Polska - Cypr 0:0. 30. rocznica najsłynniejszej wpadki w historii reprezentacji Polski
– Ludzie, dajcie już spokój. Tyle lat ganiacie mnie za ten Cypr... Było wiele gorszych spotkań, a wokół nich cisza. Biorę na siebie całą odpowiedzialność za tamten mecz – mówi po latach trener Wojciech Łazarek. Trzydzieści lat temu reprezentacja Polski zaliczyła jedną z największych wpadek w historii – bezbramkowy remis z Cyprem w eliminacjach Euro 1988.
Dziś podobny wynik nie wzbudziłby większych emocji. Piłkarze z Cypru nie są już takimi Kopciuszkami jak przed trzema dekadami. Kluby z Wyspy Afrodyty w ostatnim czasie częściej i z lepszym skutkiem meldowały się w Lidze Mistrzów, niż przedstawiciele polskiej ekstraklasy. Zdarzyło się zresztą, że to mistrz tego kraju zagrodził Wiśle Kraków drogę do elitarnego grona. Reprezentacja Cypru co prawda nadal nie rozdaje kart i w kolejnych eliminacjach do ważnych imprez zwykle nie liczy się w walce o awans, jednak kilkukrotnie zdołała już urwać punkty czołowym ekipom Starego Kontynentu.
Trzydzieści lat temu Cypr był jednak zupełnym outsiderem europejskiego futbolu, ekipą pokroju dzisiejszego San Marino. Rywalem, przy którym zwycięstwo odhaczano jeszcze przed rozpoczęciem meczu. Nie inaczej myśleli polscy kibice, przyzwyczajeni w latach osiemdziesiątych do sukcesów reprezentacji (trzecie miejsce na świecie) i dobrych wyników drużyn klubowych (półfinał Pucharu Europy osiągnięty przez Widzew Łódź). Przynależność polskich piłkarzy do czołówki była dla wszystkich tak oczywista, że porażkę w 1/8 finału mundialu w Meksyku uznano nad Wisłą za klęskę.
Dobry start Łazarka
W sierpniu 1986 roku nowym selekcjonerem został Wojciech Łazarek – trener, który stworzył potęgę Lecha Poznań (dwa tytuły mistrza kraju, dwa Puchary Polski). Pierwsze mecze pod wodzą nowego szkoleniowca mogły napawać optymizmem. Łazarek rozpoczął co prawda mało efektownie, od remisu 2:2 w towarzyskiej potyczce z ekipą Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej w Bydgoszczy, ale w kolejnych spotkaniach było już lepiej.
Biało-czerwoni wygrali 2:1 z Grecją w Poznaniu na inaugurację eliminacji Euro 1988. Dwie bramki zdobył Dariusz Dziekanowski, obie z rzutów karnych, podyktowanych po faulach na Włodzimierzu Smolarku. W kolejnym, towarzyskim meczu pokonali w Warszawie Irlandię 1:0, po trafieniu debiutującego w biało-czerwonych barwach Marka Koniarka. Wreszcie – w najważniejszym meczu jesieni '86 – zremisowali 0:0 w Amsterdamie z Holandią. Po tym spotkaniu chwalono zarówno waleczność, zaangażowanie polskich piłkarzy, jak i ustawienie taktyczne zespołu, które pozwoliło wywieźć ze stolicy Holandii korzystny rezultat.
Dobrego nastroju nie przerwały również pierwsze wiosenne próby, pewne i efektowne zwycięstwa w towarzyskich meczach z Finlandią (3:1) i Norwegią (4:1).
– Przepraszam, że znowu wygrałem – powiedział ironicznie do dziennikarzy trener Łazarek, po starciu z Norwegami. Selekcjoner miał prawo do optymizmu: jego drużyna w sześciu pierwszych meczach odniosła cztery zwycięstwa i dwa razy zremisowała (bramki: 12–4). Już jednak wtedy na obrazie prowadzonej przez niego reprezentacji zaczęły się pojawiać rysy.
Pierwszą było odsunięcie od drużyny narodowej Koniarka, który miał pojawić się na zgrupowaniu przed meczem z Norwegią w stanie wskazującym. Jak ustalili dociekliwi dziennikarze, snajper GKS nie był jedynym piłkarzem, który stanął przed obliczem trenera po spożyciu, dla jego kompanów Łazarek był jednak nieco bardziej wyrozumiały.
Nowy selekcjoner miał również niezbyt przychylny stosunek do niektórych piłkarzy występujących w klubach zagranicznych. Chodziło przede wszystkim o Zbigniewa Bońka z AS Roma, który w 1987 roku już nie pojawił się w reprezentacji, ale też kilku innych zawodników, wcześniej wiodących prym w ekipie Antoniego Piechniczka – choćby Józefa Młynarczyka, czy Andrzeja Buncola. Ci dwaj piłkarze, choć triumfowali w tamtych latach w europejskich pucharach, nie znajdowali uznania w oczach trenera drużyny narodowej. A im mniej w reprezentacji było piłkarzy pokroju Bońka, czy Buncola, tym częściej nowy selekcjoner stawiał na zawodników pamiętanych dziś jedynie przez największych koneserów polskiego futbolu...
