Żabi rekord, skoki kangura i sielskie życie z kozami w tle

Jako pierwszy człowiek na świecie przekroczył 17 metrów w trójskoku i jako pierwszy dla Polski zdobył dwa złote medale olimpijskie (Rzym, 1960 i Tokyo 1964) z wynikami 16,81 m i 16,85 m, a były to wówczas rekordy olimpijskie. Józef Szmidt skończył 80 lat.
Urodził się w miasteczku Miechowitz, będącym dziś dzielnicą Bytomia (Miechowice). Wtedy był to obszar III Rzeszy. Po drugiej wojnie światowej znalazł się w granicach Polski. Ślązakom o niemieckich korzeniach, którzy zdecydowali się pozostać w swej macierzy, przymusowo spolszczano personalia. Josef Schmidt przeistoczył się w Józefa Szmidta, jego brat Eberhard stał się Edwardem, a siostra Ingrid – Iwoną. Miał być górnikiem, lecz na szczęście brat nakłonił go do lekkiej atletyki. Najpierw biegał, potem skakał w dal, w końcu uznano, że najlepiej rokuje w trójskoku. Szybko stał się jedną z najjaśniejszych gwiazd Wunderteamu trenera Jana Mulaka.
Rekordowa żaba
Gdy 5 sierpnia 1960 roku pobił na Stadionie Leśnym w Olsztynie rekord świata rezultatem 17,03 m był już mistrzem Europy. Kto wie czy ów wynik, przełamujący kolejną sportową barierę, uzyskałby gdyby nie... żaba. Płaz skakał po rozbiegu, w trakcie rozgrzewki trójskoczka.
Myślę, poczekam niech sobie pójdzie bo ja niechcący rozdepczę - opowiadał Rzeczpospolitej Szmidt - Ale ona nie chciała współpracować. Wziąłem ją więc żeby przenieść na trawnik i wtedy obsikała mi rękę, ropucha jedna. Wszystko przed tym skokiem. Tak mnie tym sikaniem rozluźniła, że roześmiałem się i podszedłem na luzie. Skoczyłem 17m 3 cm. Rekord świata.
Miesiąc później wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego na igrzyskach olimpijskich w Rzymie. W roku 1962 obronił tytuł najlepszego trójskoczka Starego Kontynentu, a w Tokio (1964 rok) potwierdził globalny prymat. Wygrał, dystansując dwóch faworyzowanych reprezentantów ZSSR i ustanawiając rekord olimpijski 16,85 m!
Najbardziej czułem się Polakiem podczas zawodów, kiedy trzeba było wygrać z każdym, szczególnie z Ruskimi – mówił w jednym z nielicznych wywiadów.
A przecież kilka miesięcy wcześniej przeszedł skomplikowaną operację kolana i do Japonii jechał z opatrunkiem na nodze. Wyczyn skoczka docenił cesarz Hirochito. Zaprosił go do swej awionetki na wspólny lot nad wulkanem Fujijama. To był szczyt kariery Kangura ze Śląska. Startował jeszcze przez 7 lat, lecz z coraz mniejszym powodzeniem. Kres jego kariery przenikliwie utrwalił w filmie pt. Champion reżyser Andrzej Trzos-Rastawiecki. W 1972 roku zaczął zabiegać o możliwość stałego wyjazdu do Niemiec Zachodnich. Władza ludowa tej tęsknoty za RFN-em nie darowała. Jego nazwisko przestało się pojawiać nawet w tekstach wspomnieniowych.
Wyjazd grupowy
15 października 1975 roku futbolowa reprezentacja Polski grała w Amsterdamie z Holandią w ramach eliminacjach mistrzostw Europy. Kilkanaście dni wcześniej “biało-czerwoni” rozbili na Stadionie Śląskim Oranje - z Cruyffem i Neeskensem na czele – 4:1, toteż zezwolono na liczne wyjazdy grupowe polskich kibiców. Między nimi znalazł się Józef Szmidt. Obejrzał klęskę Orłów Górskiego (0:3), po czym skierował się do Niemiec Zachodnich. Nastoletni synowie dołączyli do niego kilkanaście miesięcy później, na żonę musiał czekać niemal dwa lata. W Niemczech zaczynali od zera. Dzięki wsparciu polskiego lekkoatlety Stefana Lewandowskiego, po fachu ortopedy, znaleźli zatrudnienie w szpitalu.
Kozy na Pomorzu
Przeszli na emeryturę akurat, gdy w Polsce następowała transformacja ustrojowa, a Niemcy się zjednoczyły. Za namową małżonki, pochodzącej z Pomorza, postanowili spędzić tam jesień życia. Nieopodal poligonu w Drawsku Pomorskim, właśnie opuszczanego przez Armie Czerwoną kupili ziemię. Wyremontowali zrujnowane gospodarstwo, posadzili sad, założyli ogród, i zajęli się hodowlą kóz. I do dziś wiodą na tym uroczym - i pejzażowo i przyrodniczo - odludziu sielskie życie. Jego drzwi są zwykle zamknięte dla dziennikarzy. Polityków też nie lubi:
- Listy z zaproszeniami na śniadanie od Kwaśniewskiego, Buzka czy Millera, gdzieś tam w szafie leżą. Ale co to ja papier toaletowy jestem, by się mną podcierać? – uzasadniał dosadnie.
Nigdy nie był zresztą człowiekiem wylewnym. Od czasu do czasu daje się nakłonić na wspominki tudzież spotkania z kolegami z bieżni, rzutni czy skoczni. Jak często powtarza to nie jest jego świat.
Komentarze