Na Bałkanach wieczna wojna... kibiców

Piłka nożna
Na Bałkanach wieczna wojna... kibiców
fot. PAP/EPA
Chorwaccy kibice zaprezentowali się całej Europie.

To, co się wydarzyło w niedzielę w Mediolanie szokuje w Europie. Na Bałkanach to kibicowski chleb powszedni, który rozlewa się na inne stadiony.

Kiedy na płytę stadionu San Siro leciały kolejne race, kamery pokazały transparenty wiszące na sektorach zajmowanych przez chorwackich kibiców. Obok flag narodowych rzucała się w oczy szczególnie jedna, z napisem "Bad Blue Boys" i podaniem, gdzie szukać winnych "Zagrzeb".


Każdy, kto trochę słyszał o futbolu w Chorwacji wie, jaką sławę mają ci ludzie. To kibice Dinama Zagrzeb, jedni z najgorszych w Europie. Jeśli byli tam ludzie ze Splitu, to nie są lepsi. Jakiś czas temu obrzucili samochód kamieniami i próbowali go podpalić tylko dlatego, że miał tablice rejestracyjne z Zagrzebia. Na Bałkanach takie obrazki to codzienność i to nie tylko w Chorwacji, ale też w Serbii, czy w Macedonii.


Derby Belgradu między Partizanem a Crveną Zvezdą to zawsze ryzyko poważnej zadymy, nawet z ofiarami śmiertelnymi. Zdarzają się też między zwaśnionymi grupami fanów jednej drużyny, jak trzy lata temu, kiedy zginął fan Partizana Ivan Perović w strzelaninie między "Alcatraz" i "Zakazanymi". Ci z Alcatraz odpowiadają też za śmierć fana Toulousy Brice'a Tatona po bijatyce w jednym z barów w Belgradzie.


Biją się na tle klubowym, czasami narodowościowym (choćby mniejszość albańska w Macedonii), ale Dopóki to są wewnętrzne porachunki bałkańsko-bałkańskie na tamtejszych stadionach, to Europa bije na alarm. Tylko, że tamtejsze wojenki coraz częściej trafiają na scenę międzynarodową.


Pecha mają Włosi, dla których to był już drugi mecz, przerwany przez chuliganów z Bałkanów. Cztery lata temu, spotkanie z Serbią w Genui skończyło się już w 6. minucie, a obrazki były jeszcze barwniejsze niż te z Mediolanu.


Ivan Bogdanov, wielki jak góra przywódca "Delije", czyli najbardziej radykalnych fanów Crvenej Zvezdy siedział wtedy na płocie i na przemian wyciągał w stronę kamer środkowy palec, a czasami unosił ją w znanym dobrze we Włoszech pozdrowieniu. O tamtej zadymie głośno było w całej Europie także z tego powodu, że tuż przed meczem do szatni Włochów uciekł bramkarz Serbów Vladimir Stojković. Kibicom pod przywództwem Bogdanova nie podobało się, że został zawodnikiem Partizana, choć był wychowankiem Crvenej Zvezdy. Takich rzeczy w Belgradzie się nie wybacza.


Bogdanov uciekał z Włoch, skulony w luku bagażowym autokaru, ale policjanci znaleźli go i rozpoznali po tatuażu "1389" - dacie bitwy na Kosowym Polu, o której serbscy kibice przypominają przy każdej okazji, podkreślając, że "Kosowo jest serbskie". Bogdanov trafił do więzienia, najpierw siedział we Włoszech, po kilku miesiącach został przeniesiony do Serbii.


Długo było o nim cicho, ale znów objawił się światu. Kiedy mecz Serbia - Albania został przerwany przez lądowanie drona z doczepioną flagą Kosowa, na boisko wtargnęła grupa chuliganów, a na jej czele kroczył Bogdanov - bez kominiarki, przez nikogo nie zatrzymywany. Dopóki tacy ludzie będą swobodnie wchodzić na trybuny bałkańskich stadionów, nic się nie zmieni.

Łukasz Majchrzyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze