Ruszyć z Warszawy w świat i przepaść? Młody z Legii, nie znaczy dobry

Piłka nożna
Ruszyć z Warszawy w świat i przepaść? Młody z Legii, nie znaczy dobry
fot. Polsat Sport (PAP)

Dawid Janczyk, Dominik Furman i Rafał Wolski, podobnie jak Krystian Bielik, ruszali z Warszawy w świat, aby szybko zderzyć się bezwzględnością profesjonalnego, zachodniego futbolu. 17-letni Bielik, nowy nabytek Arsenalu Londyn, musi więc spoglądać z nadzieją na przykład swojego klubowego kolegi – Wojciecha Szczęsnego.

Dwudziestolatek z Nowego Sącza przez chwilę trzymał Pana Boga za nogi. W Kanadzie świetnie zaprezentował się na mistrzostwach świata U-20, strzelił tam trzy bramki; wcześniej potrafił zdobyć hat-tricka w meczu z Belgią na Euro U-19 w Polsce. W Legii Warszawa mimo młodego wieku grał regularnie, zdobył mistrzostwo kraju i strzelił kilka bramek. Śpiący na pieniądzach Rosjanie nie wahali się zapłacić Legii trzech milionów euro, a menadżerom milionowej prowizji, aby ściągnąć Dawida Janczyka do Moskwy. 4,2 mln. euro wyłożone za 20-latka imponowało. Całościowo ta kwota była wówczas najwyższym transferem z polskiej ekstraklasy! Pięcioletni kontrakt za górę złota, silny klub z Ligi Mistrzów, wsparcie rodziny i mediów – czegóż Janczyk mógł chcieć więcej?

 

Murzyn, jak nazywali go koledzy, wyjeżdżał z Polski z etykietą talentu błyszczącą bardziej niż w przypadku Rafała Wolskiego czy Dominika Furmana, nie wspominając o Krystianie Bieliku. Polaka regularnie chwalił w mediach Walerij Gazzajew, były selekcjoner reprezentacji Rosji, wówczas trener CSKA. Kto mógł wtedy przypuszczać, że Janczyk nawet nie zbliży się poziomem do jego brazylijskich rywali: rówieśnika Jo i starszego Vágnera Love? Po latach piłkarz przyznał, że na jego wyjeździe do Rosji najbardziej zależało działaczom Legii, którzy wyczuli wielkie pieniądze. Sam Janczyk być może wolał przenieść się do zainteresowanej nim Sevilli, ale Hiszpanie nie byli w stanie finansowo rywalizować z Rosjanami. Janczykowi rosła górka na koncie, w miejscu stała natomiast liczba zdobytych przez niego bramek. Dla CSKA strzelił tylko dwa razy – raz w lidze i raz w Pucharze Rosji.

 

 

W Moskwie rozpoczął się upadek Janczyka. Choć przez chwilę nieźle radził sobie pod okiem Włodzimierza Lubańskiego w belgijskim Lokeren, to niedługo później czekała go ławka w Germinalu Beerschot. Później równia pochyła, jakiej nie powstydziłby się sam Galileusz: nieudana próba piłkarskiego odbudowania się w Kielcach, wstydliwe testy w drugiej lidze irlandzkiej, dziwny wyjazd na Ukrainę i choroba alkoholowa połączona z depresją, które wyjęły z kariery Janczyka aż dwa lata. Dopiero ostatnio dzięki pomocy Piasta Gliwice Janczyk wraca do świata żywych. Latem 2007 roku, gdy wsiadał do samolotu do Moskwy, chciał podbić świat. Teraz walczy o powrót do normalności.

 

Kiedy renesans Rafaela z Florencji?

