Kmita: Alleluja i do… tyłu
Co się porobiło z tą polską siatkówką …ech?! Jeszcze dwa lata temu, po finale mistrzostw świata i wspaniałej Victorii nad Brazylią, wydawało się, że siatkarski glob leży u naszych stóp. Wszyscy, bez wyjątku, z szefem FIVB Ary Gracą na czele, byli pod wrażeniem wspaniałej, pełnej rozmachu i innowacji, inauguracji Mundialu na Stadionie Narodowym i konsekwentnego marszu Polaków po złoto.
Naprawdę trudno było sobie wtedy wyobrazić, że w tak bliskiej perspektywie czeka nas tyle kłopotów z naszą eksportową dyscypliną. Zaczęło się oczywiście od niezrozumiałego i nie wyjaśnionego do dzisiaj aresztowania (sic!) Mirosława Przedpełskiego i Artura Popko. Ówczesny Prezes i wiceprezes PZPS mieli być głównymi beneficjentami świetnie zorganizowanych i zakończonych wielkim sukcesem sportowym mistrzostw a paradoksalnie, stali się mimo woli, grabarzami polskiego Mundialu. Impreza, od początku traktowana przez ówczesny rząd Donalda Tuska jak kukułcze jajo, pamiętamy wszyscy zapis rozmowy pomiędzy ministrem Pawłem Grasiem a szefem Orlenu Jackiem Krawcem w restauracji Roberta Sowy, miast stać się naszą eksportową wizytówką, w miesiąc po jej zakończeniu została wstydliwie ukryta i żadnej fety nie było.
Brak bardzo doświadczonych w pracy związkowej Przedpełskiego i Popko z początku nie wydawał się dotkliwą stratą dla PZPS. Szybko doszło do osobowych przegrupowań w strukturze zarządu i prezydium związku, ale z czasem okazało się, że jednak personalna – ilość- to nie znaczy ta sama - jakość. Brak Przedpełskiego w relacjach międzynarodowych a Popko w krajowych, doprowadził do oddania należnego nam po Mundialu pola, w federacji światowej FIVB i europejskiej CEV, innym krajom. Zamiast dyskontować sukces i rozwijać polskie wpływy w obu federacjach, my kotłowaliśmy się w wewnątrzśrodowiskowych koalicjach i antykoalicjach. Wobec panującego bezhołowia, faktyczną władzę w związku przejęli księgowi i prawnicy, którzy tłumaczyli działaczom, co jest lepsze, a co gorsze dla polskiej siatkówki.
Z tego stanu rzeczy wyłoniły się wkrótce takie nonsensy jak organizacja, za bagatela - 7 milionów złotych, tegorocznego Final Six Ligi Światowej w Krakowie. A przecież po ubiegłorocznym Pucharze Świata wiadomym było, że drużynę Stephana Antigi czeka kwalifikacyjny małpi gaj do IO w Rio de Janeiro. Po turnieju kwalifikacyjnym w Berlinie stało się dodatkowo jasne, że aby zagrać dobrze w Brazylii nie możemy szykować formy na Ligę Światową, bo start w IO skończy się tak samo źle jak w Londynie. Wiedział o tym i trener kadry, i zawodnicy, i działacze. Ba, głośno o tym mówili i wciąż mówią. Więc nie rozumiem po jaką cholerę organizowaliśmy to Final Six w Polsce?! Po co wyrzucono tyle pieniędzy w błoto, dlaczego skalkulowano ceny biletów tak, że krakowski gigant świecił przez pięć dni pustkami? Dlaczego tak głupio nadwyręża się wizerunek polskiej siatkówki za granicą?
Guido Betti, prawa ręka prezydenta Gracy od marketingu, stanął na głowie, aby w ramach promowania dyscypliny środowy mecz USA –Włochy, pokazała w Stanach na żywo potężna telewizja NBC. Nie przewidział tylko jednego, że mecz odbędzie się prawie bez udziału widowni i efekt szczerej chęci promocji siatkówki w USA jest dokładnie odwrotny. I to jest katastrofa większa niż zygzakowata forma graczy Antigi, bo dzisiaj Polska dla siatkarskiego świata to już nie jest nadkomplet na Stadionie Narodowym w 2014, tylko pustki w Tauron Arenie w 2016 roku. Więcej, wspomniany wyżej Ary Graca, który przyjechał z małżonką do Krakowa, został pozostawiony przez polski związek sam sobie. Nikt nie miał czasu lub ochoty, żeby zająć się prezydentem FIVB i spróbować mu wytłumaczyć co się w Polsce stało w ciągu dwóch ostatnich lat, bo sam tego pewnie nie zrozumie. A może tego zwyczajnie nie wie nikt, poza …. Mirosławem Przedpełskim i Arturem Popko?