Jules Bianchi przegrał najważniejszy wyścig

Moto
Jules Bianchi przegrał najważniejszy wyścig
fot. PAP

Po dziewięciu miesiącach od tragicznego wypadku na torze Suzuka podczas Grand Prix Japonii wyścig ze zdrowiem przegrał Jules Bianchi. 25-latek jest pierwszym od 21 lat kierowcą F1, który stracił życie wskutek wydarzeń na torze. Francuz od dziewięciu miesięcy pozostawał w śpiączce, a w piątek wieczorem rodzina ogłosiła, że kierowca zmarł. Czy tej śmierci można było uniknąć?

Z wielką przykrością rodzina Julesa Bianchiego, Philippe i Christine, brat Tom oraz siostra Melanie pragną poinformować, że Jules zmarł piątkowej nocy w szpitalu uniwersyteckim w Nicei, w którym przebywał wskutek wypadku z 5 października 2014 roku podczas Grand Prix Japonii. Jules jak zawsze walczył do samego końca, jednak dzisiaj jego walka dobiegła końca. Ból jest przeogromny i niewiarygodny. Chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy opiekowali się nim i wspierali - przyjaciołom, fanom i wszystkim, którzy wykazali swoje poruszenie ostatnimi miesiącami. To dawało nam siłę i nadzieję.
Brzmiało oficjalne oświadczenie pogrążonej w żałobie rodziny kierowcy.

Jules Bianchi był obiecującym kierowcą młodego pokolenia, który jeździł drugi sezon w Formule 1 jako zawodnik Marussia Team. Wcześniej, w 2012 roku był rezerwowym kierowcą hinduskiego zespołu Force India, jednak brał udział wyłącznie w sesjach treningowych. W sezonie 2014 zajmował zwykle miejsca w drugiej dziesiątce stawki, co jednak było miarodajne do możliwości rosyjskiego zespołu. Najlepszy występ zanotował w GP Monako, gdzie ukończył wyścig na 8. miejscu - po dodaniu karnych sekund sklasyfikowany został ostatecznie na pozycji dziewiątej.

5 października 2014 okazał się najgorszym dniem w jego życiu. Na torze Suzuka podczas deszczowego Grand Prix Japonii panowały bardzo ciężkie warunki. Podczas 43. okrążenia Bianchi stracił panowanie nad bolidem i wypadł z mokrej nawierzchi. Sunąc bokiem w stronę band uderzył w dźwig wyciągający bolid Adriana Sutila, który rozbił się w tym miejscu kilka chwil wcześniej. Wyścig przedwcześnie zakończono, a kierowcę przetransportowano karetką do szpitala, gdzie został operowany.

Jego stan określono jako krytyczny, obrażenia mózgu były bardzo poważne, doznał rozlanego urazu aksonalnego. Kolejne dziewięć miesięcy były walką o życie,  jednak Bianchi od początku znajdował się na straconej pozycji: przebywał w śpiączce, a prognozy stawały się coraz gorsze. W maju jego rodzina otwarcie zaczęła powątpiewać w możliwość przebudzenia się Julesa.

Oficjalny raport Międzynarodowej Federacji Samochodowej brzmiał jasno: odpowiedzialność za wypadek ponosił sam kierowca, który mimo trudnych warunków powinien zwolnić i łagodniej wejść w zakręt.

Bianchi nie zwolnił wystarczająco, aby uniknąć utraty kontroli w tym samym miejscu, w którym kilka minut wcześniej rozbił się Sutil. Jego bolid uderzył w dźwig z prędkością 126 km/h. Wszystkie służby ratunkowe działały według procedur.



Dziewięć miesięcy później po wielu modlitwach, które odbyły się na różnorakich torach F1, kierowca zmarł. Tragicznego incydentu na pewno dało się uniknąć, jednak fatalne warunki usprawiedliwiają kierowcę. Jak wyglądała poprzednia śmierć na torze?

Ostatnim kierowcą Formuły 1, który stracił życie na torze był Ayrton Senna podczas Grand Prix San Marino 1 maja 1994. Kierowca wyjeżdżając na tor zawiesił na bolid flagę Austrii, którą miał potem wznieść. Nigdy jednak nie miał ku temu okazji. Wyścig już od początku był dramatyczny: chwilę po starcie zgasł bolid J. J. Lehto, a ominąć go nie zdołał Pedro Lamy. Koło bolidu Lamy'ego wpadło w trybuny raniąc dziewięć osób.

Na siódmym okrążeniu jadąc na czele przed Michaelem Schumacherem, Senna nagle gwałtownie zmienił kierunek jazdy, czego skutkiem było wjechanie z wielkim impetem w bandy na zakręcie Tumbarello przy prędkości 218 km/h. Bolid z rozbitym czubem zatrzymał się na skraju toru, a poszkodowany pozostawał w bezruchu, chociaż jego głowa wykonała jeden ruch. Kask kierowcy spoczywał bezwładnie na kokopicie przechylony w prawą stronę - mogło się wydawać, że wypadek nie jest z rodzaju tych najgroźniejszych, jednak późniejsze zdjęcia były już dużo bardziej drastyczne.



Na miejsce zdarzenia przybyła obsługa toru, a świat obiegły kadry z helikoptera, pokazujące dużo krwi wokół bolidu. Senny nie udało się uratować, w chwili śmierci miał 34 lata. Ten weekend okazał się tragiczny dla całej Formuły 1, bowiem dzień wcześniej życie podczas trzeciej sesji kwalifikacyjnej stracił również Roland Ratzenberger - Austriak wypadł z toru na bardzo szybkim łuku Villeneuve i uderzył w betonową ścianę przy prędkości ponad 300 km/h. Zawiodło przednie skrzydło bolidu.

Jules Bianchi jest śmiertelną ofiarą Formuły 1 numer 27. Od tragedii w San Marino minęło już 21 lat, można więc mówić o pewnym postępie bezpieczeństwa w najszybszych wyścigach świata. Nadal jest to jednak szalenie niebezpieczny sport, a śmiertelny wypadek może być wynikiem momentu nieuwagi.

Hubert Chmielewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze