Pindera: Nerwowy mistrz celuloidowej piłeczki

Tenis
Pindera: Nerwowy mistrz celuloidowej piłeczki
fot. PAP

25-letni Zhang Jike to dziś największa gwiazda tenisa stołowego. Chińczyk dwukrotnie wygrał mistrzostwa świata (2011 i 2013), wywalczył też złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Londynie (2012). W minioną niedzielę po raz drugi zdobył Puchar Świata, ale po ostatniej, zwycięskiej akcji nie popisał się, niszcząc wściekłymi kopnięciami banery reklamowe.

To były ataki jak w słynnym „Wejściu smoka” z Brucem Lee w roli głównej. Z tą tylko różnicą, że były kompletnie niezrozumiałe. Zhang stoczył dramatyczny, siedmiosetowy finałowy pojedynek z rodakiem Ma Longiem, ale to do niego należało ostatnie słowo. Powinien się cieszyć, a nie siać zniszczenie.

 

Drugi z Chińczyków, choć mniej utytułowany od Zhanga do tej pory częściej z nim wygrywał, jest też wyżej w rankingu ITTF (Światowej Federacji Tenisa Stołowego). O tym, że obaj pingpongiści delikatnie mówiąc nie przepadają za sobą wiadomo od dawna, ale w czasie meczu nie było zapalnych sytuacji, więc tym bardziej szokuje zachowanie mistrza olimpijskiego i podwójnego mistrza świata.

 

 


Kiedy dynamicznych kopnięciem rozbił pierwszy baner reklamowy wydawało się, że to przypadek. Cieszył się może zbyt wyraziście. Ale gdy skoczył na kolejny baner i znów popisał się skutecznym kopem, którym rozbił go na kilka części nikomu na hali w Duesseldorfie do śmiechu chyba już nie było.


Zhang Jike kiedyś po wygranej podarł na sobie koszulkę i rzucił w tłum, co nigdy wcześniej nie zdarzało się chińskim mistrzom celuloidowej piłeczki, ale to co zrobił teraz daleko wykracza poza ramy eksplozywnej radości. To było zwykłe chamstwo za które zdobywca Pucharu Świata zostanie ukarany odebraniem głównej nagrody w wysokości 45 tysięcy dolarów. Suma nie przemawia do wyobraźni takich jak Zhang, bo w Chinach od dawna mistrzom pingponga płaci się krocie.


Ale nie sądzę, by takie zachowanie uszło mu płazem. Być może zapłaci znacznie wyższą, niekoniecznie finansową cenę. A chiński tenis stołowy i tak na tym nie ucierpi, bo rodacy Zhanga, tacy jak Ma Long, Xu Xin czy Fan Zhendong  w razie czego z całą pewnością skutecznie go zastąpią. Choć zapewne skończy się tylko na naganie, jeśli ktokolwiek pomyśli o karze. Przed laty jego kariera byłaby skończona, ale teraz w Chinach są inne czasy.


Gdy mówimy o innych, starych czasach i Pucharze Świata od razu przypomina się Andrzej Grubba, jedyny Polak, który wygrał te prestiżowe zawody. I to wygrał w jaskini lwa, w Chinach, w Kantonie, w 1988 roku. Andrzeja dawno już z nami nie ma, ale zawsze jak komentuję te czy inne zawody na szczycie pingponga, to o tym przypominam. A jest mi łatwiej, bo najczęściej komentuję je je ze Stefanem Dryszelem, tym trzecim obok Grubby i Leszka Kucharskiego z polskiej drużyny, która potrafiła wtedy jak równy z równym walczyć z najlepszymi.


Ostatnim Europejczykiem, który zdobył Puchar Świata jest znakomity Białorusin Władymir Samsonow, który dokonał tego w 2009 roku. Wcześniej dwukrotnie te zawody wygrywał Niemiec Timo Boll ( 2002 i 2005). Niewiele brakowało, by Timo  powalczył o trzecie zwycięstwo, ale przegrał w półfinale z Zhangiem 3:4 w setach i ostatecznie zajął w Duesseldorfie trzecie miejsce.


My o następcy Grubby możemy na razie tylko marzyć.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze