Królewski pierwowzór Błękitnego marzenia

III-ligowiec ze Stargardu, zespół zapaleńców-amatorów napisał piękną historię w tej edycji Pucharu Polski. Niebywałe? Niby tak, ale historia zna podobne przypadki.
Wolej Tomasza Pustelnika, odbierający Lechowi prowadzenie, do złudzenia przypominał bramkę Zinedine'a Zidane'a z finału Ligi Mistrzów 2002. Zidane jest dziś trenerem Castilli, rezerw Realu Madryt, które w finale Pucharu Króla 1980 podejmowały... Real Madryt! To dopiero surrealizm.
Rezerwy wielkich hiszpańskich klubów, to prawdopodobnie najsilniejsze rezerwy na świecie. Przed rokiem 1991 – odrębne podmioty (Castilla CF, nie Real Madryt Castilla, jak dziś). Mogły grać w Copa del Rey. Dopiero niewiarygodne zdarzenie z czerwca 1980, skłoniło hiszpańską federację do uchwalenia zakazu.
Co ciekawe, Castilla raz nawet wygrała Segunda Division. Jednak już wtedy, w 1983 roku, nie mogła zagrać w jednej lidze z pierwszym zespołem. Logiczne. Tak samo, gdy Villarreal spadł w 2012 roku z Primera Division, jego rezerwy – choć zajęły 12. miejsce, a strefa spadkowa to pozycje 20-22 – zdegradowano do III ligi. Słowem – choć autonomia hiszpańskich rezerw była/jest stosunkowo duża, przypadek Castilli to przypadek bezprecedensowy. Na skalę światową jedyny w swoim rodzaju.
Piłkarska matka Eto'o (!), Raula i Casillasa, jak się już można domyślić, grała wtedy w II lidze. I choć formalnie przysługiwał jej stadion, a właściwie stadionik w Ciudad Deportiva (ośrodku treningowym Realu, poprzedniku supernowoczesnego Ciudad Real Madrid w Valdebebas), Real jak to dobry, starszy brat – na Copa del Rey udostępniał jej Santiago Bernabeu (tradycja trwa do dzisiaj: play-offy do Segudna Division 2005 i 2011). Po odprawieniu słabiutkich Extramadury (4:1, 6:1) i Alcoron (1:0, 4:1), ograniu ligowego rywala z Santander (3:1, 0:0), przyszedł czas na pierwszy zespół z Primera Division. Hercules Alicante.
Na wyjeździe 1:4 – wydawało się, że Castilla poznała swoje miejsce w szeregu. Nikt się nawet nie łudził. - Fajnie, awansowali do IV rundy, teraz czas wracać do domu – powtarzali hiszpańscy dziennikarze. Fani Królewskich też mało optymistyczni. Z czystej ciekawości zapełnili jednak Bernabeu. I szok. Grająca cały pierwszy mecz w defensywie Castilla, drastycznie zmieniła taktykę. Catenaccio zastąpiła typowa królewska contra muerta (hiszp. mordercza kontra). Nowy styl z zabójczą precyzją wykorzystywał Francisco Pineda (później 91 meczów w pierwszej drużynie), środek całkowicie zdominował Ricardo Gallego (250 meczów dla Realu, 42 dla Hiszpanii – najsłynniejszy piłkarz tamtej drużyny) i zaskoczyło. Rezerwy Realu Madryt pokonały Heraculesa 4:0.
Schemat powtarzał się z każdym kolejnym meczem. Pierwsze spotkanie – usypianie rywala do fałszywego poczucia bezpieczeństwa, spisywanie na straty: 0:0 z Athletic Bilbao, 1:2 z Realem Sociedad, 0:2 ze Sportingiem Gijon. Drugi mecz – niesamowita, niemalże zuchwała pewność siebie, agresja, połączenie morderczej kontry z elementami tiki-taki: 2:1 z Athletic, 2:0 z Sociedad, 4:1 ze Sportingiem. Podobnie jak Błękitni z Lechem, i Castilla mierzyła się w półfinale z wicemistrzami kraju. Najcięższym działem Sportingu był wtedy zdecydowanie Quini – pieć Trofeo Pichichi, 215 bramek w 380 meczach La Liga. Więcej strzelił tylko legendarny Telmo Zarra. Jednak to nie Quini, a sama Castilla była autorem pierwszej przegranej – dwa rzuty karne, dwie czerwone kartki, 0:2. Hitchcock.
Nie trzeba chyba tłumaczyć – zresztą tego pewnie nie da się nawet opisać – jak wielkim szokiem dla całego piłkarskiego świata był królewsko-królewski finał na Santiago Bernabeu. Na pozór – dowód absolutnej hegemonii klubu. Chociaż może to ta ułańska fantazja była przyczyną sukcesów rezerw? W każdym razie, największym szokiem była frekwencja: na finał przyszło tylko 65 tysięcy madridistas, gdy na ćwierćfinale z Realem Sociedad – do rewanżu z Castillą zespół niepokonany ani w La Liga, ani w Copa del Rey – było ich aż 100 tysięcy! Wiadomo, tłum pragnie krwi, Sociedad (wicemistrz 1980) był największym rywalem Królewskich (mistrz) w tamtym sezonie – na koniec La Liga oba zespoły dzielił zaledwie punkt...
Finał to z kolei festyn, zabawa, „spotkanie przy rodzinnym stole”. Bynajmniej nie starcie Kaina z Ablem. 4 czerwca, 20:30. Real, co logiczne – na biało, Castilla – na fioletowo. Gościem honorowym, najważniejszą postacią na stadionie – król Hiszpanii Juan Carlos. I choć Real przejechał się po Realu B niemiłosiernie, choć Del Bosque, Santillana i Juanito strzelali kolejne gole z uśmiechem na ustach, choć szacunek do starszego brata przesądził o wyniku, Królewscy wygrali tego dnia Puchar i przyszłość. To naprawdę niecodzienny widok, gdy po nokaucie 1:6 obie drużyny pozują wspólnie do zdjęć. Gdy obie drużyny wzajemnie się obejmują, gdy są szczęśliwe. Wszystko było w tym finale zupełnie surrealistyczne.
- Mimo że wygraliśmy wcześniej z czterema klubami Primera Division, zwycięstwo w finale było niemożliwe. Staraliśmy się, o tak, ale to Real Madryt. Ten właściwy Real Madryt. Fakt, że przegraliśmy z nimi aż 1:6 wskazuje tylko, że potraktowali nas bardzo poważnie. W rzeczywistości wynik ten jest odbiciem odległości między nimi a nami – i w tych kilku prostych słowach, przyszły gwiazdor „tego właściwego Realu Madryt”, Ricardo Gallego, upokorzył cały hiszpański futbol. Piękne. Zabrakło tylko „Hala Madrid!”.
A później – co chyba jest jeszcze większym ewenementem – rezerwy zagrały w pucharach. U siebie pokonały West Ham 3:1, a na Upton Park, przy pustych trybunach – bo kilku angielskich chuliganów, z pokolenia „sprzed Margaret Thatcher”, oddało mocz z trybun Santiago Bernabeu – poległy 1:5. To już jednak temat na inną historię. W każdym razie, 4 czerwca 1980 roku przyczynił się do dużych zmian w Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej oraz w polityce samego Realu Madryt. Odtąd Castilla zyskała jeszcze większą uwagę. Wkrótce objął ją legendarny Alfredo Di Stefano, który wychował podobnie legendarnego Emilio Butragueno. W 2006 roku imieniem tego pierwszego nazwano przecież jej nowy obiekt. Kawał historii... Podobnie jak ta, napisana przez Błękitnych.
Komentarze