Kmita: Polska musi wygrywać
W wtorek rozlosowano w Krakowie grupy turnieju Eurovolley Poland 2017. Tym samym można już zacząć odliczać czas do kolejnej wielkiej, międzynarodowej imprezy sportowej organizowanej w naszym kraju. Paradoksalnie, dla jednych jest to powód do dumy i radości, dla innych zaś kłopot i niepotrzebne zmartwienie.
W zasadzie od piłkarskiego Euro 2012, które było promocyjnym samograjem, nie doczekaliśmy się imprezy pod rzeczywistym rządowym patronatem. Ani siatkarski Mundial 2014, ani Euro 2016 w piłce ręcznej nie były oczkiem w głowie ówcześnie rządzących w Polsce. Ba, rząd Donalda Tuska zrobił nawet wiele, żeby przejść obok siatkarskich mistrzostw w odpowiednim dystansie, blokując finansowanie imprezy przez spółki Skarbu Państwa. Dowody na to niewytłumaczalne i bulwersujące do dziś zjawisko zostało po wsze czasy zapisane na tzw. "taśmach Sowy", m.in. w rozmowie ministra Pawła Grasia z ówczesnym prezesem Orlenu Jackiem Krawcem.
Nie lepiej zachował się współczesny rząd w czasie styczniowego Euro. Fizyczna obecność premier Beaty Szydło czy ministra Witolda Bańki na trybunach krakowskiej Tauron Areny to za mało jak na poważne potraktowanie szans, jakie niesie ze sobą każda impreza w tej skali. I jakby przyjrzeć się tym trzem wielkim, sportowym wydarzeniom i spróbować opisać co potencjalnie mogliśmy, a co faktycznie ugraliśmy dzięki nim w skali międzynarodowej, to okaże się, że jest powód do smutku. Niestety, z powodu braku rządowego przywództwa wszystkie sprawy, także te dotyczące promowania Polski w Europie i na świecie, spoczęły na barkach krajowych federacji organizujących zawody. Tym samym aktywność przy mistrzostwach Ministerstwa Spraw Zagranicznych czy Polskiej Organizacji Turystycznej miała wymiar co najwyżej symboliczny. Ba, zabrakło zwyczajnej, elementarnej koordynacji ze strony Ministerstwa Sportu i Turystyki, które ma oczywisty mandat do zawiadywania całością takiego gigantycznego przedsięwzięcia. A gdy zabrakło takiego naturalnego lidera, to wszystkie sprawy pozasportowe siłą rzeczy musiały kuleć. To, że nie musieliśmy się wstydzić za siatkarski Mundial czy Euro piłkarzy ręcznych zawdzięczamy bardziej związkowym działaczom i samorządom miast gospodarzy niż instytucjom państwowym.
Teraz nadarza się okazja, żeby to zmienić. Podczas wyjazdu na mecz Rumuna - Polska miałem okazję kilka razy rozmawiać z wiceministrem MSiT - Jarosławem Stawiarskim. Tłumaczyłem, że Rząd RP powinien być najbardziej zainteresowany powodzeniem organizacyjnym takiej imprezy jak siatkarskie Euro 2017. I nie tylko. Mamy przecież jeszcze w styczniu ME w biathlonie w Dusznikach, lipcowe wrocławskie World Games czy piłkarskie Euro U-21. Wszystkie te imprezy powinny wizerunkowo zagrać na korzyść Polski, a pole do współpracy jest nie tylko dla Ministerstwa Sportu i konkretnego, krajowego związku, ale i dla MSZ, Ministerstwa Gospodarki, Ministerstwa Rolnictwa i innych rządowych podmiotów. Trzeba współpracować, bo bez względu na to, czy będziemy się wstydzić, tak jak kiedyś za piłkarzy Franciszka Smudy, czy będziemy dumni, jak z siatkarzy Stephane'a Antigi, Polska, poza boiskiem, te turnieje powinna i co najważniejsze - może - zawsze wygrywać.
Przejdź na Polsatsport.pl