Korzeniowski: W wiosce olimpijskiej nocowałem w... garażu
Według utytułowanego chodziarza Roberta Korzeniowskiego warunki w wioskach olimpijskich, na przestrzeni lat, bywały różne, a każda skrywała jakieś tajemnice. Czterokrotnemu uczestnikowi igrzysk zdarzyło się przed najważniejszym startem nocować w... garażu.
Dokładnie 20 lat temu, 2 sierpnia w Atlancie, został mistrzem olimpijskim w chodzie na 50 km. Jak zaznaczył, choć sportowcom należą się komfortowe warunki, to wielu z nich świadomie wybiera nietypowe miejsca na przedstartowy nocleg. Korzeniowski wrócił pamięcią do Sydney (2000), skąd przywiózł dwa złote medale.
„W Australii czekały na nas szeregowe domki jednorodzinne z garażami - te na czas igrzysk służyły jako zaplecze techniczne. Gdy odkryłem, że w niektórych są łóżka, zdecydowałem się spędzić noc w jednym z nich i tym samym uciec od zgiełku, jaki panował w tamtych nieco plastikowych willach” - powiedział PAP.
Dodał, że z pościelą pomaszerował do pierwszego wolnego garażu, a na drzwiach wywiesił prośbę, aby nikt nie zakłócał mu spokoju.
„Tak udało mi się wypocząć i kolejnego dnia wywalczyć złoto na 20 km, po tym jak Meksykanin Bernardo Segura, który jako pierwszy minął metę, chwilę później został zdyskwalifikowany za podbieganie” - przypomniał.
Przed Korzeniowskim był kolejny start - na 50 km, ale trudno było się jemu w wiosce skoncentrować.
„Tam nie dało się wytrzymać - każdy mnie zatrzymywał, chciał pogadać. Dlatego na kilka dni wyjechałem i zamieszkałem w domu przyjaciela na obrzeżach Sydney. Powróciłem na przedstartową noc i okazało się, że moja pościel z garażu... zaginęła” - opowiadał.
Trzykrotny mistrz świata zdobył wówczas dwa ręczniki kąpielowe - jeden posłużył mu za prześcieradło, drugi za kołdrę. Kolejnego dnia wywalczył trzeci w karierze złoty medal olimpijski (łącznie ma ich w dorobku cztery). Za najdziwniejsze miejsce, w jakim przyszło mu się regenerować, ocenił jednak... kino.
„To były lata osiemdziesiąte, początki moich startów. Po całonocnej jeździe koleją z Tarnobrzega przez Rzeszów do Wrocławia, w czasach, gdy w pociągach trudno było o miejsce siedzące, dotarliśmy na miejsce. Akademik nie był jednak gotowy na przyjęcie uczestników mistrzostw Polski Szkolnego Związku Sportowego” - wrócił pamięcią do tamtego okresu.
Dodał, że wówczas trener kupił podopiecznym bilety do kina na „Poszukiwaczy Zaginionej Arki” i kazał odpoczywać po nieprzespanej nocy.
„Z ortalionowych dresów zrobiliśmy sobie poduszki, przymknęliśmy oczy i tak minął nam seans” - kontynuował opowieść.
Dwukrotny mistrz Europy (1998, 2002) wspominał, że innym razem, na wyjeździe z Wojewódzką Federacją Sportu, zdarzyło mu się nocować pod drzewem na granicy rumuńsko-węgierskiej i wciąż pamięta „przenikliwy chłód tamtego poranka”. Według niego takie początki zawodowej kariery go zahartowały i uodporniły na różnorakie warunki.
„Kto nie mieszkał w akademiku, czy nie był na obozie harcerskim to może takich sytuacji nie zna i frustruje go potem byle co, ale kto kiedykolwiek brał udział w wyprawach, wymagających nuty improwizacji sam wspomina pewnie podobne przygody” - podsumował.
W opinii Korzeniowskiego „warto było przez to przejść”, ale do podobnych doświadczeń nie chciałby już wracać.
Komentarze