Burkhardt: Dopiero teraz pokazuję prawdziwy charakter

Piłka nożna
Burkhardt: Dopiero teraz pokazuję prawdziwy charakter
fot.Cyfrasport
Marcin Burkhardt za czasów gry w Jagiellonii Białystok.

Grał w Szwecji, na Ukrainie i w Azerbejdżanie. Niedługo rozpocznie swój drugi sezon w Bułgarii. Odnalazł się właśnie na Bałkanach i jak sam przyznaje teraz nie brakuje mu charakteru. - W Metaliście zmarnowałem szansę. Były trener charkowian Myron Markiewicz, który prowadzi teraz Dnipro wspominał o mnie. Markiewicz wyznał, że lubi ludzi charakternych. Kiedy grałem na Ukrainie zabrakło mi charakteru - mówi w rozmowie z Polsatsport.pl Marcin Burkhardt, który zdobył Puchar Bułgarii.

Adrian Janiuk: Prawdziwy piłkarski obieżyświat z Pana. Grał Pan nie licząc Polski aż w czterech krajach. Najpierw była Szwecja skąd trafił Pan na Ukrainę. Zaliczył Pan również pobyt w Azerbejdżanie, a teraz przyszedł czas na Bułgarię.

 

Marcin Burkhardt: Rzeczywiście można mnie tak określić. Trochę tych krajów było, ale nie należę do ludzi bojaźliwych. Przed każdym wyjazdem zagranicznym jestem pozytywnie nastawiony. Wychodzę z założenia, że w każdych warunkach można się odnaleźć. Wszystko da się przeżyć.

 

Nie wydaje się Panu, że to trochę niepoważne było żeby zawodnik z takim CV musiał szukać pracodawcy w Azerbejdżanie?

 

Nie miałem wyboru! Rozwiązałem umowę z Jagiellonią półtora roku przed jej końcem, bo prezes chciał obniżyć moje zarobki aż o połowę. Do Azerbejdżanu przeniosłem się po prostu z braku laku. Rosyjski agent załatwiał mi kontrakt w lidze azerskiej na niezłym poziomie finansowym, więc nie mogłem kręcić nosem. Po przygodzie w Azerbejdżanie myślałem, że skończę grać w piłkę. Długo nie mogłem znaleźć klubu i nosiłem się z takim zamiarem.

 

Aż do momentu, gdy pojawiła się oferta z Miedzi Legnica. Spodziewał się Pan, że będzie trzeba podjąć grę na zapleczu Ekstraklasy?

 

W tamtym czasie była to jedyna oferta, więc z niej skorzystałem. Podpisałem dziewięciomiesięczny kontrakt z Miedzią, ale jeszcze przed wygaśnięciem umowy wiedziałem, że nie zostanę w tym klubie na dłużej. Nie byłem wiodącą postacią Miedzi, ale nie grałem też źle. Dostałem, co prawda propozycję dwuletniego kontraktu od legniczan, ale władze Miedzi zaproponowały takie warunki, że gdybym ją przyjął oznaczałoby to, że nie mam szacunku do samego siebie. W mediach mówiło się, że Miedź mnie odpaliła, ale prawda jest taka, że to ja zrezygnowałem z gry w klubie z Legnicy.

 

Siedem lat temu wyjeżdżał Pan po raz pierwszy do zagranicznego klubu. Skąd wzięła się w ogóle myśl wyjazdu do Szwecji?

 

Była to moja pierwsza oferta i nie zastanawiałem się nad nią długo. Na dodatek Legia zarobiła na mnie przyzwoite pieniądze. Menadżerowie działający od lat na rynku skandynawskim Bogdan Maślanka oraz Patrick Mörk zadziałali przy tym transferze. Tuż przed wyjazdem do Szwecji trener Jan Urban chciał mnie zatrzymać, ale byłem już po słowie ze Szwedami i nie brałem pod uwagę zmiany decyzji. Po trzech latach na Łazienkowskiej chciałem spróbować czegoś nowego. Tym bardziej, że tylko w pierwszym sezonie byłem podstawowym zawodnikiem.  

 

Pierwsza zagraniczna przygoda to dość nietypowy kierunek.

 

Często zdarzało mi się podejmować niezrozumiałe decyzje (śmiech). W IFK Norrköping spędziłem półtorej roku i trafiłem na Ukrainę. Oferta z Charkowa była bardzo konkretna. Szwedzki klub wpadł w dołek finansowy i musieliśmy zrzec się 10% pensji, ale mimo, że dostawali za mnie ponad pół miliona euro chcieli żeby został. Na początku miałem taki plan z moimi menadżerami, żeby pograć jeszcze rok w lidze szwedzkiej i zamienić Skandynawię na Holandię. Trafiłem jednak do Metalista Charków, którego działacze byli zdeterminowani, aby dołączył do ich klubu. W Górniku Łęczna gra Shpëtim Hasani, który przez wiele lat występował w lidze szwedzkiej. Kosowianin wyznał mojemu bratu Filipowi, że w Szwecji nadal dobrze wypowiadają się na mój temat.

 

 

Po transferze do Metalista miał Pan szansę na grę na naprawdę wysokim poziomie. Z ligi szwedzkiej trafił Pan wówczas do mocnego klubu z Charkowa, jednak przygoda z ukraińskim zespołem była krótka i mało owocna. Z czego to wynikało?

 

Konkurencja w zespole była bardzo duża, ale trener Myron Markiewicz, który prowadzi teraz Dnipro przy okazji finału LE w Warszawie wspominał Polaków, którzy byli wówczas w jego drużynie. Chodziło o mnie i Seweryna Gancarczyka. Ukraiński szkoleniowiec polskiego pochodzenia wyznał, że lubi ludzi charakternych, a mi wówczas zabrakło charakteru, a nie potencjału piłkarskiego. Teraz sam to widzę. Wiem, że trzeba cały czas ciężko pracować i nie można nawet na chwilę osiadać na laurach. Umiejętności miałem, ale nie zawsze walczyłem o swoje tak jak powinienem.

 

Szczera deklaracja z Pana strony.

 

Otwarcie przyznaję się do błędów. To lepsze niż oszukiwanie się przez całe życie. Asystent trenera Markiewicza powiedział mi, że był zdziwiony moją decyzją o powrocie do Polski. Jego zdaniem to, że poszedłem na wypożyczenie do Jagiellonii było pójściem na łatwiznę, bo miałem potencjał, żeby grać w zespole Metalista. Przyznaję, że wybrałem prostsze rozwiązanie po to, żeby mieć większą szansę na regularne występy. Powinienem zostać i podjąć walkę o skład.

 

Oferta z Bułgarii była dla Pana niczym zbawienie? W Polsce jak sam Pan przyznaje trudno było trafić do klubu, w którym gra byłaby satysfakcjonująca.

 

Oferta z ligi bułgarskiej pojawiła się pod koniec sierpnia ubiegłego roku. Szybko dowiedziałem się jakim klubem jest Czerno More Warna. Jak Pan zauważył nie miałem zbytnio wyboru, bo nie chciałem grać na zapleczu polskiej Ekstraklasy. Zgłosiła się po mnie Pogoń Siedlce, ale z całym szacunkiem nie byłem zainteresowany przyjęciem tej oferty.

 

Jest Pan rozczarowany poziomem ligi bułgarskiej czy raczej mile zaskoczony?

 

Poziom jest naprawdę przyzwoity. Na pewno nie jest to liga gdzie idzie się po to, żeby spokojnie dograć do emerytury. Podoba mi się jeśli chodzi o styl gry. Technika odgrywa w niej ważną rolę, więc czuję, że jest to odpowiednia liga dla mnie. W Polsce preferuje się bardziej siłowy futbol, tam z kolei więcej jest gry w piłkę. Mi to bardzo pasuje, bo zawsze byłem typem gracza, który lubił mieć piłkę przy nodze.

 

Bułgarom pod względem infrastruktury daleko jest do nas. Stadiony są przestarzałe i obskurne.

 

Stadion spełniający europejskie wymogi ma tylko Ludogorec Razgrad. Nawet obiekty w stolicy Bułgarii - Sofii  są przestarzałe. Stadiony stołecznych CSKA czy Lewskiego są stare i dawno nie były remontowane. Murawa rzadko gdzie jest podgrzewana. U nas w Warnie, gdy jest piękna pogoda to boisko jest równe, ale kiedy popada deszcz to niestety robią się dziury i wtedy płyta nie wygląda dobrze. Cóż takie są realia w Bułgarii.    

 

Panu rekompensuje to piękna okolica. Warna to typowo turystyczne miasto, a do tego nieopodal są słynne Złote Piaski.

 

Warna jest przyjemnym miejscem do życia. O ile mogę trochę ponarzekać na warunki, w których przychodzi mi grać w piłkę to absolutnie nie będę się skarżył na miasto, w którym teraz mieszkam. Decydując się na wyjazd do Bułgarii słyszałem głosy, że jest to kraj, w którym rządzi mafia i poziom życia stoi na kiepskim poziomie. Po blisko roku muszę powiedzieć, że są to mity. Jest to normalne europejskie państwo, które funkcjonuje na normalnych zasadach. Co prawda, Bułgaria nie rozwija się tak prężnie jak Polska, ale nie jest to dziki kraj.

 

W Azerbejdżanie zarabiał Pan więcej czy zarobki są zbliżone z tymi, które ma Pan teraz w Bułgarii?

 

Wyjazd do Azerbejdżanu był typowym skokiem na kasę jak niektórzy napisali (śmiech). Mówiąc poważnie w lidze azerskiej zarabiałem lepiej. W Bułgarii mam kontrakt na poziomie polskiej I ligi.

 

 

Do zespołu Cherno More Warna dołączył Pan po siódmej kolejce. W lidze Pański zespół furory nie zrobił, ale w ubiegłym sezonie drużyna z Warny odniosła ogromny sukces. Zdobycie Pucharu Bułgarii to nieprawdopodobne osiągnięcie dla klubu.

 

Czerno More Warna nigdy wcześniej nie zdobył krajowego pucharu! Sam finał był niezwykły. Taki mecz rozgrywa się raz może dwa razy w życiu. Patrząc na historię graliśmy z jednym z największych klubów w Bułgarii mianowicie Lewskim Sofia. Sędziował Ivailo Stoyanov czyli arbiter, który gdy prowadzi mecze Lewskiego to oni praktycznie zawsze wygrywają. Półfinał z Ludogorcem Razgrad, który wygrali sędziował właśnie wspomniany arbiter. Podczas finału zapadało mnóstwo dziwnych decyzji.

 

W jaki sposób objawiała się stronniczość arbitra?

 

W 13. minucie nasz napastnik wychodził sam na sam z bramkarzem Lewskiego, ale został sfaulowany przez obrońcę tuż przed polem karnym. Należała się „czerwień” z miejsca, ale arbiter pokazał zaledwie żółtą kartkę. W powietrzu czuliśmy, że jesteśmy kręceni. Od 38. minuty graliśmy w dziesiątkę, ale mimo to walczyliśmy jak równy z równym. W 72. minucie straciliśmy bramkę, ale nie załamaliśmy się. W doliczonym czasie gry doprowadziliśmy do remisu. Było to niewiarygodne, ale zasłużone, bo fizycznie wyglądaliśmy lepiej od Lewskiego. Pokazaliśmy ogromny charakter. W dogrywce dalej swój „popis” dawał arbiter z tym, że zmienił front. W 116. minucie nasz zawodnik sfaulował w polu karnym gracza Lewskiego, ale gwizdek sędziego o dziwo milczał. Wydaje mi się, że widział nasz zapał i chyba było mu żal nas odpalić. Żartowaliśmy po meczu, że sędzia pomyślał sobie – „niech mają te karne”. A my trzy minuty później strzeliliśmy zwycięskiego gola. Nasz obrońca przeprowadził akcję życia. Minął trzech graczy stołecznej ekipy i przesądził o losach rywalizacji. Wcześniej był bliski zejścia z boiska, bo kilka razy łapały go skurcze.

 

Świętowanie było huczne? Odkryty autobus z trofeum przejechał po ulicach Warny?

 

Miała być feta, ale finał rozgrywaliśmy 30 maja, a dzień później większość z nas wyjeżdżała na urlopy. Nie było czasu na huczne świętowanie. Poza tym mało kto wierzył, że sięgniemy po to trofeum.

 

Spodziewał się Pan, że zdobędzie jeszcze trofeum w zagranicznej lidze?

 

Szczerze mówiąc po przygodzie w Miedzi nie spodziewałem się, że będzie mi dane zdobyć jakiekolwiek trofeum. Teraz mamy szansę zagrać w europejskich pucharach. Miło, że moja przygoda z piłką znowu nabrała właściwego tempa.

 

Po dwuipółletniej przygodzie z Jagiellonią Białystok nie mógł Pan znaleźć klubu na dłużej. Rok gry w Azerbejdżanie, potem niespełna rok spędzony w Miedzi. W Bułgarii zostanie Pan na dłużej?

 

Drugi sezon na pewno będę grał w lidze bułgarskiej. Podpisałem aneks do umowy, bo mój kontrakt z Czerno Morem był skonstruowany na zasadzie 1+1. We wrześniu skończę 32 lata, więc nie jestem już najmłodszym zawodnikiem, dlatego trudno oczekiwać, żebym podpisał długoterminowy kontrakt. Fizycznie czuję się świetnie. Lepiej niż, gdy byłem młodszym zawodnikiem.

 

Azerowie nie chcieli Pana zatrzymać na kolejny sezon?

 

Prezes klubu powiedział mi przed końcem sezonu, że liczy na dalszą współpracę. Jednak problem w lidze azerskiej był taki, że cały sezon graliśmy na sztuczniej trawie. Nie za dobrze czułem się na takiej nawierzchni. Zawsze gdy graliśmy w Baku na tradycyjnej murawie to prezentowałem się tak jak sobie tego życzyłem. Poza tym większość obcokrajowców w tym ja mieliśmy sprzeczkę z trenerem.  Nie chce powiedzieć, że to zaważyło, ale wówczas zdecydowałem się na powrót do Polski. Mimo tamtego zdarzenia dobrze wspominam gruzińskiego szkoleniowca.

 

Propos Gruzji grając w Azerbejdżanie zdarzało się Panu odwiedzać stolicę tego kraju - Tbilisi.

 

Tam gdzie mieszkałem w Azerbejdżanie nic nie było. Chcąc udać się do większego miasta bardziej opłacało się wybrać właśnie do Tbilisi, bo mieliśmy zdecydowanie bliżej niż do Baku. Najczęściej jeździłem z Dawidem Pietrzkiewiczem i jeszcze dwoma innymi chłopakami. Braliśmy taksówkę, które nie były tam drogie.

 

Abstrahując od piłki jest Pan również życiowo rządny przygód?

 

Lubię nowe wyzwania! Chętnie poznaję nowych ludzi i nowe obyczaje. Jestem typem człowieka, który szybko nawiązuje kontakty. Nawet w Warnie szybko nawiązałem nowe znajomości. Do mojego klubu, gdy dołączył nowy zawodnik z Holandii to od samego początku mógł liczyć na moją pomoc. Zakolegowałem się z Marcem Klokiem, który jest 10 lat młodszy ode mnie. Razem gramy w środku pola. Jestem zdania, że gdy poza boiskiem się z kimś dobrze dogadujesz to potem przekłada się to na grę.

 

Jak długo planuje Pan jeszcze grać w piłkę?

 

Jestem trzy lata bez kontuzji czyli od momentu wyjazdu do ligi azerskiej. Zdrowie dopisuje, więc mam nadzieję, że trzy może cztery lata będę w stanie uprawiać profesjonalnie sport.

Adrian Janiuk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze