Iwanow: Brawa dla Legii, ale jest jeszcze rewanż

Środowy wynik Legii Warszawa jest dla polskiej piłki jak balsam. W dobie narzekania, wszechobecnego jakościowego kryzysu, męczarni naszych klubów z półamatorami z Irlandii czy też „zawodowcami” z Liechtensteinu, 4-1 nad Celtikiem Glasgow może budzić zachwyt. Nawet ze świadomością, że The Bhoys to dziś bardzo przeciętna drużyna, z której być może została już tylko nazwa.
Bez normalnego, silnego, potrafiącego się przepchnąć środkowego pomocnika (kontuzjowany Scott Brown był na Łazienkowskiej jedynie w roli widza), bez środkowego potrafiącego się zastawić napastnika, na którym można oprzeć grę (Giorgios Samaras był już za drogi, Gary Hooper gra już w Norwich) i z niebędącym w najwyższej formie znakomitym zazwyczaj bramkarzem Fraserem Forsterem, który w mojej opinii – patrząc z wysokości trybun - „zawalił” przy dwóch golach. Pierwszym Miroslava Radovica i ostatnim Jakuba Koseckiego.
To były jednak problemy szkockiego mistrza. Legia za nie nie odpowiada. I chwała jej za to, że potrafiła dołek przeciwnika wykorzystać. Oczywiście, mogła wygrać 6-1 czy 7-1, w końcu miała dwa karne i jeszcze parę innych super szans, ale zespół z Pepsi Areny to nie reprezentacja Niemiec, by słaniającego się rywala dobić jak ekipa Joachima Loewa Brazylię na Mistrzostwach Świata. Awans wtedy byłby pewny, a wynikiem delektowalibyśmy się pewnie przez kilka następnych lat. A tak trzeba będzie się jeszcze trochę mimo wszystko podenerwować.
Gra Legii pozostawiała wiele do życzenia
Rezerwowy bramkarz The Bhoys Łukasz Załuska, z którym rozmawiałem po meczu uważa, że „Celtom” będzie bardzo ciężko odrobić straty. Wie co mówi, bo jest w środku, a jego zespół ciągle jest na etapie przygotowań. W weekend zagra sparing z Tottenhamem Hotspur w … Helsinkach. Drużyna stale gdzieś lata. Meczów kontrolnych rozegrała nawet więcej niż Legia wszystkich spotkań, odkąd zaczęła się „Operacja Liga Mistrzów”. Nadziei na twarzach pozostałych zawodników z Glasgow też nie zauważyłem. Ale za tydzień w Edynburgu nikt nie rzuci ręcznika.
Zwycięzców podobno się nie sądzi, ale do momentu wykluczenia Efe Ambrose’a gra Legii pozostawiała wiele do życzenia. To goście prezentowali większą kulturę gry, dość łatwo przechodzili przez środkową strefę boiska, słabo wyglądała gra Tomasza Brzyskiego na lewej flance, to przy jego bierności padła pierwsza bramka. W drugiej połowie gospodarze zaimponowali dojrzałością, bo nie rzucili się na Celtic od razu, tylko przycisnęli go, gdy ten fizycznie zaczął już „umierać”. Szkoda, że Henning Berg nie zdecydował się na wcześniejsze wpuszczenie Jakuba Koseckiego – Mikael Lustig na prawej obronie w pewnym momencie już tylko statystował. I że nie wprowadził Henrika Ojamy’y, który przez ponad 45 minut intensywnie się rozgrzewał. Skoro niechciany w Legii Estończyk znalazł się w kadrze, ma przeszłość w lidze szkockiej i może wkrótce znowu tam zagra, trzeba było dać mu szansę. Na pewno chciałby się przypomnieć i pokazać.
Czeka ich jeszcze rewanż
Sukces znów ma ojca w postaci Miroslava Radovica. Serb z polskim paszportem oszczędził już swojej drużynie wstydu w pierwszym meczu St.Patricks, otworzył wynik w rewanżu z ekipą z Republiki Irlandii, a teraz nie dość, że zdobył dwa gole, to trzeciego efektownie wypracował. Znów okazał się postacią bezcenną dla Legii. Ciekawe czy byłby nią także wtedy, gdyby biegał przed nim Orlando Sa? Michała Żyro „broni” współudział przy trafieniach „Rado” i celna główka na 3-1, ale nad wykończeniem musi jeszcze popracować. Zadowolony z siebie powinien też być Łukasz Broź. Zarówno w grze obronnej jak i ofensywnej spełniał swoje zadania. Poniżej swoich możliwości i ostatniej wysokiej formy tym razem Tomasz Jodłowiec.
Za tydzień nie tylko jego dyspozycja musi być wyższa. Celtic, choć słaby i mocno trafiony, zacznie w „jedenastu”. Piłkarzom Legii należą się wielkie brawa za środowy wieczór. I przypomnienie, że czeka ich jeszcze rewanż.
To były jednak problemy szkockiego mistrza. Legia za nie nie odpowiada. I chwała jej za to, że potrafiła dołek przeciwnika wykorzystać. Oczywiście, mogła wygrać 6-1 czy 7-1, w końcu miała dwa karne i jeszcze parę innych super szans, ale zespół z Pepsi Areny to nie reprezentacja Niemiec, by słaniającego się rywala dobić jak ekipa Joachima Loewa Brazylię na Mistrzostwach Świata. Awans wtedy byłby pewny, a wynikiem delektowalibyśmy się pewnie przez kilka następnych lat. A tak trzeba będzie się jeszcze trochę mimo wszystko podenerwować.
Gra Legii pozostawiała wiele do życzenia
Rezerwowy bramkarz The Bhoys Łukasz Załuska, z którym rozmawiałem po meczu uważa, że „Celtom” będzie bardzo ciężko odrobić straty. Wie co mówi, bo jest w środku, a jego zespół ciągle jest na etapie przygotowań. W weekend zagra sparing z Tottenhamem Hotspur w … Helsinkach. Drużyna stale gdzieś lata. Meczów kontrolnych rozegrała nawet więcej niż Legia wszystkich spotkań, odkąd zaczęła się „Operacja Liga Mistrzów”. Nadziei na twarzach pozostałych zawodników z Glasgow też nie zauważyłem. Ale za tydzień w Edynburgu nikt nie rzuci ręcznika.
Zwycięzców podobno się nie sądzi, ale do momentu wykluczenia Efe Ambrose’a gra Legii pozostawiała wiele do życzenia. To goście prezentowali większą kulturę gry, dość łatwo przechodzili przez środkową strefę boiska, słabo wyglądała gra Tomasza Brzyskiego na lewej flance, to przy jego bierności padła pierwsza bramka. W drugiej połowie gospodarze zaimponowali dojrzałością, bo nie rzucili się na Celtic od razu, tylko przycisnęli go, gdy ten fizycznie zaczął już „umierać”. Szkoda, że Henning Berg nie zdecydował się na wcześniejsze wpuszczenie Jakuba Koseckiego – Mikael Lustig na prawej obronie w pewnym momencie już tylko statystował. I że nie wprowadził Henrika Ojamy’y, który przez ponad 45 minut intensywnie się rozgrzewał. Skoro niechciany w Legii Estończyk znalazł się w kadrze, ma przeszłość w lidze szkockiej i może wkrótce znowu tam zagra, trzeba było dać mu szansę. Na pewno chciałby się przypomnieć i pokazać.
Czeka ich jeszcze rewanż
Sukces znów ma ojca w postaci Miroslava Radovica. Serb z polskim paszportem oszczędził już swojej drużynie wstydu w pierwszym meczu St.Patricks, otworzył wynik w rewanżu z ekipą z Republiki Irlandii, a teraz nie dość, że zdobył dwa gole, to trzeciego efektownie wypracował. Znów okazał się postacią bezcenną dla Legii. Ciekawe czy byłby nią także wtedy, gdyby biegał przed nim Orlando Sa? Michała Żyro „broni” współudział przy trafieniach „Rado” i celna główka na 3-1, ale nad wykończeniem musi jeszcze popracować. Zadowolony z siebie powinien też być Łukasz Broź. Zarówno w grze obronnej jak i ofensywnej spełniał swoje zadania. Poniżej swoich możliwości i ostatniej wysokiej formy tym razem Tomasz Jodłowiec.
Za tydzień nie tylko jego dyspozycja musi być wyższa. Celtic, choć słaby i mocno trafiony, zacznie w „jedenastu”. Piłkarzom Legii należą się wielkie brawa za środowy wieczór. I przypomnienie, że czeka ich jeszcze rewanż.
Komentarze