Polacy z Virtus.pro przegrali finał w dramatycznych okolicznościach (WIDEO)
Nie udało się! Po niezwykle zaciętym finale z Astralis polskie Virtus.pro niestety nie zdobyło swojego drugiego w karierze mistrzowskiego tytuł Majora. Duńczycy podnieśli puchar z tak prestiżowego turnieju po raz pierwszy w historii. Zainkasowali również nagrodę w wysokości pół miliona dolarów.
Wszystko zaczęło się od de_nuke. – „Na tej mapie to Polacy mają większe szanse” – mówili eksperci. I faktycznie, choć po stronie atakującej przegrali rundę pistoletową, wyrównać zdołali chwilę później, wygrywając force’a. Cztery kolejne punkty również dość łatwo wpadły na ich konto. Astralis nie zamierzało jednak dawać za wygraną – odbiło się od dna, pokonując VP cztery razy z rzędu. Na szczęście spółka Janusza ‘Snaxa’ Pogorzelskiego nie powiedziała wtedy ostatniego słowa i od tego momentu w ofensywie oddali tylko jedną rundę. W strojach antyterrorystów rozpoczęli więc z bezpieczną przewagą 9-6. Jak zdążyli nas już przyczaić, w obronie także stracili pistoletówkę, aczkolwiek nie wybiło ich to z rytmu. Po serii imponujących akcji – jak potrójne zabójstwo Wiktora ‘TaZa’ Wojtasa samą CZ75 – ostatecznie oddali rywalom tyle samo punktów, co w poprzedniej połówce. De_overpass, czyli planszę Duńczyków, rozpoczynali więc tylko o krok od wstąpienia na najwyższy stopień podium.
I choć na kolejnej mapie ci sami eksperci nie dawali żadnych szans formacji znad Wisły, VP – pomimo to, że przeważnie wynik goniło – jasno pokazało, że nie zamierza się poddawać. Wygranie pierwszej pistoletówki, pokonanie Astralis force’ując po utracie drugiej, niesamowite clutche, widowiskowy powrót Polaków po pięciu zdobytych rundach przed samym końcem – byliśmy świadkami tego wszystkiego. Snax zresztą dwoił się i troił, by zakończyć finał już po dwóch mapach. Ustrzelił przecież aż dwudziestu siedmiu rywali. Niestety, do idealnego zakończenia zabrakło trochę zimnej krwi, a wynik 14-16 zmusił podopiecznych Jakuba ‘kubena’ Gurczyńskiego do rozegrania trzeciej planszy. Kto wie, jak zakończyłby się jednak overpass, gdyby w jednej z kończących starcie rund Pogorzelski do czterech zdobytych już zabójstw dołożył to najważniejsze – ostatnie. Nieszczęśliwie tym razem lepszy okazał się Nicolai 'device' Reedtz. Zabrakło naprawdę niewiele.
Równie mało co na ostatniej mapie. De_train rozpoczął się przecież dla Polaków idealnie. Zdobyli pierwszą pistoletówkę i zaczęli dosłownie dominować. W pewnym momencie prowadzili aż 7-1. To była totalna deklasacja. Nagle jednak Astralis zaczęło odrabiać straty i niespodziewanie doprowadzili do wyniku 6-9. Nie można ukrywać, że „Złota piątka” i tak zakończyła ofensywę z korzystnym dla siebie wynikiem, więc po teoretycznie łatwiejszej stronie Polacy nie dali wyprowadzić się z równowagi. Wygrali – po raz pierwszy na turnieju – drugą pistoletówkę na mapie, a także zainkasowali dwa kolejne punkty. Niestety dla formacji znad Wisły – Skandynawowie ponownie wrócili i to w spektakularnym stylu do gry. Gonili rezultat. Następnie wyrównali, by w końcu sprzed nosa zgarnąć Virtusom mistrzowski tytuł. Bilans 14-16 zabolał.
Zwycięstwo – oprócz potwierdzenia tego, że Astralis jest najlepszą ekipą globu – zagwarantowało Duńczykom pół miliona dolarów. Polacy z Atlanty powrócą natomiast z czekiem na sto pięćdziesiąt tysięcy... i ogromnym niedosytem.
Komentarze