Pindera: Chiński mur nietknięty

Inne
Pindera: Chiński mur nietknięty
fot. PAP

W tenisie stołowym dokonano w ostatnich latach wiele zmian, ale nie zmieni się jedno: wciąż wygrywają Chińczycy. I nie przeszkodziła im w tym zmiana piłeczek z celuloidowych na plastikowe jakimi się teraz gra na pingpongowym stole. Jak lali innych, tak leją dalej.

Tym razem zwyczajnie nie wypadało im inaczej, bo mistrzostwa świata rozegrano na ich terenie, w Suzhou. Pozamieniali się tylko miejscami. Mistrzowie sprzed dwóch lat, z Paryża, nie obronili tytułów, ale to nie zmienia faktu, że ci, którzy zajęli ich miejsce również mają skośne oczy.

 

Kiedyś mówiło się, że mistrzów wyznaczają najwyższe władze w Chinach, ale to było dawno i nieprawda. Dziś decyduje talent i sportowa forma, o czym boleśnie przekonał się w Suzhou najbardziej utytułowany chiński pingpongista, Zhang Jike, dwukrotny mistrz świata w grze indywidualnej (2011 i 2013) oraz złoty medalista igrzysk olimpijskich w Londynie (2012). Dotarł wprawdzie do półfinału, zdobył więc medal, ale tym razem brązowy, bo drogę do finału zagrodził mu kilka lat młodszy i bez porównania mniej doceniany Fang Bo. W 2009 roku Fang wygrał wszystko co było do wygrania podczas mistrzostw świata juniorów w Cartagenie. W Kolumbii był królem polowania, zdobył cztery złote medale, w każdej z gier (singiel, debel, mikst i turniej drużynowy).

 

Ale gdy przyszło do rywalizacji wśród seniorów o medale było już ciężko. Przełomem okazały się dopiero zakończone w niedzielę MŚ w Suzhou. Nie dość, że wcześniej pokonał innego swojego rodaka i kandydata do mistrzowskiego tytułu, Xu Xina, to później wyeliminował jeszcze wielkiego Zhang Jike.

 

W finale z kolejnym Chińczykiem, Ma Longiem, walczył dzielnie, ale mu nie sprostał. Ma Long, były mistrz świata juniorów, to dziś nr 1 w światowym rankingu pingpongistów, gracz wspaniały. On też miał swoje marzenie. W rywalizacji seniorów zdobył worek medali, w tym olimpijskie złoto w Londynie w turnieju drużynowym i wielokrotnie mistrzostwo świata. Był też mistrzem globu w deblu, ale w singlu trzykrotnie kończył na półfinale. Dopiero teraz dopiął swego. Ma złoto i tytuł mistrza świata, pierwszy w karierze. Za rok igrzyska w Rio de Janeiro, tam będzie faworytem, jeśli oczywiście znajdzie miejsce w chińskiej drużynie. To prawie pewne, ale chętnych jest tam zdecydowanie więcej niż miejsc.

 

To samo dotyczy rywalizacji pań. One też w komplecie stanęły w Suzhou na podium. Li Xiaoxia nie obroniła tytułu z Paryża. Złoty medal wywalczyła brązowa medalista sprzed dwóch lat, Ding Ning, która w finale pokonał Liu Shiwen, drugą w Paryżu. Kandydatek do startu w Rio w chińskim zespole też jest więcej niż miejsc, ale to już problem Chińczyków. Nikt nie ma takich kłopotów bogactwa jak oni, ale jak widać jakoś dają sobie z tym radę. Chińscy mistrzowie plastikowej piłeczki grają coraz szybciej, coraz mocniej, są niedoścignieni. Ostatnim, który odebrał im tytuł mistrza świata był Austriak Werner Schlager w 2003 roku, w Paryżu. Dziś kandydata, który mógłby skopiować jego wyczyn nie widać.

 

Za czasów Andrzeja Grubby, który ogrywał Chińczyków i Leszka Kucharskiego (robili to z Grubbą) pingpong był na pierwszych stronach polskich gazet, od sukcesów naszych mistrzów zaczynano informacje sportowe w TVP. Dziś to przeszłość, ale w Suzhou nie było tak źle. Urodzona w Chinach Polka Li Qian grająca w parze z Holenderką (też urodzoną w Chinach) Li Jie zdobyła w deblu brązowy medal, pierwszy w historii dla naszych barw. A że Natalia Partyka i Katarzyna Grzybowska też potrafią odbijać plastikową piłeczkę, to kto wie, może kiedyś będziemy się cieszyć z kolejnych medali.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze