Pindera: Bójka w dżungli. Czterdzieści lat minęło…

Sporty walki
Pindera: Bójka w dżungli. Czterdzieści lat minęło…

To nie była najlepsza walka w historii boksu, ale pisali o niej wszyscy. Dziś Muhammad Ali i George Foreman obejrzą ten pojedynek razem, ale 30 października 1974 roku w Kinszasie przyjaźni między nimi nie było.

To była pierwsza zawodowa walka bokserska pokazana w polskiej telewizji, a komentował ją nieżyjący Jerzy Zmarzlik, zastępca naczelnego Przeglądu Sportowego. Ja miałem ją przyjemność skomentować wiele lat później, z taśmy, dla potrzeb programów telewizyjnych różnych stacji, ale nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak słynna „Thrilla in Manila” w 1975 roku, gdy Ali wygrywał na Filipinach z Joe Frazierem.

 

Tyle, że ten pojedynek w Kinszasie mocniej odcisnął się w zbiorowej wyobraźni. To na kanwie tej walki powstał nagrodzony Oscarem dokument „Kiedy byliśmy królami”, a widok, gdy Foreman podczas uroczystej gali wprowadza na scenę schorowanego Alego pozostanie na zawsze w pamięci tych wszystkich, którzy to widzieli. To wreszcie dramatyzm tej walki skłonił przecież światowej sławy pisarza, Normana Mailera, do napisania książki ”The Fight”. Tak, zgoda, z literackiego punktu widzenia, to była walka wszechczasów.

 

Gest dyktatora

 

Ale sportowa ocena pojedynku Alego z Foremanem musi być nieco inna. Bójka w Kinszasie piękna nie była, choć towarzyszące jej okoliczności były fascynujące. Wszystko wymyślił szarlatan światowego boksu, młody wtedy promotor Don King. Namówił afrykańskiego dyktatora Mobutu Sese Seko, by sfinansował całe przedsięwzięcie, oferował obu pięściarzom po 5 mln dolarów i doprowadził do wielkiej wojny w dżungli. Mobutu obejrzał jednak walkę w telewizji, bał się zamachu, ale na stadionie 20 Maja w stolicy Zairu było 60 tysięcy ludzi, którzy krzyczeli w amoku: „Ali, Boma Ye – Ali, zabij go!!!.

 

Ali był ich faworytem, bo umiejętnie odwoływał się do swych afrykańskich korzeni. Bogu ducha winny Foreman musiał w tej sytuacji być tym złym. Walka rozpoczęła się o 4 rano, tylko dlatego, by w USA można ją było pokazać w czasie najlepszej oglądalności. To było najważniejsze, inne sprawy się nie liczyły. Biznes już wtedy był ważniejszy od sportu.

 

A przecież niewiele brakowało, by do tej walki nie doszło. Kontuzja Foremana spowodowała jej przesunięcie, które chyba lepiej wykorzystał Ali. On w tym pojedynku postawił na intuicję, na własny, autorski pomysł, który mógł doprowadzić do zawału serca jego trenera, Angelo Dundee. Szybko bowiem zrozumiał, że źle naciągnięte liny i szorstki ring każą mu szukać innej taktyki, że nie może tak, jak chciał Angelo bić się na środku ringu.

 

Nie posłuchał trenera

 

Opowiadał mi o tym Radek Leniarski z Gazety Wyborczej, który przed laty poleciał na Florydę, by nie tylko o tej wojnie z legendarnym Angelo porozmawiać. Sam kilka razy przeprowadzałem wywiady z wybitnym amerykańskim trenerem, ale ten Leniarskiego uważam za najlepszy. Dundee niezwykle plastycznie oddał w nim atmosferę towarzyszącą największym walkom Alego, między innymi tej w Kinszasie.

 

Ali nie posłuchał wtedy jego rad. Miał unikać ciosów, walczyć ma środku ringu, a sprowadził ją do lin. Schowany za podwójną gardą, wiele rund dawał się obijać Foremanowi, który nie był jednak w stanie zadać mu kończącego ciosu. Po latach Foreman powie, że nigdy wcześniej ani później nie spotkał kogoś tak odważnego w ringu, jak Ali, tak sprytnego, inteligentnego i wybitnego w bokserskim fachu. „Big George” przegrał wtedy przez nokaut w ósmej rundzie i bardzo chciał rewanżu, ale nigdy do niego nie doszło.

 

Dziś kolejna rocznica, która skłania do wspomnień, bo takich walk, takiego zainteresowania, szczególnie w wadze ciężkiej już nie ma. Dlatego, gdy schorowany Muhammad Ali wspólnie z będącym w dobrym zdrowiu Foremanem ogląda tą bitwę znów jest o czym pisać.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze