Cruyff a sprawa polska
Wiosną 1975 roku 28. letni Johan Cruyff wylądował na lotnisku Okęcie w Warszawie. "Skończył mi się kontrakt z Barceloną i spośród wielu propozycji postanowiłem wybrać ofertę CWKS Legia" - poinformował oczekujących go dziennikarzy.
Dlaczego planował kontynuować karierę w klubie ze stolicy Polski?
"To ogromna przyjemność móc zagrać u boku takich piłkarzy jak Deyna, Dąbrowski, Ćmikiewicz, Mowlik, Białas, czy Cypka..." - stwierdził Holender, a na pytanie o wysokość kontraktu odparł: "Mogę powiedzieć, że warunki stwarzane mi przez Legię w poważnym stopniu wpłynęły na moją decyzję przyjazdu tutaj wraz z żoną i dziećmi".
Cruyff w Legii Warszawa? Nie, to tylko żart, na jaki pozwolili sobie dziennikarze "Przeglądu Sportowego" 1 kwietnia 1975 roku. Żart, na który mało kto chyba wówczas dał się nabrać, bo Holender był w tamtym czasie najlepszym piłkarzem świata. Raz, że polskiego klubu nie było na niego stać, dwa - nie były to jeszcze czasy, gdy drużyny znad Wisły szukały wzmocnień w innych krajach. Gra takiego piłkarza w warszawskim klubie mogła być jedynie marzeniem, tak jak np. ściągnięcie dziś do Legii Messiego, choć Cruyff w latach siedemdziesiątych znalazłby w polskiej lidze przynajmniej kilku klasowych rywali. Messi w dzisiejszych czasach nie miałby po prostu z kim grać...
Za wcześnie na sukcesy
Boski Johan bywał jednak w Polsce wielokrotnie. Wizyt w roli piłkarza nie wspominał chyba najlepiej. Po raz pierwszy z reprezentacją Polski zmierzył się w Warszawie, na stadionie Legii i był to dopiero szósty jego mecz w reprezentacji. Spotkanie Polska - Holandia miało być dodatkiem do pierwszomajowego święta w burzliwym roku 1968. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, a głównym bohaterem w ekipie Pomarańczowych był w tamtym spotkaniu bramkarz Jan van Beveren.
Obie reprezentacje zmierzyły się w kolejnym roku już w walce o punkty eliminacji MŚ 1970, obie - po latach niepowodzeń - wychodziły powoli z cienia, wspierane przez dobre występy klubów w europejskich pucharach. Na sukcesy było jednak za wcześnie, bo na finały mistrzostw świata zamiast Polaków lub Holendrów pojechała przeciętna wówczas reprezentacja Bułgarii, która nie zawojowała meksykańskich boisk. Polacy rozegrali z Holendrami dwa zacięte spotkania. W pierwszym - bez udziału Cruyffa - pechowo przegrali 0:1, tracąc bramkę w ostatniej minucie meczu. W rewanżu, rozegranym 7 września 1969 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie, Polacy wygrali 2:1. Przed przerwą trafił Henk Wery, a w drugiej połowie skutecznie odpowiedzieli Andrzej Jarosik i Włodzimierz Lubański.
Czerwona kartka dla Cruyffa
Cruyff powrócił do Chorzowa już dwa miesiące później, tym razem z kolegami z Ajaksu, gdyż drużynę Ruchu spotkało nieszczęście wylosowania Holendrów w II rundzie Pucharu Miast Targowych (poprzednik Pucharu UEFA i Ligi Europejskiej). Pierwsze starcie rozegrano jednak w Amsterdamie i gospodarze wygrali w nim aż 7:0. Cruyff zdobył w tamtym spotkaniu dwie bramki: na 3:0 (przejął niecelne podanie Zygmunta Maszczyka i wykorzystał sytuację) i 5:0 (po solowej akcji), przy czwartej bramce dla Holendrów asystował.
Wynik pierwszego meczu praktycznie przesądzał sprawę awansu, mimo to Holendrzy bardzo poważnie potraktowali wyjazd do Polski. Nie odpuścili drugiego meczu, wystąpili w najsilniejszym składzie. Mecz rozgrywano w trudnych warunkach. Po 45. minutach było 1:1 - Gerrie Mühren wpakował piłkę do siatki gospodarzy, a w 43. minucie wyrównał Antoni Piechniczek. Ten wynik nie satysfakcjonował jedna gości, którzy walczyli w tym meczu o zwycięstwo. W 69. minucie meczu doszło do przykrej sytuacji: Cruyff starł się z Wyrobkiem, obaj upadli na murawę, a piłkarz Ajaksu wstając kopnął Polaka. Dla obu ta sytuacja oznaczała koniec gry. Cruyff został usunięty z boiska, a kontuzjowanego w tej sytuacji obrońcę Ruchu musiał zastąpić Józef Janduda. Ostatecznie Ajax wygrał to spotkanie 2:1. Mecze z Holendrami i tamtą sytuację w rozmowie z Polsatsport.pl wspominał Antoni Piechniczek:
Drużyna z Amsterdamu miała spore doświadczenie gry z zespołami z Europy Wschodniej. Wcześniej mieli ciężkie przeprawy z ekipami z NRD, Węgier czy Czechosłowacji. Wiedzieli, że muszą wysoko wygrać w pierwszym meczu, by mieć zapas przed rewanżem na trudnym terenie. To im się udało, na drugi mecz mogli jechać jak na wycieczkę, mimo to nie odpuścili spotkania w Chorzowie. Przyjechali do Polski w najsilniejszym składzie i udowodnili, że zwycięstwo ma dla nich spore znaczenie. Pokazała to choćby sytuacja, w której Johan Cruyff wyleciał z boiska. Pilnowany przez Jerzego Wyrobka nie mógł rozwinąć skrzydeł, w końcówce meczu nie wytrzymał nerwowo i kopnął go w brzuch. Nie przypominam sobie, żeby Cruyff otrzymywał czerwone kartki za grę faul, a właśnie w tym meczu, w sytuacji, gdy jego drużyna miała już pewny awans do dalszej rundy, dopuścił się takiego faulu na kryjącym go obrońcy.
Wielka gra na Śląskim
Kolejne spotkanie Cruyffa z polskim futbolem miało miejsce w październiku 1973 roku, przy okazji meczu reprezentacji rozegranego w Rotterdamie. Mecz zakończył się wynikiem 1:1, a piłkarz Ajaksu (już w roli kapitana reprezentacji) grał do 55. minuty. Obie rewelacje późniejszych mistrzostw świata w RFN czekały ciężkie eliminacyjne boje, obie chciały rozegrać sprawdzian z wymagającym rywalem. Polacy tydzień później wystąpili w historycznym meczu na Wembley, w którym sensacyjnie wyeliminowali z mistrzostw świata Anglików. Holendrzy w walce o finały toczyli ciężkie boje z odwiecznym rywalem - Belgią. Oba mecze tych drużyn zakończyły się wynikami 0:0, ale Pomarańczowi nastrzelali więcej bramek Islandii i Norwegii. W ten sposób Belgowie - choć nie przegrali w eliminacjach meczu, więcej - nie stracili nawet bramki (bilans 12:0!), zmagania najlepszych oglądali w telewizji.
Mistrzostwa świata 1974 wyniosły reprezentacje Holandii i Polski na światowy szczyt. Nic więc dziwnego, że zmagania wicemistrzów z trzecią drużyną świata w eliminacjach Euro 76 elektryzowały kibiców w najdalszych zakątkach globu. Pierwsze starcie obu ekip - rozegrane 10 września 1975 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie uznawane jest za jeden z najlepszych meczów w historii polskiej piłki. Wynik 4:1 dla Polski może być nawet nieco mylący, bo było to spotkanie dwóch równorzędnych drużyn, a wygrana w takich rozmiarach była nie tyle wynikiem słabości Pomarańczowych, co doskonałej gry biało-czerwonych.
Dwie gwiazdy Barcelony - Johan Cruyff i Johan Neeskens - dotarły na ten mecz w ostatniej chwili. "Nie pomogą dwa Johany, kiedy zwiędły tulipany" - pisała później prasa. Cruyff niby wtopił się w tło, nie był wyróżniającym się piłkarzem tego spektaklu, ale to właśnie on poderwał Holendrów do walki w beznadziejnej sytuacji. Przy stanie 4:0 dla gospodarzy przytomnie zagrał do zdobywcy honorowej bramki René Van de Kerkhofa.
Miesiąc później doszło do rewanżu w Amsterdamie. Kibice szykowali się na kolejną pasjonującą bitwę dwóch wielkich drużyn i pojedynek dwóch liderów Johan Cruyff - Kazimierz Deyna. Niestety dla biało-czerwonych, był to wielki mecz, ale tylko w wykonaniu Holendra. Tuż przed spotkaniem Deyna otrzymał czerwoną kartkę w meczu ligowym z Górnikiem Zabrze za obraźliwe słowa skierowane w kierunku arbitra. Po tym wydarzeniu znalazł się pod pręgieżem opinii publicznej, odebrano mu opaskę kapitana reprezentacji (w tej roli w stolicy Holandii wystąpił Zygmunt Maszczyk). ta sytuacja przytłoczyła Deynę, który praktycznie nie zaistniał na boisku i w 68. minucie został zmieniony przez Bronisława Bulę. Holendrzy bez kłopotów wykorzystali zawirowania w obozie Polaków, pewnie wygrali 3:0 i ostatecznie to oni awansowali do dalszych gier Euro 76. To było ostatnie z pięciu spotkań Cruyffa przeciwko reprezentacji Polski, wielki piłkarz w meczach z biało-czerwonymi nie zdobył ani jednej bramki.
W finałach rozegranych w Jugosławii Pomarańczowi wypadli jednak poniżej oczekiwań, a po przegranym półfinale z Czechosłowacją Cruyff zrezygnował z gry w meczu o III miejsce.
Ciężkie przeprawy Barcelony
Po zakończeniu kariery piłkarskiej Johan Cruyff został trenerem Ajaksu, a następnie Barcelony. Z tą drużyną pod koniec lat osiemdziesiątych znów odwiedził Polskę. Jesienią 1988 roku los skojarzył Barcelonę z Lechem Poznań w II rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów. Holenderski trener rozpoczynał tworzenie barcelońskiego dream-teamu, a ekipie z Poznania nie dawano większych szans na nawiązanie walki z takimi gwiazdami jak: Andoni Zubizarreta, José María Bakero, Julio Salinas czy "kat Polaków" - Gary Lineker. Pierwsze spotkanie rozegrano na Camp Nou, a gospodarze chcieli wypracować sobie taką zaliczkę, by bez większych niepokojów o wynik jechać na rewanż do Poznania. Tymczasem mecz zakończył się zaskakującym wynikiem 1:1, a piłkarze Dumy Katalonii jedyną bramkę zdobyli z rzutu karnego.
Rewanż w zimnym Poznaniu rozegrano w gorącej atmosferze. To był z pewnością jeden z najbardziej dramatycznych występów polskiej drużyny w europejskich pucharach. Powtórzył się wynik z Barcelony, dogrywka nie przyniosła zmiany rezultatu i ćwierćfinalistę PZP musiały wyłonić rzuty karne. Wojna nerwów trwała siedem serii i zakończyła ją dopiero pomyłka Damiana Łukasika... Polacy byli bardzo blisko wyeliminowania słynnej Barcelony, która w tamtym sezonie zdobyła PZP.
Nie minął rok, a Barcelona - z Cruyffem w roli trenera - powróciła do Polski, by zmierzyć się w I rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów z Legią Warszawa. To była już nieco inna drużyna, niż ta, która rywalizowała z Lechem. Odszedł Lineker, a w klubie pojawili się dwaj niezwykle istotni gracze: Michael Laudrup i Ronald Koeman. Znów pierwszy mecz rozegrano na Camp Nou i znów padł sensacyjny wynik 1:1. Gospodarze wyrównali dopiero w ostatnich minutach - po strzale Koemana z rzutu karnego, a wcześniej arbiter nie uznał prawidłowo zdobytej przez Romana Koseckiego bramki.
Cruyff jadąc na rewanż do Warszawy wciąż miał w pamięci ciężką przeprawę z Lechem. Przed meczem piłkarze z Barcelony chcieli odbyć trening, niestety boczne boisko Legii nie nadawało się do gry, ale ekipie z Katalonii zaproponowano stadion RKS Ursus. Drużyna spakowała się do autokaru i ruszyła w drogę, a w trakcie kilkunastominutowej podróży Cruyff zauważył przy drodze tablicę informacyjną z nazwami miejscowości i zażartował głośno: "No nie, znowu jedziemy do Poznania". Mecz na Stadionie Wojska Polskiego nie miał już jednak takiej dramaturgii, jak starcie z Lechem. Michael Laudrup szybko zdobył bramkę, a Legia nie była w stanie skutecznie odpowiedzieć. Mecz zakończył się wynikiem 0:1 i znów udało się Barcelonie awansować w rywalizacji z polską drużyną.
To były początki wielkiej Barcelony, która w kolejnych latach pod wodzą Cruyffa wywalczyła Puchar Europy (1992) i cztery mistrzostwa Hiszpanii.
Przejdź na Polsatsport.pl