 

Złotym chłopcem nie tylko warszawskiego, ale i krajowego futbolu był jeszcze niedawno Rafał Wolski. Kiedy dwa lata temu Fiorentina porozumiała się z Legią, dyktującą za młodego, kontuzjowanego piłkarza wysoką cenę, wydawało się, że przed Wolskim otwierają się magiczne wrota – wrota do włoskiego futbolu, calcio, być może do kariery na miarę Zbigniewa Bońka. Pół roku wcześniej Borussia Dortmund ofertowała za pomocnika Legii cztery miliony euro; w odpowiedzi Niemcy usłyszeli „sechs, sześć” i musieli spasować. Kilka miesięcy później Vincenzo Montella i działacze Violi nie mieli wątpliwości: Polaka chcieli od razu, zimą. Długo negocjowali, ostatecznie zapłacili 2,7 mln. euro. Wydawało się, że 20-latek podjął słuszną decyzję (odrzucił oferty z Udinese i Genoi); wybrał Florencję, bo tam Montella miał stawiać na młodych. Tam miał zaufać Wolskiemu i na Wolskiego postawić.

 

 

Niewiele wody upłynęło w toskańskiej rzece Arno, nim okazało się, jak brutalna jest futbolowa rzeczywistość. Do końca sezonu Wolski zdążył w Serie A jedynie zadebiutować. Tłumaczenie było wówczas rzeczowe i racjonalne: nie grał, bo dochodził do formy i kondycji po urazie stopy. Późniejsze wyjaśnienia były jednak fantasmagoriami. Monetlla powtarzał, że wszystko jest świetnie, piłkarz jest tuż, tuż od grania, ale ciągle musi coś poprawiać. Cezary Kucharski, menadżer, przekonywał, że to wszystko wina dawnego urazu. Sam piłkarz w rozmowie z Polsatsport.pl zasugerował, że jego sytuację pogarszał fakt powołań na kadrę U-21 na której albo grał mało, albo wcale. Sumując to wszystko w sezonie 2013/14 Wolski zagrał czternaście spotkań. A nich zaledwie 422 minuty. Mniej niż mało.

 

Jesienią ubiegłego roku Fiorentina w porozumieniu z Kucharskim podjęła decyzję, że Wolski powinien ograć się w Serie B. Działacze Bari byli zachwyceni, kiedy dowiedzieli się, że Polak zasili ich zespół. Co z tego, skoro w przeciętniaku z drugiej ligi włoskiej Wolski grał jeszcze mniej, niż w Serie A!  Do dziś były legionista na murawie pojawił się zaledwie siedem razy. Działacze Bari tłumaczyli, że to dlatego, iż… jest za dobry. Wolski to finezja i lekkość, oni potrzebowali tura do twardej walki w środku pola. W piątek potwierdziły się ostatnie doniesienia o wyjeździe Wolskiego z Włoch. Teraz będzie trochę bliżej Dortmundu, choć tylko na mapie. Piłkarsko zszedł kolejną półkę niżej, bo tak trzeba określić półtoraroczne wypożyczenie do belgijskiego Mechelen, jedenastej obecnie drużyny Jupiler League.

 

W Tuluzie jak po grudzie

 

Jeszcze boleśniej metafizykę zachodniego futbolu poznał ten, który z Warszawy do Arsenalu mógł trafić już rok przed Bielikiem. Gdy Francuzi z Tuluzy porozumieli się z Legią, Dominik Furman miał niemały ból głowy. Teoretycznie powinien być szczęśliwy, przecież przed nim objawiła się szansa gry w silnej lidze za niezłe pieniądze. Furman miał jednak dylemat, bo propozycja z Toulouse FC nie była jedyną dla utalentowanego defensywnego pomocnika. Poważnie zainteresowany kapitanem polskiej kadry U-21 miał być właśnie Arsenal Londyn, który ewentualny transfer rozważał dopiero latem. Furman został wysoko oceniony przez skautów Kanonierów, którzy oglądali go w meczach z Trabzonsporem i Apollonem, spotkał się nawet z klubowymi trenerami z Emirates Stadium. Mógł zaryzykować i poczekać, albo, jak radził Horacy, carpe diem, chwycić chwilę. Chwycił więc i przeniósł się do Tuluzy, miasta różu, równie pięknego, co Florencja.

 

Furman, podobnie jak jego przyjaciel z Legii i reprezentacji U-21 Wolski, miał sporo czasu na zwiedzanie, bo poza treningami niewiele miał do czynienia z profesjonalnym futbolem. Do ostatnich ligowych spotkań był żelaznym rezerwowym. Ostatecznie zagrał w pięciu meczach, trzy razy wchodząc z ławki. Teoretycznie miał czas, bo z Francuzami podpisał długi, 4,5-letni kontrakt. Nic jednak z tego. Drugie półrocze na południu Francji było jeszcze gorsze. O ile Furman grał w meczach towarzyskich w okresie przygotowawczym, o tyle z pierwszym gwizdkiem arbitrów ligowych wrócił na ławkę, a następnie przesiadł się na trybuny. Z kronikarskiego obowiązku można odnotować jego występy w drugiej drużynie Tuluzy, grającej w piątej lidze francuskiej, ale ani chwały, ani glorii one nie przyniosły.

 

 

W tej chwili francuski etap Furmana dobiega końca. Jeszcze przed świętami trener Alain Casanova oświadczył Polakowi, że zimą powinien znaleźć sobie nowy klub. Poszukiwania więc trwały. Pomocnikiem zainteresowane były dwa zespoły z Serie A, które jednak zwlekały z decyzją o wypożyczeniu 22-latka. W końcu pomocną dłoń wyciągnął Bogusław Leśnodorski, prezes Legii, który w piątek ogłosił powrót Furmana na Łazienkowską.

 

Dla Bielika - londyński wzór na sukces

 

Bielik pełen nadziei powinien spoglądać w stronę Wojciecha Szczęsnego. Bramkarz Arsenalu i reprezentacji Polski właśnie w Londynie spełnił swój american, a właściwie british dream. Jego historia mogłaby być historią chłopaka z Konina. Podobnie, jak pomocnik Legii nie zagrzał długo miejsca na Łazienkowskiej. Podobnie, jak Bielik do Arsenalu wyjechał z Warszawy jako nastolatek, podobnie jak on był rozchwytywany przez zagraniczne kluby.

 

W 2006 roku Szczęsnym-szesnastolatkiem interesował się nie tylko Arsenal. Piłkarz był na rekonesansie w Boltonie Wanderers; chciały go także Liverpool i Aston Villa. Ostatecznie młody bramkarz trafił do Londynu dzięki wstawiennictwu ojca i dobrej woli Mariusza Waltera. Transferowi sprzeciwiał się co prawda trener Legii Dariusz Wdowczyk, ale po interwencji Szczęsnego seniora u prezesa Waltera Wojciech dostał zielone światło na wyjazd na Wyspy. Nastolatek, który nigdy nie grzeszył skromnością, szybko zadeklarował: najpóźniej za dwa lata chcę grać!

 

 

 

Jak większość młodych Kanonierów zamieszkał u angielskiej rodziny. Był butny, czasami arogancki, na treningach pracował za dwóch. Szybko nauczył się angielskiego, poczuł wyspiarski klimat. Świetnie poszło mu także na wypożyczeniu w trzecioligowym, podlondyńskim Brentford, gdzie zagrał blisko trzydzieści spotkań. Docenił to Arsène Wenger, który na Polaka postawił już 13 grudnia 2010 roku i to w starciu z wielkim Manchesterem United! Kolejne mecze Szczęsny rozegrał dzięki kontuzji innego Polaka na Emirates Stadium, Łukasza Fabiańskiego. Jako dwudziestolatek miał na koncie dziesięć gier w Premier League.

 

Później wszystko poszło z górki. Na początku 2011 roku Arsene Wenger stwierdził, że Szczęsny jest teraz nowym numerem jeden Arsenalu. Polak zaczął regularnie grać w lidze angielskiej, a także w Lidze Mistrzów. W styczniu 2014, trzy lata po deklaracji miał na koncie już sto spotkań w PL! W sezonie 2013/2014 otrzymał Złotą Rękawicę za największą liczbę zachowanych czystych kont. Mimo ostatnich turbulencji i problemów wychowawczych Szczęsny to dziś jeden z najlepszych bramkarzy w lidze. A dla Bielika – wzór. No, może poza paleniem papierosów pod prysznicem…  

 

Sebastian Staszewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze