drodze do wielkich sukcesów stanęły przewlekłe kontuzje. A wiadomo jak ciężko jest utrzymać się na szczycie będąc zdrowym, a co dopiero gdy dopada cię choroba. Marat zagrał ze mną kapitalny mecz podczas finału US Open’2000. Pokazał wtedy rewelacyjny tenis, który wróżył początek wielkiej kariery. Udało mi się zrewanżować mu za tą porażkę rok później (w półfinale US Open’2001 Sampras wygrał 6-3, 7-6(5), 6-3), gdy Marat bronił tytułu i nieco dała mu się we znaki presja. Nie zmienia to w żaden sposób opinii o Maracie. To wielki gracz. Wspaniały, wrażliwy człowiek. Wyjście na miasto z Maratem zawsze oznaczało dobrą zabawę. Uważam, że współczesny tenis bezwzględnie potrzebuje tak barwnej postaci jaką był Marat. On wniósł wiele świeżości do sportu, miał niekonwencjonalny styl bycia, mądrze mówił, niewielu ludzi to dostrzega, a szkoda… Wszyscy postrzegali go jako bawidamka, a w nim mieszkają spore wartości. Warto czasami zajrzeć za kotarę” – podkreśla Amerykanin.
Na kortach nie oglądamy już Safina i Samprasa. Sportowa emerytura to nie tylko kolor złota, radości i sentymentalizmu. To jak przekraczanie rzeki Hornad w Słowackim Raju. Niby wchodzisz w dolinę błogiego spokoju, niby zasypiasz na boskiej soczystej trawie, jesz langosza, pijesz Złotego Bażanta, ale po pewnym czasie zaczyna ci brakować kolejnej wspinaczki w skałkach…
Lata lecą, a forma pozostaje / fot. PAP/EPA
- Zakończenie kariery to długi proces odchodzenia od szybkiego tempa życia. Miewam trudne chwile. Parę lat temu zaczęła dopadać mnie nuda, zdarzały się bezsenne noce, byłem zniecierpliwiony tą ciszą wokół mnie. Wówczas grałem bardzo często w golfa, ale poza tym niewiele robiłem. Zabijająca bezczynność. Wbijałem piłeczki do dołków, ale coraz częściej pytałem sam siebie: co dalej, Pete? Nie istnieje żadna mądra książka, która radzi co robić odchodząc na emeryturę w wieku 31 lat. To podstępna gra. Nie potrzebuję grać w tenisa codziennie, ale zaproszenia do pokazówek przynoszą mi radość, bo nakreślam sobie cel, zaczynam trenować, uderzać piłkę i czuję się o niebo lepiej. Gdy spędzam zbyt dużo czasu w domu, zaczyna mnie nosić, muszę znaleźć sobie zajęcie, a nie ma nic lepszego jak wyjść do ludzi – twierdzi Pete.
Sampras mieszka z rodziną w Lake Sherwood. Kalifornia to piękne miejsce, aby dożyć starości, choć nie tak urocze jak Nowa Zelandia. Pete nie chce jednak wynosić się do Krainy Długiego Białego Obłoku. - Codziennie jestem na sali gimnastycznej, aby zafundować sobie delikatną porcję ćwiczeń. Troszczę się o to, aby czuć się świeżym. Przez dwa, trzy dni w tygodniu gram w golfa. Mam dwójkę małych dzieciaków, których zabieram codziennie rano do szkoły, odbieram je popołudniu, bawię się z nimi na świeżym powietrzu. Otworzyłem też firmę z moim bratem – Gusem. Gus zarządza naszą firmą, bo ja nie mam do tego głowy. Chcemy zająć się sferą, która mnie interesuje. Muszę robić coś co sprawia mi radość. Nie muszę pracować dla pieniędzy, ale nie ulega wątpliwości, że potrzebuję pracy dla zachowania higieny psychicznej – twierdzi Pete.
Oczywiście Amerykanin nie potrafi żyć bez koszykówki. Rzecz jasna nie chodzi o naśladowanie Clyde’a Drexlera, Larry’ego Birda, LeBrona Jamesa czy Tony’ego Parkera. Relaks dla zdrowia. Ponadto bieżnia elektryczna, sztangi na mniejszych obciążeniach. - Aktualnie angażuję zupełnie inną grupę mięśni niż ta, która pracuje podczas gry w tenisa. Ciągle utrzymuję przyzwoity poziom kondycji, ale perspektywa rozegrania pięciosetówki byłaby trudna do zniesienia. Mogę wyjść na kort i grać na pełnych obrotach przez 2, maksymalnie 3 sety. Dwa razy w tygodniu gram w koszykówkę, ale nie w pełnym formacie. Z kumplami gramy trzech na trzech na połowie boiska. Nogi i płuca aż płoną z wysiłku. Staram się być aktywny. Z pewnością jestem daleki od formy fizycznej jaką prezentowałem w wieku 25 lat. (śmiech) Kiedy ma się 43 lata, nie ma mowy o tym, aby czuć się jak skowronek wstając rano z łóżka. Gdy budzę się rankiem czuję ból tu i ówdzie. Na szczęście spadam na wadze, co jest miłe – uśmiecha się Sampras.
Pościg za Emersonem
Sampras ścigał wyśrubowany rekord Australijczyka Roya Emersona. Roy urodzony w stanie Queensland słynął z umiłowania do uciech, ale najwyraźniej wiedział kiedy i z kim się bawić, skoro tańce z niewiastami nie przeszkadzały mu w osiąganiu zwycięstw na korcie. 12 tytułów Wielkiego Szlema w singlu, 16 tytułów w deblu. Kosmiczny wynik. Pete walczył o to, aby poprawić rekord należący do Emersona. 13 tytuł Szlema Sampras zdobył na świętych trawnikach Wimbledonu. - Kiedy grałem zawodowo w tenisa, najtrudniejszą przeszkodą był pewien rodzaj niepokoju, obawy o to czy zdołam sprostać oczekiwaniom, które sam na siebie nakładałem. Szukanie pomysłu na pokonanie konkretnego rywala i oczekiwanie na pierwszy mecz podczas Szlema było katorgą dla psyche. Tenis był najłatwiejszą częścią całego zgiełku. Gdy już zacząłem grać, stres ustępował i nie doznawałem uczucia rozdygotania.
Przygotowania poprzedzające Szlema były ciężkie. Czasami miałem problemy, aby przekonać siebie, żeby pójść na trening. Zwyczajnie nie miałem ochoty, aby zmęczyć się. Udało mi się przetrwać chwile zwątpienia i przekonałem się, że jeśli wyzwolisz w sobie pokłady dodatkowej energii, gdy dopada cię niechęć, to później czekają cię łatwiejsze chwile na korcie. A Wimbledon’2000 był trudną próbą. W Londynie musiałem zmagać się z kontuzją, ale na szczęście miałem dość łatwą drabinkę (Vanek, Kucera, Gimelstob, Bjorkman, Gambill, Wołczkow). Przystępując do turnieju, przechowywałem w potylicy informację o tym, że mogę wyprzedzić Emersona w liczbie wygranych Szlemów, ale gdy wychodziłem na kort, nie myślałem o rekordzie. Myśli o rekordzie dopadały mnie przed meczem, kiedy nerwowo oczekiwałem na rozpoczęcie gry. Poczułem ogromną ulgę, gdy wygrałem ostatnią piłkę w meczu z Patem Rafterem. 14 tytuł przyszedł o wiele łatwiej. Po Wimbledonie zeszło ze mnie ciśnienie, starałem się dobrze grać i spróbować wygrać jeszcze jednego Szlema. Po US Open’2002 miałem dosyć gonitwy za kolejnymi tytułami” – wyjaśnia Pete.
Męski tenis w USA tkwi w głębokim kryzysie, ale Sampras jest spokojny o przypływ nowych talentów, bo pamięta, że w niego też nikt nie wierzył… - Przewidywanie jest niewdzięcznym zajęciem. Pamiętam, że gdy ja miałem 18, 19 lat nie było wokół mnie ani jednej osoby, która dostrzegłaby coś wyjątkowego i niepowtarzalnego w mojej grze. Nawet ja sam nie wiedziałem wówczas co będę dalej robił w życiu. I pewnego dnia… zdarzyło się, że zacząłem wygrywać mecze… Dajmy czas młodzieży. Wkrótce przekonamy się co z nich wyrośnie – zaznacza jegomość z Washington.
Rozmowa o przyszłości jest przetykana szatami z dawnych czasów. Odwieczne dyskusje: kto jest tenisistą wszech czasów? Renshaw, Lacoste, Budge, Rosewall, Newcombe, Laver, Borg, McEnroe, Connors, Lendl, Agassi, Federer czy Nadal? Kto miał bardziej wymagających przeciwników: Pete czy Roger?
- Trudno powiedzieć które pokolenie obfitowało w lepszych tenisistów. To co różni mnie od Szwajcara to fakt, że Roger nie musi przygotowywać się na tenisistę, który prezentuje odmienny styl gry. We współczesnym tenisie występuje niewiele różnic w stylu gry. Praktycznie każdy gra tak samo, podczas gdy moje pokolenie było bardziej różnorodne. Musiałem znaleźć sposób na wybitnego specjalistę od gry z głębi kortu jakim był Andre Agassi, ale również poradzić sobie z wyśmienitymi ekspertami od stylu serve&volley takimi jak: Richard Krajicek, Goran Ivanisević, Boris Becker, Stefan Edberg, Michael Stich, Pat Rafter. Ponadto rywalizowałem z tenisistami, którzy wielokrotnie zwyciężali w turniejach wielkoszlemowych. Dziś jest tylko garstka graczy, którzy wygrywają w Wielkim Szlemie. Aczkolwiek podejrzewam, że dziś tenisista, który zajmuje 40 miejsce w rankingu jest lepszy od gracza, który był 40 w czasach, gdy ja grałem, ale jest to głównie zasługą technologii – podkreśla Sampras.
Z niemieckimi owczarkami u Lendla
Ivan Lendl, bystry jegomość z Ostrawy. Ma na koncie 8 tytułów Wielkiego Szlema. Nigdy nie wygrał Wimbledonu (choć grał w dwóch finałach), ale pokazał, że jest olśniewającym strategiem prowadząc na szczyt Szkota Andy’ego Murraya. To w głównej mierze zasługa Ivana, że Murray wygrał US Open’2012 i Wimbledon’2013. Wspaniały rozmówca, analityk, wybitny trener. Jego cenne rady pomogły Jardzie Navratilovi znaleźć sposób na Hiszpanów podczas finału Pucharu Davisa rozegranego w Pradze w 2012 roku.
- Pamiętam chwile, gdy miałem 17 lat i mieszkałem w domu Ivana Lendla – mówi Sampras. Śledziłem wszystkie pojedynki Lendla podczas Masters w Madison Square Garden. Przegrał z Beckerem w 5 setach. (Sampras ma na myśli finał Masters z 1988 roku) Kibice reagowali niezwykle emocjonalnie podczas tego meczu, a był to prawdziwy dreszczowiec. MS Garden to dla mnie przepiękny, historyczny obiekt. Zagrać w hali, w której odbyło się tyle cudownych pojedynków… Spóźniłem się o rok, aby wystąpić w nowojorskim Masters. Turniej przeniesiono z Nowego Jorku do Frankfurtu w 1990 roku – wspomina Sampras. (Pete debiutował w Masters w 1990 roku)
Ivan słynął z perfekcjonizmu. Szlifował czop bekhendowy, dbał o dietę, słuchał rad dawnych mistrzów, hołdował sumiennej, katorżniczej pracy na treningu. Coś o tym wie Sampras, który do końca życia nie zapomni przygody z niemieckimi owczarkami Ivana Lendla…
- Był grudzień, a Lendl wpadł na pomysł, aby odbyć przejażdżkę na rowerach. Proszę sobie wyobrazić: 25 mil na rowerze, przede mną zaprzęg niemieckich owczarków, a za mną trener Lendla jadący samochodem, który ani myśli zwalniać… Pytałem sam siebie: czy ja naprawdę mam ochotę to robić? Sześć niemieckich owczarków… To była przygoda, która otworzyła mi oczy i pozwoliła szerzej spojrzeć na wysiłek jaki należy podjąć, żeby zostać mistrzem. Nigdy nie zapomnę tych chwil. Fascynujące jak można zbudować sobie życie rodzinne i jak zagospodarować dom, żeby móc fundować sobie takie rozrywki jak Lendl. Zobaczyłem wolę podjęcia trudnego, ale niebanalnego treningu przez człowieka, który przez wiele lat był królem tenisa. I kto wie czy był królem z powodu takiego, a nie innego stylu życia... Wspaniale się bawiłem – zaznacza Sampras.
Pete, orientowałeś się czy minął już termin zgłoszeń do Tour de Pologne?
Miał 19 lat kiedy pokonał Andre Agassiego w finale US Open. 6-4, 6-3, 6-2. 12 lat później Sampras żegnał się z profesjonalnym tenisem i znów w finale na Flushing Meadows spotkał się z Agassim. Tym razem Pete pokonał Andre w czterech setach: 6-3, 6-4, 5-7, 6-4. Wielki gracz, ale zdaniem legendarnego amerykańskiego dziennikarza, Buda Collinsa, Pete nie zakradł się do serc miłośników tenisa.
- Nie mogę odgadnąć dlaczego Pete nie zniewala kobiet i nie oczarowuje publiczności. Mnie był w stanie urzec. Cudownie uderzał piłkę. W historii tenisa mieliśmy kilku krzykaczy, którzy byli niezwykle popularni. Wydaje się, że ludzie oczekują, że tenis przerodzi się w show pełne wybryków i potwornie aroganckich zachowań. Tymczasem dla mnie bezspornym pozostaje twierdzenie, że ludzie nie wiedzą co tracą jeśli nie widzieli Pete’a Samprasa grającego w tenisa. Choć, z drugiej strony, gdy patrzę na moją żonę, która jest gotowa odejść ode mnie dla Pata Raftera, zaczynam wątpić… – śmieje się Bud Collins.
„Król swinga” jak nazywano Samprasa, wydawał się nie przejmować niezdolnością rozkołysania amerykańskiej publiki, choć w głębi duszy czuł się dotknięty, że nie potrafił porwać kibiców do maniakalnego tańca. 24 sierpnia 1997 roku dał upust swojemu rozgoryczeniu mówiąc do kamery stacji CNN - Nie czuję się w obowiązku, aby przepraszać za to jaki naprawdę jestem. Mam wrażenie, że aura jaką w ciągu ostatnich kilku lat roztoczyły wokół mnie media każe mi czuć się winnym za to, że nie chcę się uplastycznić dla potrzeb biznesu. Nie rozumiem dlaczego w świecie tenisa wizerunek jest tak bardzo istotny. Myślę, że wystarczy, że mamy w Stanach gościa pokroju Dennisa Rodmana, który zarabia miliony dolarów robiąc z siebie błazna na parkiecie. Nie jestem typem Rodmana i tylko dlatego zbieram ostre żniwo krytyki. Winicie mnie za to, że jestem naturalny? Nie dziwcie się zatem, że poprzez wasze uwagi stałem się nieco cyniczny – grzmiał „Pistol Pete”. Żurnaliści zza Wielkiej Wody zarzucali Samprasowi, że nie wie kim był Włodzimierz Lenin. Pete odpowiadał - A czy to ważne? Naprawdę muszę wiedzieć kim był Lenin?
Amerykańska opinia publiczna nie przywiązywała zbyt dużej uwagi do wrażliwości tkwiącej w Samprasie. Gdy na nieuleczalną odmianę raka mózgu – oligodendrogliomę – umierał trener i przyjaciel Pete’a, Tim Gullikson, niewielu ludzi wzruszyły łzy Samprasa, które spływały na kort centralny w Melbourne Park podczas heroicznego boju w ćwierćfinale Aussie Open’95 z Jimem Courierem. „Wygraj ten mecz dla Tima” – krzyknął z trybun australijski kibic i Pete przedzierał się przez ścianę płaczu wyciągając mecz ze stanu 0-2 w setach.
Nie był to jedyny moment kiedy Pete walczył jak lew zgodnie z nakazem swego zodiakalnego patrona. Finał Pucharu Davisa w Moskwie w 1995 roku na mączce, wygrana w meczu otwarcia po 5 setach wycieńczającej walki z Andriejem Czesnokowem i decydujący o zdobyciu Pucharu mecz z Żenią Kafielnikowem. Ćwierćfinał US Open’96 z Alexem Corretją, podczas którego Pete wymiotował, przegrywał 1-2 w setach, a mimo to przeniósł się w inny wymiar wysiłku i zwyciężył. Śmierć wspaniałego mentora jakim był Tim Gullikson, były znakomity deblista, odcisnęła piętno na psyche Samprasa. On, mistrz trawiastych kortów, przegrał Wimbledon w 1996 roku z Richardem Krajickiem i naraził się na falę krytyki pełnej kpiarskiego wydźwięku. - Pete Sampras gra jakby zajmował 10 miejsce w rankingu, a nie jak tenisista nr 1 na świecie – powiedział o nim Holender. Zjadliwe komentarze kolegów z kortu uruchomiły w Samprasie machinę ciętych odpowiedzi. - Cóż, może pewnego pięknego dnia uda mi się zostać liderem światowego tenisa – ripostował syn greckich emigrantów i niekwestionowany król tenisa.
Spięcie z Rafterem
Nawet niezwykle taktowny, charyzmatyczny, uwielbiany przez kobiety Australijczyk, Pat Rafter potrafił wzburzyć Samprasa i wydobyć z tego małomównego mistrza kąśliwe komentarze. - Zaręczam was, że Rafter musi palić jakieś nielegalne zioła – syczał Pete po tym jak Pat udowadniał sędziemu stołkowemu, że zaserwowana przez niego piłka meczowa wylądowała w karo. Sędzia nie uznał argumentu Raftera, a stawką było zwycięstwo w turnieju Masters w Cincinnati w 1998 roku. Rafter i tak wygrał ten mecz z Samprasem (1-6, 7-6, 6-4), ale był zły, że arbiter odroczył kapitulację Pete’a. - Obiecałem sobie, że zaprzestanę mówić pochlebne rzeczy na temat Pete’a. Wydawało mi się, że koleś jest w porządku, ale po tym jak obsesyjnie choruje na swoim punkcie i nie uznaje porażek, zmieniam zdanie. Z pewnością nie będziemy razem chodzić na browarka – konstatował Rafter.

Z Patrickiem Rafterem stworzyli niezapomniane widowisko podczas finału Wimbledonu / fot. PAP/EPA
Podczas tego samego turnieju znalazł się jednak głos przychylny Samprasowi. - Potrzebujesz łutu szczęścia, musisz odgadnąć, w którą część karo Pete będzie posyłał piłkę, a potem zamykasz oczy i wierzysz, że Bóg istnieje. Trzeba być trochę religijnym jeśli chce się przełamać serwis Pete’a – żartował Szwed Magnus Larsson. Boris Becker, który przegrał z Pete’m finał Wimbledonu w 1995 roku w swoim stylu wyraził się o serwisie Samprasa. - Czasami wydaje mi się, że Pete zapomina o różnicy pomiędzy swoim pierwszym a drugim podaniem. Niespotykany, soczysty drugi serwis, świetna gra przy siatce i niezapomniany wyskok przy smeczu to znaki firmowe 14-krotnego triumfatora turniejów wielkoszlemowych.
Perfekcja i sumienność zjednały mu nawet sympatię ze strony odwiecznego rywala, z którym toczył klasyczne pojedynki. Andre Agassi poproszony w październiku 1998 roku w Stuttgarcie o wymienienie pięciu najlepszych tenisistów w historii, otworzył usta i cedził - Sampras, Sampras, Sampras, Sampras i…
Sampras. Agassi nie schodził z wyżyn humoru również wtedy, gdy Pete oficjalnie kończył karierę podczas US Open’2003 i obwieszczał, że chce poświęcić więcej czasu małżonce, aktorce i miss nastolatek USA z 1990 roku, Bridgette Wilson, która oczekiwała dziecka. - Jeśli żona Pete’a urodzi mu dziewczynkę, to bardzo fajnie, bo mój syn z pewnością będzie za nią przepadał. Jeżeli zaś Pete będzie miał syna, wówczas mój syn z pewnością pokona go na korcie – śmiał się Andre. Bridgette urodziła syna, więc kto wie czy nie będzie kontynuacji wspaniałej sagi Sampras – Agassi…
Jeden z największych artystów tenisa, Brytyjczyk Tim Henman, wygrał tylko raz z Samprasem. Sztuka ta powiodła mu się w Cincinnati w 2000 roku. Kroniki tenisowe odnotowują też walkower Samprasa w meczu z Henmanem (ćwierćfinał w Rotterdamie’96), ale Tim nie traktuje walkowera rywala jako zwycięstwa nad nim. Henman doskonale za to pamięta mecz z Pete’m rozegrany w Wiedniu w 1998 roku. - Świetnie zagrałem tylko w pierwszym gemie” – podsumował mecz, w którym uległ Samprasowi 0-6, 3-6. Nie wszyscy Anglicy byli jednak tak mili dla Pete’a. Greg Rusedski przegrywając z Samprasem w meczu III rundy US Open’2002 stwierdził, że - Pete był wolniejszy o 1,5 kroku w tym meczu. Nie trzeba było długo czekać na rewanż ze strony Pete’a. - Przeciwko Gregowi nie muszę być szybszy o 1,5 kroku – odparł Sampras.
Czy 7-krotny mistrz Wimbledonu, 5-krotny triumfator US Open i dwukrotny zwycięzca Aussie Open ma słabe punkty? - Owszem, Pete w ogóle nie potrafi gotować. W kuchni jest beznadziejny – mówi Michael Chang, najmłodszy zwycięzca French Open. Sampras po dziś dzień zachował status najmłodszego mistrza US Open, choć wspomina, że dopiero dwa lata po pierwszym tytule zrozumiał swój karygodny jak sam to określił błąd w podejściu do sportu. - W 1992 roku awansowałem do finału US Open i pomyślałem, że to cudowne osiągnięcie. Będę grał finał z Edbergiem, sam miód, nie muszę już nic więcej od siebie wymagać. Nigdy nie czułem się gorzej niż po porażce ze Stefanem. Uważam Edberga za znakomitego gracza, ale uświadomiłem sobie, że w sporcie nie można stawiać sobie skromnych celów. Tu trzeba grać o wszystko – konkluduje Pete.
Klasa jaką później prezentował Pete wywarła tak wielkie wrażenie na ekspertach, że dziś John McEnroe tęskni za jednoręcznym bekhendem Pete’a i ryzykuje twierdzenie, że gdyby Pete wrócił na wimbledońską trawę, grałby na poziomie pierwszej piątki na świecie. - Nie zapominajmy, że gdy Pete żegnał się z tenisem, znajdował się poza piątką w światowym rankingu – ripostuje Andy Roddick. Potrzeba niezłej wyobraźni, żeby stwierdzić, że ktoś kto odpoczywał przez lata od tenisa siedząc na czubku sosny, powróciłby na kort i ot, tak nagle dostałby się do czołowej piątki. Choć z drugiej strony, jeśli ktokolwiek jest w stanie dokonać takiego cudu, to pewnie mógłby to być tylko Pete… – łagodnieje sarkastyczny z reguły A-Rod.
Introwertyk
Amerykanie przykleili Samprasowi łatkę introwertyka i trudno dostępnego człowieka, nie mogąc pogodzić się z faktem, że ktoś kto jest tak fenomenalny na korcie, nie lgnie do aureoli showmana. Niechęć Pete’a do obowiązkowego blichtru najpełniej wyjaśnia jego przyjaciel i były trener, Paul Annacone. - Ludzie zawsze szukają czegoś więcej niż tylko sportowego wymiaru wyczynu. A Pete jest zwyczajnym koleżką, który mieszka po drugiej stronie ulicy i bawi się z tobą w piaskownicy. On nie rozumie dlaczego dla przykładu fani chcą tak bardzo wiedzieć co on jadł wczoraj wieczorem na kolację. Dla niego nie liczy się nic poza treścią. Były zawodowy tenisista, a później menedżer Ivana Lendla, Harold Solomon, nie może pojąć dlaczego Pete nie sforsował bariery „urokliwego dźwięku” i nie został kolejną maskotką Jankesów. - Nie mam pojęcia co takiego tkwi w Amerykanach, że wciąż trzeba ich zabawiać i karmić widowiskiem. Pete jest tak wspaniałym tenisistą, że trudno sobie wymarzyć jeszcze wyższy poziom gry, a mimo to, nie jest to wystarczającym magnesem dla ludzi – rzekł Solomon.
Sampras. Tenisista, który nie sięgnął jedynie po tytuł mistrza Roland Garros. Podjął 13 prób zdobycia Paryża. Najbliżej wyśnionego sukcesu był w 1996 roku kiedy dopiero w półfinale uległ Kafielnikowowi. Nie można powiedzieć, że nie potrafił grać na mączce, bo przecież w 1994 roku wygrał Masters na Foro Italico w Rzymie gładko (6-1, 6-2, 6-2) pokonując Beckera. Zwyciężał też na ziemi w austriackim Kitzbuhel w 1992 roku ogrywając w 3 setach Alberto Manciniego. Jednak z perspektywy czasu, brakująca korona znad Sekwany nie jest tak wielką bolączką. Wielki mistrz nie wie jak zapełnić czas gdy słońce znika za horyzontem. Ktoś kto przywykł do smaku zwycięstw, wiecznie zapełnionego kalendarza, walizek, fleszy, hoteli i wyścigu z czasem, nie wie jak poradzić sobie z jego nadmiarem. Rodzina i golf są zbyt słabymi afrodyzjakami. To musi być coś co nęci, przenosi w stan permanentnego napięcia. A skoro nie pociąga malarstwo, teatr, muzyka, wyprawa w Himalaje czy freestyle motocross, to pozostaje gra w meczach pokazowych, żeby przypomnieć sobie zew walki, szmer publiczności i widok kipiącej niewiadomą szatni… Mecze z Toddem Martinem i Rogerem Federerem to namiastka dawnych pojedynków podczas których cząsteczki kwantowe tańczyły na naskórku Pete’a...
- Uwielbiałem grać w San Jose. Ważny atut – miałem blisko do domu. Lubiłem żywe reakcje tłumu. Korty w San Jose mają bardzo intymny charakter, ale zarazem mogą przyjąć sporą publiczność. Pojemność kortu centralnego wynosi 10 664 widzów. Ciekawa nawierzchnia. Mogłem chodzić do siatki i szybko cofać się na linię końcową. Andre dopadł mnie w San Jose jednego roku (1998), ale gdy toczyliśmy bitwę o nr 1 w rankingu, przedostałem się do strefy absolutnego transu i pokonałem Andre bez straty seta. To był tenis na wysokim poziomie. Kocham ten turniej. Wspaniała szatnia. Na szczęście drabinka turnieju nie była nazbyt rozbudowana, dzięki czemu w szatni było mnóstwo wolnej przestrzeni. Nie ukrywam, że zawsze byłem fanem szatni, w której można było swobodnie oddychać… Poza tym, San Jose to fajne miasto z dobrymi restauracjami i kilkoma opcjami na miłe spędzenie wieczoru – opowiada Sampras.
Mecz z Federerem
W 2001 roku Sampras zmierzył się z Federerem w IV rundzie Wimbledonu. Mecz trwał 221 minut. Pete posłał 26 asów serwisowych, Roger 25. Pięć setów morderczej walki. Eksperci prorokowali, że ten mecz będzie sygnałem do zmiany warty. Federer był szczęśliwy, że pokonał króla trawy, ale w ćwierćfinale uległ Timowi Henmanowi. To częsty przypadek w tenisie. Po wielkim zwycięstwie trudno utrzymać koncentrację… To był wielki bój w Wimbledonie, jedyny mecz o stawkę, ale pozostałe pojedynki zanurzone w nurcie pokazówek były równie ciekawe.

Z Rogerem Federerem można nawet pożartować / fot. PAP/EPA
- Gdy po raz pierwszy miałem zagrać z Rogerem dla uciechy publiczności, przed wyjściem na kort zakładałem, że jak zdołam urwać seta, będę zachwycony. Im dłużej graliśmy, tym pewniej czułem się na korcie, zacząłem czytać grę Rogera. Uwierzcie mi: graliśmy naprawdę na szybkiej nawierzchni co oczywiście było udogodnieniem dla mojego stylu gry. Wygrana z nim była dla mnie szokiem. Kort w Makau był bardzo szybki. Udało mi się parę razy zaskoczyć Rogera, ale dla mnie ważniejszy był fakt, że mogę zaprezentować dobry tenis. Nie podpisałbym kontraktu na te spotkania, gdybym czuł się zażenowany poziomem mojej gry. Myślę, że pokazaliśmy tenis z górnej półki. Byłem szczęśliwy, że mogę wciąż grać skutecznie stylem serve & volley z największym ekspertem tego gatunku, a przy tym świetnie się bawić. Często śmiałem się również poza kortem podczas wspólnych podróży z Rogerem – opowiada Sampras.
Czy zwycięstwo nad arcymistrzem z Bazylei przywiodło Samprasa do rozważań o powrocie do zawodowego tenisa? - Nawet przez chwilę tak nie pomyślałem. Powrót w szranki profesjonalnego touru oznaczałby diametralną zmianę stylu życia i konieczność tytanicznej pracy. Nawet będąc w kwiecie wieku, musiałem wkładać mnóstwo pracy, aby utrzymać się na szczycie. Codzienna harówka już we mnie nie mieszka. Nie tęsknię za katorgą tenisowego treningu. Ciągle odczuwam sporą satysfakcję biorąc od czasu do czasu udział w meczach pokazowych, ale żeby zaraz wracać do tenisa na pełny etat? Nie. Nie gram dlatego, aby być w świetle reflektorów, nie robię tego dla pieniędzy, lecz gram po to, aby wygrać. Nie warto poddawać się okrutnemu reżimowi pracy tylko po to, aby odnieść kilka zwycięstw w tourze – twierdzi Pete.
Sampras jest 10 lat starszy od Federera. Różnica wieku sprawia, że mogą spoglądać na siebie wypoczywając na szezlongu. Jakby przebywali w dwóch różnych komnatach w Schonbrunn… Pewnie nie byłoby mowy o kumplowaniu się, gdyby musieli zażarcie walczyć między sobą o wielkoszlemowe tytuły…
- To prawda, że dzięki pokazowym meczom zżyliśmy się ze sobą. Gdy Roger był w Los Angeles, znalazł czas, żeby do mnie zadzwonić, zjedliśmy lunch, dużo rozmawialiśmy i snuliśmy się po mieście. Świetnie bawiliśmy się podczas pobytu w Azji. Ludzie nie znają innej twarzy Rogera, którą on stara się wyraźnie odizolować od świata sportu. Wydaje mi się, że on lubi ubierać się w inne szaty kiedy jest poza kortem, ale nie pozwala, aby ktoś przedostał się przez tą skrzętnie uszytą zasłonę. W nim wciąż mieszka pewien rodzaj dzieciaka. Lubi żartować tak często jak to tylko możliwe. Ma w sobie coś z psotnika i dowcipnisia. W rzeczywistości jesteśmy bardzo podobni: lubimy ostry, sarkastyczny humor. Myślę, że pokazówki są dla niego dużą frajdą. Aż korci go, aby eksperymentować i bawić się piłką. Inaczej przedstawia się rzecz, gdy walczy z Nadalem czy Djokoviciem. Wówczas wyzwala się ostrze rywalizacji. Myślę, że na mecze ze mną wychodzi zrelaksowany, bo wie, że jestem poza zawodowym cyrkiem, na emeryturze, więc nie ma powodu do odczuwania choćby grama stresu – zauważa Sampras.
Smak emerytury
To trudny moment w karierze każdego sportowca. Kiedy zejść ze sceny, jak idealnie uchwycić proporcje, aby nie zwariować? Nie ma złotego patentu. Czy Pete nie zrezygnował zbyt szybko z gry w tenisa?
- Nie. W 2002 roku uświadomiłem sobie, że zrobiłem wszystko. Ostatni triumf w US Open osiągnąłem na resztkach paliwa. Po finale z Agassim w zbiorniku nie było już ani jednej kropli benzyny… Co ważniejsze od zasobów energetycznych: nie musiałem już niczego sobie udowadniać. Gdy grałem, przez moją głowę przelatywały liczby i rekordy. Gdy tylko udało mi się utrzymać pozycję nr 1 na świecie przez kilka lat, mi to już wystarczało. Kiedy zdobyłem 14 tytuł Wielkiego Szlema w singlu, pomyślałem, że mógłbym spróbować wykorzystać zwycięstwo w US Open i kontynuować grę. Upłynęły 4 czy 5 miesięcy, zacząłem odwoływać występy, Wimbledon przeszedł prawie niezauważony, a ja dostrzegłem, że nie mam już żądzy gry we krwi. Nie odczuwałem już potrzeby, aby wygrać kolejny mecz. Gdy to zrozumiałem, przestałem grać – wyznaje Pete.
Sampras bardzo przeżył porażkę z Maratem Safinem w finale US Open w 2000 roku. Upływający czas jest balsamem na duszę, a Pete nie przechowuje grama żalu do Rosjanina za lekcję jakiej Marat udzielił mu w Nowym Jorku. „Marat był wspaniałym tenisistą. Jest prawdziwym przyjacielem. Gdy włóczyliśmy się po świecie grając w tenisa, zawsze byliśmy świetnymi kumplami. Marat miał pecha, gdyż odniósł kilka poważnych kontuzji. Na początku 2000 roku wydawało mi się, że to właśnie do Marata i Rogera będą należały najbliższe lata w tenisie. Niestety, Maratowi na drodze do wielkich sukcesów stanęły przewlekłe kontuzje. A wiadomo jak ciężko jest utrzymać się na szczycie będąc zdrowym, a co dopiero gdy dopada cię choroba. Marat zagrał ze mną kapitalny mecz podczas finału US Open’2000. Pokazał wtedy rewelacyjny tenis, który wróżył początek wielkiej kariery. Udało mi się zrewanżować mu za tą porażkę rok później (w półfinale US Open’2001 Sampras wygrał 6-3, 7-6(5), 6-3), gdy Marat bronił tytułu i nieco dała mu się we znaki presja. Nie zmienia to w żaden sposób opinii o Maracie. To wielki gracz. Wspaniały, wrażliwy człowiek. Wyjście na miasto z Maratem zawsze oznaczało dobrą zabawę. Uważam, że współczesny tenis bezwzględnie potrzebuje tak barwnej postaci jaką był Marat. On wniósł wiele świeżości do sportu, miał niekonwencjonalny styl bycia, mądrze mówił, niewielu ludzi to dostrzega, a szkoda… Wszyscy postrzegali go jako bawidamka, a w nim mieszkają spore wartości. Warto czasami zajrzeć za kotarę” – podkreśla Amerykanin.
Na kortach nie oglądamy już Safina i Samprasa. Sportowa emerytura to nie tylko kolor złota, radości i sentymentalizmu. To jak przekraczanie rzeki Hornad w Słowackim Raju. Niby wchodzisz w dolinę błogiego spokoju, niby zasypiasz na boskiej soczystej trawie, jesz langosza, pijesz Złotego Bażanta, ale po pewnym czasie zaczyna ci brakować kolejnej wspinaczki w skałkach…

Lata lecą, a forma pozostaje / fot. PAP/EPA
- Zakończenie kariery to długi proces odchodzenia od szybkiego tempa życia. Miewam trudne chwile. Parę lat temu zaczęła dopadać mnie nuda, zdarzały się bezsenne noce, byłem zniecierpliwiony tą ciszą wokół mnie. Wówczas grałem bardzo często w golfa, ale poza tym niewiele robiłem. Zabijająca bezczynność. Wbijałem piłeczki do dołków, ale coraz częściej pytałem sam siebie: co dalej, Pete? Nie istnieje żadna mądra książka, która radzi co robić odchodząc na emeryturę w wieku 31 lat. To podstępna gra. Nie potrzebuję grać w tenisa codziennie, ale zaproszenia do pokazówek przynoszą mi radość, bo nakreślam sobie cel, zaczynam trenować, uderzać piłkę i czuję się o niebo lepiej. Gdy spędzam zbyt dużo czasu w domu, zaczyna mnie nosić, muszę znaleźć sobie zajęcie, a nie ma nic lepszego jak wyjść do ludzi – twierdzi Pete.
Sampras mieszka z rodziną w Lake Sherwood. Kalifornia to piękne miejsce, aby dożyć starości, choć nie tak urocze jak Nowa Zelandia. Pete nie chce jednak wynosić się do Krainy Długiego Białego Obłoku. - Codziennie jestem na sali gimnastycznej, aby zafundować sobie delikatną porcję ćwiczeń. Troszczę się o to, aby czuć się świeżym. Przez dwa, trzy dni w tygodniu gram w golfa. Mam dwójkę małych dzieciaków, których zabieram codziennie rano do szkoły, odbieram je popołudniu, bawię się z nimi na świeżym powietrzu. Otworzyłem też firmę z moim bratem – Gusem. Gus zarządza naszą firmą, bo ja nie mam do tego głowy. Chcemy zająć się sferą, która mnie interesuje. Muszę robić coś co sprawia mi radość. Nie muszę pracować dla pieniędzy, ale nie ulega wątpliwości, że potrzebuję pracy dla zachowania higieny psychicznej – twierdzi Pete.
Oczywiście Amerykanin nie potrafi żyć bez koszykówki. Rzecz jasna nie chodzi o naśladowanie Clyde’a Drexlera, Larry’ego Birda, LeBrona Jamesa czy Tony’ego Parkera. Relaks dla zdrowia. Ponadto bieżnia elektryczna, sztangi na mniejszych obciążeniach. - Aktualnie angażuję zupełnie inną grupę mięśni niż ta, która pracuje podczas gry w tenisa. Ciągle utrzymuję przyzwoity poziom kondycji, ale perspektywa rozegrania pięciosetówki byłaby trudna do zniesienia. Mogę wyjść na kort i grać na pełnych obrotach przez 2, maksymalnie 3 sety. Dwa razy w tygodniu gram w koszykówkę, ale nie w pełnym formacie. Z kumplami gramy trzech na trzech na połowie boiska. Nogi i płuca aż płoną z wysiłku. Staram się być aktywny. Z pewnością jestem daleki od formy fizycznej jaką prezentowałem w wieku 25 lat. (śmiech) Kiedy ma się 43 lata, nie ma mowy o tym, aby czuć się jak skowronek wstając rano z łóżka. Gdy budzę się rankiem czuję ból tu i ówdzie. Na szczęście spadam na wadze, co jest miłe – uśmiecha się Sampras.
Pościg za Emersonem
Sampras ścigał wyśrubowany rekord Australijczyka Roya Emersona. Roy urodzony w stanie Queensland słynął z umiłowania do uciech, ale najwyraźniej wiedział kiedy i z kim się bawić, skoro tańce z niewiastami nie przeszkadzały mu w osiąganiu zwycięstw na korcie. 12 tytułów Wielkiego Szlema w singlu, 16 tytułów w deblu. Kosmiczny wynik. Pete walczył o to, aby poprawić rekord należący do Emersona. 13 tytuł Szlema Sampras zdobył na świętych trawnikach Wimbledonu. - Kiedy grałem zawodowo w tenisa, najtrudniejszą przeszkodą był pewien rodzaj niepokoju, obawy o to czy zdołam sprostać oczekiwaniom, które sam na siebie nakładałem. Szukanie pomysłu na pokonanie konkretnego rywala i oczekiwanie na pierwszy mecz podczas Szlema było katorgą dla psyche. Tenis był najłatwiejszą częścią całego zgiełku. Gdy już zacząłem grać, stres ustępował i nie doznawałem uczucia rozdygotania.
Przygotowania poprzedzające Szlema były ciężkie. Czasami miałem problemy, aby przekonać siebie, żeby pójść na trening. Zwyczajnie nie miałem ochoty, aby zmęczyć się. Udało mi się przetrwać chwile zwątpienia i przekonałem się, że jeśli wyzwolisz w sobie pokłady dodatkowej energii, gdy dopada cię niechęć, to później czekają cię łatwiejsze chwile na korcie. A Wimbledon’2000 był trudną próbą. W Londynie musiałem zmagać się z kontuzją, ale na szczęście miałem dość łatwą drabinkę (Vanek, Kucera, Gimelstob, Bjorkman, Gambill, Wołczkow). Przystępując do turnieju, przechowywałem w potylicy informację o tym, że mogę wyprzedzić Emersona w liczbie wygranych Szlemów, ale gdy wychodziłem na kort, nie myślałem o rekordzie. Myśli o rekordzie dopadały mnie przed meczem, kiedy nerwowo oczekiwałem na rozpoczęcie gry. Poczułem ogromną ulgę, gdy wygrałem ostatnią piłkę w meczu z Patem Rafterem. 14 tytuł przyszedł o wiele łatwiej. Po Wimbledonie zeszło ze mnie ciśnienie, starałem się dobrze grać i spróbować wygrać jeszcze jednego Szlema. Po US Open’2002 miałem dosyć gonitwy za kolejnymi tytułami” – wyjaśnia Pete.
Męski tenis w USA tkwi w głębokim kryzysie, ale Sampras jest spokojny o przypływ nowych talentów, bo pamięta, że w niego też nikt nie wierzył… - Przewidywanie jest niewdzięcznym zajęciem. Pamiętam, że gdy ja miałem 18, 19 lat nie było wokół mnie ani jednej osoby, która dostrzegłaby coś wyjątkowego i niepowtarzalnego w mojej grze. Nawet ja sam nie wiedziałem wówczas co będę dalej robił w życiu. I pewnego dnia… zdarzyło się, że zacząłem wygrywać mecze… Dajmy czas młodzieży. Wkrótce przekonamy się co z nich wyrośnie – zaznacza jegomość z Washington.
Rozmowa o przyszłości jest przetykana szatami z dawnych czasów. Odwieczne dyskusje: kto jest tenisistą wszech czasów? Renshaw, Lacoste, Budge, Rosewall, Newcombe, Laver, Borg, McEnroe, Connors, Lendl, Agassi, Federer czy Nadal? Kto miał bardziej wymagających przeciwników: Pete czy Roger?
- Trudno powiedzieć które pokolenie obfitowało w lepszych tenisistów. To co różni mnie od Szwajcara to fakt, że Roger nie musi przygotowywać się na tenisistę, który prezentuje odmienny styl gry. We współczesnym tenisie występuje niewiele różnic w stylu gry. Praktycznie każdy gra tak samo, podczas gdy moje pokolenie było bardziej różnorodne. Musiałem znaleźć sposób na wybitnego specjalistę od gry z głębi kortu jakim był Andre Agassi, ale również poradzić sobie z wyśmienitymi ekspertami od stylu serve&volley takimi jak: Richard Krajicek, Goran Ivanisević, Boris Becker, Stefan Edberg, Michael Stich, Pat Rafter. Ponadto rywalizowałem z tenisistami, którzy wielokrotnie zwyciężali w turniejach wielkoszlemowych. Dziś jest tylko garstka graczy, którzy wygrywają w Wielkim Szlemie. Aczkolwiek podejrzewam, że dziś tenisista, który zajmuje 40 miejsce w rankingu jest lepszy od gracza, który był 40 w czasach, gdy ja grałem, ale jest to głównie zasługą technologii – podkreśla Sampras.
Z niemieckimi owczarkami u Lendla
Ivan Lendl, bystry jegomość z Ostrawy. Ma na koncie 8 tytułów Wielkiego Szlema. Nigdy nie wygrał Wimbledonu (choć grał w dwóch finałach), ale pokazał, że jest olśniewającym strategiem prowadząc na szczyt Szkota Andy’ego Murraya. To w głównej mierze zasługa Ivana, że Murray wygrał US Open’2012 i Wimbledon’2013. Wspaniały rozmówca, analityk, wybitny trener. Jego cenne rady pomogły Jardzie Navratilovi znaleźć sposób na Hiszpanów podczas finału Pucharu Davisa rozegranego w Pradze w 2012 roku.
- Pamiętam chwile, gdy miałem 17 lat i mieszkałem w domu Ivana Lendla – mówi Sampras. Śledziłem wszystkie pojedynki Lendla podczas Masters w Madison Square Garden. Przegrał z Beckerem w 5 setach. (Sampras ma na myśli finał Masters z 1988 roku) Kibice reagowali niezwykle emocjonalnie podczas tego meczu, a był to prawdziwy dreszczowiec. MS Garden to dla mnie przepiękny, historyczny obiekt. Zagrać w hali, w której odbyło się tyle cudownych pojedynków… Spóźniłem się o rok, aby wystąpić w nowojorskim Masters. Turniej przeniesiono z Nowego Jorku do Frankfurtu w 1990 roku – wspomina Sampras. (Pete debiutował w Masters w 1990 roku)
Ivan słynął z perfekcjonizmu. Szlifował czop bekhendowy, dbał o dietę, słuchał rad dawnych mistrzów, hołdował sumiennej, katorżniczej pracy na treningu. Coś o tym wie Sampras, który do końca życia nie zapomni przygody z niemieckimi owczarkami Ivana Lendla…
- Był grudzień, a Lendl wpadł na pomysł, aby odbyć przejażdżkę na rowerach. Proszę sobie wyobrazić: 25 mil na rowerze, przede mną zaprzęg niemieckich owczarków, a za mną trener Lendla jadący samochodem, który ani myśli zwalniać… Pytałem sam siebie: czy ja naprawdę mam ochotę to robić? Sześć niemieckich owczarków… To była przygoda, która otworzyła mi oczy i pozwoliła szerzej spojrzeć na wysiłek jaki należy podjąć, żeby zostać mistrzem. Nigdy nie zapomnę tych chwil. Fascynujące jak można zbudować sobie życie rodzinne i jak zagospodarować dom, żeby móc fundować sobie takie rozrywki jak Lendl. Zobaczyłem wolę podjęcia trudnego, ale niebanalnego treningu przez człowieka, który przez wiele lat był królem tenisa. I kto wie czy był królem z powodu takiego, a nie innego stylu życia... Wspaniale się bawiłem – zaznacza Sampras.
Pete, orientowałeś się czy minął już termin zgłoszeń do Tour de Pologne?
Komentarze