Błękitni marzyciele. Nie ma mocnych na chłopaków z Pomorza
Zaledwie 180 minut sprawiło, że futbolowa Polska usłyszała o piłkarzach w błękitnych koszulkach. Drugoligowcy z Pomorza stali się sensacją tej edycji Pucharu Polski raz po raz pokonując silniejszych rywali. Jesienią wyeliminowali GKS Tychy; w środę ośmieszyli ekstraklasową Cracovię. Zawodnicy Błękitnych Stargard Szczeciński piszą piękną historię klubu, miasta, a także pucharu tysiąca drużyn.
„Nie mówcie mi, że Błękitni to drugoligowa drużyna! Daję sobie uciąć rękę, że byliśmy lepsi, niż Cracovia. Bajka trwa dalej, do Krakowa jedziemy po awans!” – krzyczał do kamery Polsatu Sport zdyszany, ale szczęśliwy chłopak w błękitnej koszulce. Ci, którzy śledzą regularnie mecze tegorocznego Pucharu Polski mogą pamiętać go z emocjonalnego wywiadu, w trakcie którego kilkukrotnie zalewał się łzami. To Bartłomiej Zdunek, super-rezerwowy Błękitnych, który kilka minut wcześniej zakończył uderzeniem akcję dającą miejscowym drugą bramkę. Tuż po środowym meczu ten zdyszany chłopak w błękitnej koszulce i jego dwudziestu kolegów byli najszczęśliwszymi ludźmi w kraju. To był ich dzień; ich i trzech tysięcy kibiców na stadionie przy ul. Ceglanej. Błękitni pokonali Cracovię, klub, który do niedawna mogli oglądać tylko w telewizji. Stworzyli kolejny rozdział swojej romantycznej przygody.
Bajka, sen, cud. W Stargardzie Szczecińskim żadne słowo nie oddaje całkowicie tego, czym dla miasta i klubu jest awans Błękitnych do ćwierćfinału Pucharu Polski – a od środy także zwycięstwo z Cracovią 2:0. Klub z futbolowego pustkowia, stworzony z wychowanków i piłkarzy z regionu, bez bogactw, ale i bez długów, seryjnie pokonuje silniejszych i zamożniejszych rywali z całej Polski. Po Pogoni Siedlce, Chojniczance Chojnice i GKS Tychy przyszedł czas na starcie z zawodnikami z Ekstraklasy, herosami zza szklanej szyby. A kiedy przyszło do bezpośredniego starcia król okazał się nagi. Błękitni ośmieszyli bardziej znanych kolegów do tego stopnia, że już po meczu kapitan Cracovii Adam Marciniak wykrztusił z siebie jedynie: „To wstyd i kompromitacja. To nasza wina. Zawiedliśmy na całej linii”.
Co z tymi grzybami?
W Stargardzie nikt nie chwali się wielką piłką, bo i nie ma czym. Stąd pochodzą Wiesław Wraga, niegdyś lider Widzewa Łódź i Arkadiusz Bąk, który znalazł się nawet w kadrze Jerzego Engela na mistrzostwa świata. Bąk czasami nawet pomaga dawnym kolegom, ostatnio dał spory rabat na nowe koszulki. Błękitne barwy przez chwilę reprezentowali też młodzi: Jakub Wawrzyniak i Krzysztof Kotorowski. Klub jednak zbankrutował i zaciężny tabor rozjechał się po kraju. – Dziś w Stargardzie nauczeni tamtymi błędami stawiamy na swoich. Niemal wszyscy zawodnicy pochodzą albo z samego Stargardu, albo z jego okolic – mówią Polsatsport.pl prezesi klubu. Miejscowi są też trenerzy: Krzysztof Kapuściński i Jarosław Piskorz.
On, a także najstarsi - napastnik Robert Gajda i bramkarz Marek Ufnal - są ostatnimi w kadrze Błękitnych, którzy z autopsji pamiętają przedsionek poważnego futbolu przy Ceglanej. Piskorz, dziś asystent Kapuścińskiego, był wówczas kapitanem. – Fakt, było biednie. Po latach opowiadano głupoty, że chodziliśmy na grzyby, bo nie było co jeść i kłóciliśmy się o pierogi. To jednak bzdury. W lesie byliśmy raz, w ramach integracji – opowiada ze śmiechem i dodaje, że odżywanie nie mogło być takie złe, bo mimo upływu lat jest jeszcze w formie na tyle dobrej, że czasami zdarzy mu się zagrać w II lidze.
Podczas spotkania z Cracovią Piskorz musiał zadowolić się rolą asystenta, ale na boisku i tak nie zabrakło ciekawych figur. Wspomniani Gajda i Ufnal, a także obrońca Tomasz Pustelnik na co dzień grę w piłkę łączą z pracą. Gajda jest kierownikiem w jednej z miejskich spółek, Ufnal pracuje w Zakładzie Karnym a Pustelnik – w Państwowej Straży Pożarnej. Pozostali zawodnicy zajmują się wyłącznie futbolem, choć kokosów z tego nie ma. Krezusi w Stargardzie inkasują miesięcznie dwa i pół tys. zł. – dowiadujemy się. Przypada im także całość premii za awans do kolejnych rund PP. Za wyeliminowanie Tychów PZPN wypłacił 30 tys. zł. Po odliczeniu podatku i kosztów zawodnicy oraz sztab szkoleniowy mieli do podziału blisko 20 tys. Najlepsi (wysokość premii zależy od wewnętrznego rankingu) dostali nawet 2 tys. W Stargardzie – to dużo. Jeśli w Krakowie Błękitni uzyskają premiujący ich rezultat kasy do podziału będzie jeszcze więcej – na tym etapie klub ma zagwarantowane od związku 70 tys. zł.
I tu kolejna zawstydzająca krakusów dysproporcja. 70 tys. zł to znacznie więcej, niż Błękitni miesięcznie wydają na utrzymanie całego sztabu szkoleniowego i kadry seniorów. W Cracovii miesięcznie niewiele mniej ma najlepiej zarabiający obecnie piłkarz. Jeden. Saïdi Ntibazonkiza, który niedawno grał w barwach Pasów, kasował każdego pierwszego dnia miesiąca… 90 tys zł. Przy budżecie Cracovii Błękitni wypadają znacznie gorzej, niż ich rywale przy Legii Warszawa. W kasie Pasów jest 25 mln. zł; Błękitni na swoje wydatki mają czternaście razy mniej – 1,7 mln. I choć prawda o tym, że pieniądze nie grają jest banalna, to w środę w Stargardzie sprawdziła się co do joty.
Twórcy horrorów
Bilety rozeszły się jak świeże bułeczki. Klub nie zrobił jednak skoku na kasę. 20 zł za normalną i dziesięć za ulgową wejściówkę to ceny, które nie rzucają na kolana. – W dzień meczu w kasie pozostało ledwie kilkanaście biletów, które i tak po chwili znalazły swoich nowych właścicieli – mówią nam klubowe sekretarki. Ponad trzy tysiące fanów Błękitnych przyszło na stadion przy ul. Ceglanej, aby dopingować swoich herosów. Gdyby nie policja i ustawa o imprezach masowych na archaicznym obiekcie pojawiłoby się nawet dwukrotnie więcej ludzi. 7 tys. – podobno tyle kilkanaście lat temu zjawiło się, aby oglądać ligowy mecz z Ruchem Chorzów. Ci, którzy nie mogli iść na stadion, zasiedli przed telewizorami. – Na dwie godziny Stargard Szczeciński dosłownie zamarł. Gra z Cracovią okazała się tak przekonującym argumentem części pracowników, że szefowie godzili się, aby ci wcześniej wyszli z pracy i udali się właśnie na mecz – śmiał się już po meczu Roberta Gajda.
Żony, córki, matki, całe rodziny, koledzy z pracy i z osiedla. Oczy wszystkich w Stargardzie były zwrócone na kilkunastu chłopaków, którzy mieli przed sobą mecz życia. Dzień wcześniej oglądali fragmenty spotkań Cracovii. Żartowali, dokazywali. – Humory popsuł nam pogrom, jaki Lech Poznań urządził innemu drugoligowcowi w ćwierćfinale PP – Zniczowi Pruszków. Pięć bramek strzelonych przez Kolejorza było jak zimny prysznic – mówi nam trener Krzysztof Kapuściński. Mimo to, kiedy w tunelu stargardzianie stali oko w oko z Adamem Marciniakiem czy Piotrem Polczakiem, piłkarzami ocierającymi się niegdyś o reprezentację Polski, nie wyglądali na przegranych z góry. Niedługo później potwierdzili to na murawie.
Komentatorzy Polsatu Sport Cezary Kowalski i Wojciech Kowalczyk długo nie mogli uwierzyć w to, co działo się poniżej ich stanowiska. – Z każdą minutą przewagę zyskiwali nie silniejsi w teorii goście, ale ambitni i waleczni gospodarze – mówi nam Kowalski. I choć w ich wykonaniu mecz był niezwykle nierówny, w pierwszej połowie to oni byli bliżej zdobycia bramki. Trzeba dodać także, że tuż przed przerwą arbiter Zbigniew Dobrynin nie zauważył faulu w polu karnym na jednym z zawodników Cracovii. To przegapione przewinienie mogłoby odwrócić losy starcia, ale pozostanie już tylko fatalnym błędem arbitra z Łodzi.
Po przerwie gospodarze zamiast bronić remisu, zaatakowali jeszcze zacieklej. Momentami potrafili zamknąć Cracovię w defensywnym ryglu. W dokładnym rozgrywaniu piłki przeszkadzała murawa, nie pomagała też kapryśna pogoda, ale wrzucane z obu skrzydeł piłki co chwilę podnosiły ciśnienie młodego Krystiana Stępniowskiego. I kiedy wydawało się, że bezbramkowy remis utrzyma się już do końca, kiedy do ostatniego gwizdka zostały ledwie dwie minuty, Błękitni wprawili trybuny w ekstazę. I to dwukrotnie, bo po trafieniu Radosława Wiśniewskiego jeszcze w doliczonym czasie gry samobójczego gola zaliczył Sreten Sretenović. Bajka Błękitnych trwała dalej.
Do pracy marsz
Ostatni gwizdek sędziego Dobrynina był najpiękniejszą melodią, jaką mogli wyobrazić sobie piłkarze i kibice Błękitnych. Zdezorientowani zawodnicy przez chwilę nie wiedzieli co robić: czy skakać na siebie z radości, czy dziękować rywalom, czy bawić się razem z trzema tysiącami fanów, którzy wołali do siebie swoich bohaterów. Jedni kręcili głową z niedowierzaniem, inni szybko pobiegli do swoich bliskich siedzących na trybunach. – To niemożliwe! Ludzie, co tu się dzieje! – krzyczał Kamil Zieliński.
Z radości zwariowali nie tylko piłkarze, ale i dziennikarze sportowy na Twitterze. „Trzymam mocno kciuki za Błękitnych Stargard... Allez Chłopaki”, „Wielki SZACUNEK dla Błękitnych Stargard. Piłka nożna jest piękna”, „PP - nareszcie prawdziwe emocje. Viva Stargard” – to natomiast tylko niektóre wpisy prezesa PZPN Zbigniewa Bońka i Kamila Grosickiego. Ten drugi Błękitnym kibicował nieprzypadkowo, bo piłkarką żeńskiej drużyny Błękitnych jest jego siostra Kornelia! Co ciekawe w tym samym zespole gra Dorota Krychowiak, kuzynka gwiazdy Sevilli. Po meczu dziewczyny zapewniły Polsatsport.pl, że w rewanżu obaj reprezentanci Polski będzie trzymać kciuki za stargardzian. My trzymamy więc za słowo!
Kto jednak myśli, że po zwycięskim meczu bohaterowie Stargardu mogli oddać się całonocnej zabawie, ten jest w wielkim błędzie. Tomasz Pustelnik wskoczył rano w strażacki mundur, Robert Gajda w koszulkę i krawat a Marek Ufnal znów wyszedł na więzienny blok. Trenerzy Krzysztof Kapuściński i Jarosław Piskorz wsiedli natomiast w nocny pociąg do Warszawy, a następnie do Białej Podlaskiej, gdzie czekają ich teksty w Szkole Trenerów PZPN. Zamiast żyć największym w ich karierze sukcesem, zaczną zastanawiać się czy będą mogli wziąć urlop na rewanżowy mecz na stadionie Cracovii. Jeśli jednak szefowie piłkarzy pójdą im na rękę to Błękitni – zgodnie ze słowami Bartłomieja Zdunka – do Krakowa pojadą po awans do półfinału Pucharu Polski! Po awans i marzenia, które w ich przypadku mają tylko jeden kolor – kolor błękitu.
Komentarze