Osobliwe dzieje Hungaroring i modlitwa o deszcz

Ledwie po kilku dniach od zakończenia GP Niemiec na torze Hockenheim, Formuła 1 przeniosła się do Węgier. Wolny i techniczny obiekt pod Budapesztem to diametralnie różne wyzwanie dla kierowców i samochodów. Wywołuje też mieszane uczucia.
Dla kibiców, którzy dorastali po wschodniej części pasma muru berlińskiego, węgierski tor przez lata był jednym z niewielu miejsc, gdzie można było zaznać smaku zachodu... blichtru i nowoczesności. Gdy mur upadł mit Grand Prix Węgier nieco podupadł, tak jak i Budapeszt, na którym maluje się trapiący przez ostatnie lata kryzys kraju. Niemniej dla wielu polskich kibiców to był tor prawie domowy. Dla sporej części miłośników F1 nad Wisłą, to właśnie na Hungaroring można było zobaczyć na żywo jazdę Roberta Kubicy i przy okazji nie zbankrutować. Choć Kubicy w F1 już nie ma, wciąż można widać sporo polskich flag na torze. Zapewne podobnie będzie też w najbliższą niedzielę. Inaczej niż w Niemczech tu ceny biletów mają bardziej przyziemne wartości, także kibiców na trybunach nie powinno zabraknąć.
W swojej historii Hungaroring ma wiele niesamowitych momentów, ale związany z nim jest pewien paradoks. Otóż w zasadzie co roku, gdy przychodzi pora na GP Węgier kibice często mówią o procesji bolidów, małej ilości akcji na torze i nudzie. Tymczasem jak się człowiek głębiej zastanowi na fenomenem Hungaroringu dochodzi do wniosku, że wcale tak nudno tam nie jest. Nie jeden obiekt chciałby mieć taką bogatą historię co ten. Owszem, pętla jest ciasna i pełna zakrętów. Trudno wyprzedzać, a prędkości maksymalne nie powalają z nóg. Tymczasem to tu na otwarcie toru Nelson Piquet i Ayrton Senna toczyli epicki pojedynek o zwycięstwo. Pod Budapesztem w 1997 roku Damon Hill w kiepskim bolidzie Arrowsa przez dłuższą chwilę odpierał ataki rywali i zyskał więcej szacunku jako kierowca, niż miał nawet latach gdy walczył o tytuł mistrzowski.
Tu też Michael Schumacher pokazał jak skomplikowany i niejednoznaczny potrafi być wielki talent. Z jednej strony w 1998 roku robił rzeczy nieosiągalne dla większości śmiertelników. Na 19. okrążeniach musiał zyskać 20 sekund przewagi nad rywalem, by nieszablonowa taktyka trzech postojów w boksach dała mu zwycięstwo. Z drugiej, w sezonie 2010 zupełnie niepotrzebnie spychał na ścianę Rubensa Barrichello w walce o kilka punktów w słabym bolidzie Mercedesa. Każdy kto widział pamięta też debiut Roberta Kubicy w 2006 roku właśnie na Hungaroring i wie jak niesamowity był to wyścig. Zakończył się z resztą pierwszym w karierze zwycięstwem Jensona Buttona. Tu swój pierwszy triumf przeżyli też Fernando Alonso czy Heikki Kovalainen. Ten ostatni miał mnóstwo szczęścia po tym jak na trzy okrążenia przed końcem wyścigu w 2008 roku zawiódł silnik w bolidzie Felipe Massy. Może właśnie stracone punkty z Hungaroring pozbyły Felipe jedynej szansy na tytuł.
Na awarii Massy zyskał wtedy Lewis Hamilton, który tego roku zdobył swój pierwszy i jedyny póki co tytuł mistrza świata. Teraz już w barwach Mercedesa Brytyjczyk znów walczy o najwyższe trofeum i z pewnością nie chce podzielić losu Brazylijczyka. Problemy z bolidem nie stronią w tym roku od Hamiltona. Po zwycięstwie konkurenta do tytułu Nico Rosberga na Hockenheim, Lewis musi odpowiedzieć. W teorii trudno o lepsze dla niego miejsce na kontratak. Na Węgrzech wygrywał już czterokrotnie i jeśli w niedzielę znów jako pierwszy zamelduje się na mecie, zostanie samodzielnym liderem zwycięstw na Hungaroring.
Piątkowe testy potwierdziły przewagę Mercedesa nad resztą stawki. Tym samym na papierze dla Hamiltona rywalem o pole position i wygraną może być tylko kolega z zespołu Rosberg. Jednak w ostatnich dziesięciu wyścigach tylko cztery razy kierowca startujący z pierwszego pola utrzymywał swoją przewagę do mety. A jeśli tym razem prognoza deszczu się sprawdzi, możemy zobaczyć wyścig na miarę tego z przed ośmiu lat, kiedy pierwszy na mecie był czternasty na starcie.
W swojej historii Hungaroring ma wiele niesamowitych momentów, ale związany z nim jest pewien paradoks. Otóż w zasadzie co roku, gdy przychodzi pora na GP Węgier kibice często mówią o procesji bolidów, małej ilości akcji na torze i nudzie. Tymczasem jak się człowiek głębiej zastanowi na fenomenem Hungaroringu dochodzi do wniosku, że wcale tak nudno tam nie jest. Nie jeden obiekt chciałby mieć taką bogatą historię co ten. Owszem, pętla jest ciasna i pełna zakrętów. Trudno wyprzedzać, a prędkości maksymalne nie powalają z nóg. Tymczasem to tu na otwarcie toru Nelson Piquet i Ayrton Senna toczyli epicki pojedynek o zwycięstwo. Pod Budapesztem w 1997 roku Damon Hill w kiepskim bolidzie Arrowsa przez dłuższą chwilę odpierał ataki rywali i zyskał więcej szacunku jako kierowca, niż miał nawet latach gdy walczył o tytuł mistrzowski.
Tu też Michael Schumacher pokazał jak skomplikowany i niejednoznaczny potrafi być wielki talent. Z jednej strony w 1998 roku robił rzeczy nieosiągalne dla większości śmiertelników. Na 19. okrążeniach musiał zyskać 20 sekund przewagi nad rywalem, by nieszablonowa taktyka trzech postojów w boksach dała mu zwycięstwo. Z drugiej, w sezonie 2010 zupełnie niepotrzebnie spychał na ścianę Rubensa Barrichello w walce o kilka punktów w słabym bolidzie Mercedesa. Każdy kto widział pamięta też debiut Roberta Kubicy w 2006 roku właśnie na Hungaroring i wie jak niesamowity był to wyścig. Zakończył się z resztą pierwszym w karierze zwycięstwem Jensona Buttona. Tu swój pierwszy triumf przeżyli też Fernando Alonso czy Heikki Kovalainen. Ten ostatni miał mnóstwo szczęścia po tym jak na trzy okrążenia przed końcem wyścigu w 2008 roku zawiódł silnik w bolidzie Felipe Massy. Może właśnie stracone punkty z Hungaroring pozbyły Felipe jedynej szansy na tytuł.
Na awarii Massy zyskał wtedy Lewis Hamilton, który tego roku zdobył swój pierwszy i jedyny póki co tytuł mistrza świata. Teraz już w barwach Mercedesa Brytyjczyk znów walczy o najwyższe trofeum i z pewnością nie chce podzielić losu Brazylijczyka. Problemy z bolidem nie stronią w tym roku od Hamiltona. Po zwycięstwie konkurenta do tytułu Nico Rosberga na Hockenheim, Lewis musi odpowiedzieć. W teorii trudno o lepsze dla niego miejsce na kontratak. Na Węgrzech wygrywał już czterokrotnie i jeśli w niedzielę znów jako pierwszy zamelduje się na mecie, zostanie samodzielnym liderem zwycięstw na Hungaroring.
Piątkowe testy potwierdziły przewagę Mercedesa nad resztą stawki. Tym samym na papierze dla Hamiltona rywalem o pole position i wygraną może być tylko kolega z zespołu Rosberg. Jednak w ostatnich dziesięciu wyścigach tylko cztery razy kierowca startujący z pierwszego pola utrzymywał swoją przewagę do mety. A jeśli tym razem prognoza deszczu się sprawdzi, możemy zobaczyć wyścig na miarę tego z przed ośmiu lat, kiedy pierwszy na mecie był czternasty na starcie.
Komentarze