Do trzech mistrzostw sztuka. Historia argentyńskich finałów mundialu

Piłka nożna
Do trzech mistrzostw sztuka. Historia argentyńskich finałów mundialu

Występ w finale piłkarskich mistrzostw świata nie jest dla reprezentacji Argentyny pierwszyzną. Starcie z Niemcami w najważniejszym meczu czterolecia będzie już piątym takim spotkaniem Albicelestes. Czy Leo Messi wzorem Daniela Passarelli wzniesie w górę Puchar Świata? Czy może tak jak Diego Maradona w 1990 roku będzie musiał przełknąć gorycz porażki? Oto historia argentyńskich finałów mundialu.

Odcinek 1. Rok 1930. Czyją piłką gramy?

Pierwszy finał z udziałem Argentyńczyków miał miejsce podczas historycznego – pierwszego mundialu w 1930 roku. Rywalem Albicelestes w walce o trofeum była ekipa gospodarza turnieju, a jednocześnie sąsiada na mapie – Urugwaj. Samo spotkanie zeszło jednak na drugi plan w związku z wydarzeniami, do jakich doszło przed jego rozpoczęciem. Śmiercią grożono między innymi Luisowi Montiemu, ale mimo to wystąpił on w barwach Argentyny. Poza tym zawodnicy obu drużyn pokłócili się o to, czyją piłką rozegrać mecz. Ostatecznie po długich pertraktacjach zdecydowano, że pierwsza połowa zostanie rozegrana piłką argentyńską, natomiast druga urugwajską. Co więcej na pierwszy gwizdek finału nie zdążyła większość kibiców argentyńskich, którzy utknęli w podróży do Montevideo.

Spotkanie rozegrane 30 lipca na Estadio Centenario lepiej rozpoczęli goście, którzy objęli prowadzenie po strzale Pablo Dorado. Riposta ze strony gospodarzy była jednak natychmiastowa, a do remisu doprowadził Carlos Peucelle. Albicelestes wykorzystali jeszcze raz przewagę w postaci własnej piłki i przed zejściem do szatni ponownie zaskoczyli rywala. W przerwie doszło jednak do wspomnianej wcześniej wymiany futbolówki…i jak się później okazało był to kluczowy moment tego spotkania. Gospodarze jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęli grać jak natchnieni. Najpierw Cea doprowadził do wyrównania, a już dziesięć minut później trzecią bramkę dla Urugwaju zdobył Iriarte. Zagubionych Argentyńczyków w samej końcówce dobił Castro, który ustalił wynik na 4:2 i sprawił, że goście w ich pierwszym finale mistrzostw świata musieli przełknąć gorycz porażki.

Odcinek 2. Rok 1978. Duża cena za mistrzostwo

Na kolejny finał z udziałem Albicelestes, ich kibice musieli czekać całe 48 lat. Argentyńczycy nie mogli sobie jednak wymarzyć lepszego miejsca i czasu na wielki powrót. Mundial na argentyńskiej ziemi rozegrano w 1978 roku czyli w czasach gdy krajem rządziła wojskowa junta. W związku z tym gospodarze wręcz „musieli” awansować do finałowego spotkania, co zresztą uczynili przy pomocy „nieczystych zagrań”. Mecz z Peru, który zadecydował o tym, że Argentyna zagra o złoto gospodarze musieli wygrać w bardzo wysokim stosunku. I sztuka ta udała się Danielowi Passarelli i spółce dzięki pomocy rządzących, którzy w zamian za „podłożenie się” Peruwiańczyków, mieli przesłać do biednego kraju transport broni, 35 tysięcy ton zboża oraz udzielić 50 milionów dolarów pożyczki. Taka była cena, którą trzeba było zapłacić, aby Argentyna zmierzyła się w finale z ekipą Holandii.


Mario Kempes cieszy się ze zdobycia bramki w finałowym meczu mundialu 1978 roku. /fot. PAP

Tym razem to nie Argentyńczycy, a Holendrzy mieli duże kłopoty przed rozpoczęciem starcia. W drodze na stadion autobus, którym podróżowali „Pomarańczowi” został otoczony przez tłum ludzi, którzy zaatakowali pojazd. Gościom udało się jednak wyjść cało z tej sytuacji i wydawało się, ze mecz rozpocznie się o wyznaczonej porze. Nic bardziej mylnego. Kapitan gospodarzy Daniel Passarella przez 10 minut próbował rozproszyć rywali, twierdząc, że opatrunek jednego z Holendrów jest nieprzepisowy. Kilkanaście lat później Passarella przyznał się do tego, że było to celowe zachowanie mające na celu wyprowadzenie przeciwników z równowagi. Najważniejsze jednak, że przyniosło skutek w postaci mistrzostwa świata, choć do nieszczęścia brakowało bardzo niewiele. W ostatniej akcji doliczonego czasu gry Rensenbrink trafił w słupek. Gdyby trafił, Holendrzy wznieśliby w górę Puchar Świata, a tak w związku z remisem 1:1 doszło do dogrywki. W niej więcej sił zachowali piłkarze Argentyny, którzy dzięki golom Kempesa i Bertoniego wyszli na prowadzenie 3:1 i nie oddali go już do końca spotkania. Dzięki mistrzostwu świata zdobytemu na własnej ziemi, cały kraj odetchnął z ulgą…

Odcinek 3. Rok 1986. Geniusz Maradony

Osoba Passarelli łączy drużynę z 1978 roku z tą ekipą, która powtórzyła sukces w postaci mistrzostwa świata 8 lat później. Co prawda Argentyńczyk nie zagrał na mundialu w Meksyku ani minuty z powodu choroby, ale miał godnego, ba, zdecydowanie lepszego następcę w postaci Diego Armando Maradony, który doprowadził Albicelestes do trzeciego finału w historii tego południowoamerykańskiego kraju. Po drodze Diego praktycznie w pojedynkę rozbił Anglię w słynnym spotkaniu, w którym najpierw piłka wpadła do siatki przy pomocy „ręki Boga”, a później już dzięki geniuszowi i maestrii samego Maradony. Półfinałowa wygrana z Belgami, w której palce również maczał geniusz futbolu – strzelec dwóch bramek – sprawiła, że Argentyńczycy mieli już na swojej ścieżce tylko jedną przeszkodę do pokonania. W finale czekały jednak na nich piłkarskie Himalaje, bo ich rywalem byli konsekwentni do bólu Niemcy. Dlatego też ten, kto spodziewał się nudnego meczu o złoto, musiał być pozytywnie zaskoczony przebiegiem spotkania.


Diego Maradona wznoszący Puchar Świata w 1986 roku. /fot, PAP

Niemcy od pierwszego gwizdka sędziego mieli realizować taktykę Franza Beckenbauera, który założył, że Maradonę ma pilnować aż trzech z jego podopiecznych. Niemcy nie wzięli jednak pod uwagę, że na murawie jest jeszcze 10 innych zawodników i ich plan wziął łeb bardzo szybko. Wynik spotkania otworzył w pierwszej połowie spotkania Brown, a po przerwie drugiego gola dołożył Valdano. Argentyńczycy byli już w ogródku i zaczęli witać się z gąską…i wtedy nadszedł szturm ze strony żołnierzy Beckenbauera. Dwa świetnie rozegrane rzuty rożne zakończone celnymi strzałami Rummenigge i Voellera sprawiły, że mecz w 80 minucie rozpoczął się na nowo. Taka sytuacja rozdrażniła jednak dumnych Argentyńczyków, a przede wszystkim największego z nich. Maradona wziął sprawy w swoje ręce i fantastycznym podaniem uruchomił Burruchagę, który w sytuacji sam na sam nie dał żadnych szans Haraldowi Schumacherowi. Argentynie zaś dał drugi w ciągu 8 lat Puchar Świata, który tym razem smakował jednak lepiej niż w 1978 roku.

Odcinek 4. Rok 1990. Najgorszy finał w historii

Nikt nie spodziewał się jednak, że reprezentanci Argentyny pójdą za ciosem i zagrają także w finale kolejnego mundialu, tym razem rozgrywanego na włoskich boiskach. Niesamowity był jednak fakt, że przeciwnikiem Albicelestes po raz kolejny zostali Niemcy, którzy pałali żądzą rewanżu za pechową porażkę sprzed czterech lat. Zanim jednak Argentyńczycy znaleźli się w decydującym pojedynku musieli pokonać kilka przeszkód postawionych na ich drodze. Awansu do finału nie byłoby bez golkipera Sergio Goycochei, który wszedł do argentyńskiej bramki, kiedy kontuzji doznał podstawowy bramkarz Nery Pumpido. Goycochea był bohaterem serii rzutów karnych zarówno w ćwierćfinałowym meczu z Jugosławią, jak i półfinałowym przeciwko Włochom. W każdej z serii jedenastek obronił po dwa strzały utytułowanych przeciwników, którzy załamywali ręce widząc wyborną formę nieznanego im piłkarza.

Dlatego zadrżały nogi Lotthara Matthaeusa, gdy w 85. minucie spotkania finałowego miał strzelać rzut karny przy stanie 0:0. Niemiec odmówił strzelania jedenastki, ale wytłumaczył się problemami z butem. Wiary opowieściom niemieckiego pomocnika nie dał trener Franz Beckenbauer, który nazwał doświadczonego zawodnika tchórzem. Na szczęście dla Niemców odpowiedzialność na swoje barki wziął Andreas Brehme, którego mocny strzał Goycochea co prawda wyczuł, ale piłka i tak zatrzepotała w siatce. Argentyńczycy nie wygrali trzeciego mistrzostwa świata w ciągu 12 lat, a finał z 1990 roku przeszedł do historii jako najbrzydszy od 1930 roku. Drużyna południowoamerykańska jako pierwsza nie zdobyła bramki w meczu finałowym, a Diego Armando Maradona wracał do kraju z pustymi rękoma. Czy podobnie będzie w 2014 roku i Leo Messi nie będzie miał okazji unieść w górę Pucharu Świata? Czy może tak jak Maradona w 1986 roku będzie główną postacią w zwycięskiej ekipie?
Paweł Ślęzak, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze