Mike, człowiek z wieżowca Chicago
Mike Mollo zaczyna pracę krótko przed szóstą rano. Jak można i jest praca, to pracuje siedem dni w tygodniu, dziesięć godzin dziennie, na kilkudziesięciopietrowych wieżowcach Wietrznego Miasta. Na początku listopada minionego roku zapytał mnie, czy nie byłoby jakiejś walki “bo robota dobra, ale kończy się na zimę”. Wczoraj, w Legionowie, wygrał przez nokaut z niepokonanym Krzysztofem Zimnochem. Z wypłaty będzie coś ekstra dla trojga dzieci, żony Carrie. Może starczy na remont.
Mike Mollo przyleciał do Polski na walkę z Zimnochem przygotowany na może pięć rund. “Przemek, wiesz, że on nie boksował trzy lata. Cudów w miesiąc nie zrobimy. Mike ma serce, charakter. To będzie nasze 100 procent” – mówił Sam Colonna, bez którego nie byłoby przyjazdu do Legionowa. “Gdyby Sam się nie zgodził mnie trenować, nie wziąłbym tej walki. Potrzebowałem kogoś, kto mnie zna, kto mi powie szczerze, czy to ma sens. Jakby Sam powiedział “daj sobie spokój, to bym nie przyjechał. Mam rodzinę, którą kocham”. Przyjazd do Polski to był wyczyn Team Mollo. Ale nie tylko tego sportowego, Sama oraz drugiego trenera, Rity Figueroa. Także rodzinnego. Kiedy Krzysiek Zimnoch sparował w Londynie z Chisorą, żona Mike’a robiła grafik, kto bierze samochód i kto ze znajomych zajmie się teraz dziećmi, bo mąż musi jechać na trening. Taka rzeczywistość – tu nie ma stypendiów, trenerów pytających, jak się czujesz.
Mollo po walce z Zimnochem: Kocham Polskę!
Mollo pojawił się na treningach w sali Colonny, ważąc nieco ponad 114 kilogramów, ale za to strasznie silny. “Silniejszy niż kiedy bił się z Gołotą. Noszenie cementu takim ciebie robi” –mówił Sam. “Mike, nie zrobię z ciebie Pernella Whitakera, bo nigdy nim nie byłeś. Spróbujemy zrobić z ciebie czołg, który ma ostatni strzał. I wymyślimy coś ekstra” – mówił Colonna. “Masz się bić. To ma być ulica, a nie ring. Dasz sobie radę”.
“Bezlitosny” zadzwonił do mnie już po walce. Szczęśliwy, bo już rozmawiał z synem, żona się popłakała. “Nawet nie wiesz, co to dla mnie znaczy”. Zapytałem, kiedy wiedział, że walka jest jego. “Po pierwszym ciosie na korpus. Zobaczyłem twarz Zimnocha, oczy jakby nie mógł uwierzyć jak mocno zabolało. Wiedziałem, że jest mój, choć początek miałem słaby. Jakiś taki spięty, sztywny byłem. Muszę Zimnochowi podziękować, bo jak mnie walnął pierwszym prawym, to się obudziłem. Taka była nasza niespodzianka – nie atakować jego głowy, tylko bić na ciało. Wiedziałem, że będę od niego silniejszy, wiedziałem, że mocniej bije. Po każdym ciosie, ręce mu schodziły centymetr niżej, góra była wolna. Ślepy by to zauważył. Ja nie jestem ślepy. Po pierwszym nokdaunie było już po walce. Podziękuj w moim imieniu promotorom za znakomitą opiekę. I za to, że mi dali szansę. Zawsze chciałem walczyć w Polsce, bo wiem jakich macie kibiców. Okazało się, że są jeszcze lepsi”
Mike nie chce rozmawić o następnych walkach (“daj mi się nacieszyć Zimnochem!”), ani specjalnie długo o słowach angielskiego trenera Krzysztofa Zimnocha, że “to nie był nokaut”. “Miałem według niego nie zobaczyć drugiej rundy. Choć idiota, to tu miał akurat rację. Nie podobało się, że to nie była szermierka na pięści? To trzeba zmienić dyscyplinę” – mówi Mike. Mollo przyjechał, zawalczył “na charakterze” i wygrał. Zwycięstwo w głowie mu nie przewróci. O to zadba Carrie i trójka dzieci. Zwykłe życie jest twardsze, niż walka z Zimnochem.
Przejdź na Polsatsport.pl