Najszybsza babcia świata mówi: Nie ma, że boli…

Co prawda w niedzielę w Krakowie nie pobiła kolejnej życiówki w półmaratonie, ale i tak w swojej kategorii wiekowej nie ma konkurencji. Ma za sobą 35 maratonów, tytuł wicemistrzyni świata w alpejskiej odmianie biegów górskich, zdobyła Mont Blanc i ma mnóstwo planów na przyszłość. 71-letnia Barbara Prymakowska wciąż chce podbijać świat.
Każe do siebie mówić „Basia”. Skraca tym samym dystans, lubi, kiedy lgną do niej młodzi ludzie. Zresztą ze wzajemnością – Basia stara się otaczać ludźmi, którzy są pełni werwy i nie narzekają. Basię spotkaliśmy na 1. PZU Cracovia Półmaratonie Królewskim. Ukończyła go z czasem 1 godzina, 57 minut i 8 sekund. To o około ośmiu minut gorzej od jej życiowego rekordu na tym dystansie, ale i tak zeszła z trasy z uśmiechem.
Przemysław Iwańczyk: Jak długo biegasz?
Barbara Prymakowska: Od 13 lat. Pierwszym moim startem był Cracovia Maraton. Podeszłam do tego z dużą rezerwą, obawiając się dystansu, który uczy pokory. Złapałam się na tym, że to fajne. Mam za sobą 35 maratonów, m.in. w Nowym Jorku, Berlinie, Londynie, Paryżu, Lahti, Frankfurcie, Wiedniu. W 2015 r., jeśli jeszcze nie wiece, wybieram się do Tokio.
Zawsze ciągnęło cię do sportu?
Jestem absolwentką AWF, ale musze przyznać, że wcześniej nie pasjonowałam się lekkoatletyką. W wieku seniorskim, bo przecież miałam 58 lat, kiedy to się zaczęło, było deszczowe lato. Potruchtałam z nudów na działkach. Wystartowałam po raz pierwszy i okazało się, że byłam najlepsza w Polscw w kategorii masters. Zaczęło mnie to bawić, nieźle mi to szło, mimo respektu do maratonu, spróbowałam. Poczułam, że to jest to, kiedy okazało się, że bez biegania nie mogę żyć. Bez tego czułam się, jakbym nie umyła zębów.
Trenerzy, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że gdyby odkryto cię wcześniej…
Igrzyska olimpijskie mi nie w głowie, to już niemożliwe, choć jedna z gazeta napisała po maratonie w Nowym Jorku, że zbyt późno odkryto mój talent. Dużo wcześniej jazda na nartach sprawiała mi największą radość, to moja pierwsza miłość. Jestem w końcu instruktorem narciarstwa, jeśli jeszcze nie wiecie. Uwielbiam to. Gdyby ktoś kazał mi wybrać, czy zjazdówki czy biegówki, wybrałabym te pierwsze. Zjeżdżając mogę przebierać nogami cały dzień, kiedy na biegówkach pokonam około 30 km czuję wielkie spełnienie i mogę wreszcie w spokoju usiąść.
Takie bieganie połączone z turystyką niemało kosztuję, a widzę, że wybierasz odległe miejsca na Ziemi.
Moje hobby jest nie jest tanie, tym bardziej że jestem emerytowaną nauczycielką. Są jednak ludzie, którzy mi pomagają, doceniając moje wyniki. Jestem w końcu aktualną mistrzynią Polski masters na wszystkich długich dystansach. W tym roku dobrze poszły mi góry, zostałam mistrzynią Polski i Europy oraz wicemistrzynią świata w biegach górskich w stylu alpejskim. Ekipa polska w Tyrolu liczyła 18 osób, a tylko mnie udało się sięgnąć po medal.
Jakie są twoje rekordy życiowe?
Maraton 3 godziny i 58 minut. Było to w Berlinie, miałam 61 lat i był to mój trzeci start. W półmaratonie pobiegłam najlepiej w Murowanej Goślinie, 1 godzina, 49 minut i 27 sekund na mistrzostwach Polski. 10 km najszybciej przebiegła w 47 minut i 27 sekund.
Biegasz codziennie?
Dawniej tak, ale później, chcąc uzyskiwać pełną regenerację, doszłam do wniosku, że lepiej zrobić 15 km co drugi dzień. Osiągam dzięki temu wiele lepsze wyniki. Czasem wkładam łyżworolki, co przygotowuje mnie do sezonu zimowego i nart.
Jesteś rodowitą tarnowianką?
Urodziłam się na Kresach w Żółkwi, miasteczku założonym przez Hetmana Żółkiewskiego. To taki mały Kraków. Musieliśmy uciekać z rodziną, wylądowaliśmy w Tarnowie.
Jesteś zdrowa?
Sport to zdrowie i nie jest to żaden slogan. Doświadczam tego na własnej skórze. Żaden lek nie zastąpi ruchu, a ruch zastąpi każdy lek. Miałam co prawda kontuzję kolana, problemy z łąkotką, ale dzięki lekarzom nie odczuwam żadnego dyskomfortu. Dodatkowego kopa daje mi rywalizacja, ona mnie kręci. Nieraz nie ma mojej kategorii wiekowej i rywalizuję nawet z 40-latkami. Często udaje mi się wygrywać z dużo młodszymi od siebie. Największe zadowolenie i największej moje osiągnięcie zarazem, to Mont Blanc. Weszłam tam jako najstarsza Polka w historii, co odnotowano w annałach. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie niebezpieczeństwo na mnie czyha, weszłam w drugim ataku 20 sierpnia. Tak się złożyło, że była to 54. rocznica śmierci mojego wuja, który mając 27 lat kierował wyprawą na tę górę. Zdobył ją, ale zginął przy zejściu. Postawiłam mu znicz, spełniłam powinność rodzinną.
Co mówisz swoim rówieśnikom?
Staram się zawsze zachęcać ich do ruchu, niekoniecznie do biegania, bo można chodzić, spacerować. Jako płód ruszaliśmy się w łonie matki, przebiegając rękami i nogami. Tak powinno przejść się przez całe życie, nie możemy dopuścić do tego, by zardzewieć. Głównie kobiety zachęcam do aktywności, bo to one w okresie jesieni życia mają do ruchu największą awersję. Myślą, że w tym wieku już ruszać się nie muszą, a jeśli jeszcze coś zakłuje je w prawym boku, znajdują łatwe usprawiedliwienie i ganiają do specjalistów, aptek. Nie powinno się czuwać na organizmem do przesady, lepiej w tym czasie się ruszać i czerpać z tego jakość. Pracuję z kobietami w fitness klubie w Tarnowie i tam zachęcam do uprawiania sportu, gimnastykowania się, aerobiku w wodzie, gdzie też prowadzę zajęcia.
Jesteś szczęśliwa?
Jestem bardzo szczęśliwa, bo w życiu ułożyło mi się idealnie. Mój mąż Stanisław jest absolwentem AWF, jesteśmy sportowo na jednej fali. Jestem spełniona także jako matka i babcia. Nad naszą starością pracujemy my sami. Każdy dzień jest dla mnie dobry, nie ma dla mnie dnia bez słońca, nawet jeśli ono nie świeci. Przy tym wszystkim doskonale się bawię.
Komentarze