Rywal z Wyspy Afrodyty
Kolejnym rywalem Polaków w kwalifikacjach Euro '88 mieli być piłkarze Cypru. Wydawało się, że amatorzy z Wyspy Afrodyty w Gdańsku mogą co najwyżej marzyć o niezbyt wysokiej przegranej. Warto dodać, że nigdy wcześniej nie zdobyli nawet punktu w wyjazdowych meczach eliminacji MŚ i ME!
Podopieczni trenera Łazarka przygotowywali się do meczu na kilkudniowym zgrupowaniu zorganizowanym na obiektach gdańskiej AWF. Ciężko mówić o wielkiej mobilizacji, część kadrowiczów ostro balowała, a selekcjoner musiał odesłać do domu mocno "zmęczonego" Krzysztofa Barana.
W obecności 10. tysięcy kibiców reprezentanci rozegrali kontrolny mecz przeciwko reprezentacji OZPN Słupsk, wygrany 5:1. Pomiędzy treningami kadrowicze znaleźli czas na odwiedziny w ratuszu, wycieczkę po stoczni i wyjście na musical "Skrzypek na dachu", grany w Teatrze Muzycznym w Gdyni.
Trener Łazarek szykował na Cypryjczyków bardzo ofensywne ustawienie. Trójka nominalnych napastników: Mirosław Okoński, Jan Furtok, Włodzimierz Smolarek wspomagana była dodatkowo przez Dziekanowskiego i Jana Urbana. Wydarzeniem był powrót do kadry Okońskiego, który wówczas rozgrywał sezon życia, stając się w barwach HSV czołowym piłkarzem Bundesligi.
Sielanki nie przerwało również rozegrane dzień wcześniej spotkanie drużyn młodzieżowych (U–21). W Starogardzie Gdańskim – rodzinnym mieście Kazimierza Deyny – gospodarze pokonali Cypr 3:0, a klasycznym hat-trickiem w drugiej połowie popisał się enfant terrible polskiego futbolu Dariusz Marciniak.
Pech zaczął prześladować Polaków w dniu spotkania. Z pokoju Okońskiego zniknęły dokumenty, gotówka i kluczyki do samochodu (Lancia Thema). Nad Trójmiastem przeszedł deszcz, który zamienił murawę stadionu Lechii w grzęzawisko, a na takiej płycie łatwiej było wybijać piłkę na oślep, niż konstruować akcje i oddawać celne strzały.
Bezbramkowa porażka
W Niedzielę Palmową, 12 kwietnia 1987 roku, ponad 25 tysięcy kibiców zasiadło na trybunach stadionu Lechii Gdańsk, w nadziei, że będą świadkami wysokiego zwycięstwa gospodarzy. Umiarkowani optymiści liczyli na powtórkę wyniku sprzed kilkunastu lat, gdy kadra Jacka Gmocha rozbiła Cypryjczyków w Warszawie 5:0. Byli jednak i tacy, którzy wietrzyli w tym spotkaniu wynik dwucyfrowy. I jedni, i drudzy musieli przeżyć tego dnia spore rozczarowanie.
Sam przebieg meczu można streścić w jednym zdaniu: Polacy atakowali, Cypryjczycy się bronili, z tym, że to poczynaniom gości towarzyszyło dużo więcej szczęścia. Mimo ofensywnego ustawienia, gospodarze nie mogli znaleźć sposobu na przebicie się przez te zasieki, potwierdzając krążącą w świecie futbolu opinię, że Polacy nie są mistrzami ataku pozycyjnego. Najlepiej w biało-czerwonych barwach prezentował się Okoński (rozgrywający, jak się później okazało swój ostatni mecz w reprezentacji), ale ani Furtok, ani Smolarek, ani Dziekanowski (piłkarz Legii został niemiłosiernie wygwizdany przez gdańskich kibiców) nie potrafili wykorzystać jego podań.
Statystycy obliczyli, że reprezentanci Polski oddali około 30. strzałów na cypryjską bramkę, z tego zaledwie siedem celnych, a i w tych przypadkach na posterunku stał bohater tego starcia – cypryjski bramkarz Andreas Charitou. Niewiele było uderzeń z dalszej odległości, chyba jedynie Dariusz Wdowczyk i Jan Karaś podejmowali takie próby. Szybko okazało się, że małe boisko Lechii sprzyja broniącym się gościom, którym zadanie ułatwiała dodatkowo fatalna nawierzchnia.
Wydawało się, że grupa amatorów, kopiących piłkę po pracy, osłabnie w drugiej połowie i worek z bramkami wreszcie pęknie. Trener Łazarek zdecydował się w przerwie na pokerowe zagranie: wprowadził na boisko Jacka Bayera, zawodnika II ligowej wówczas Jagiellonii Białystok. Być może liczył, że mający 188 cm wzrostu napastnik przełamie niemoc Polaków w walce o górne piłki. Niestety, również ten manewr spalił na panewce. Biało-czerwoni drugą część meczu rozpoczęli z ogromnym animuszem, ale z minuty na minutę ich ataki traciły impet. Wynik do końca meczu nie uległ zmianie, a po ostatnim gwizdku arbitra goście rozpoczęli taniec radości.
Selekcjoner po meczu nie ukrywał rozczarowania:
Nastrój przedmeczowej euforii udzielił się piłkarzom i może dlatego grali nerwowo, chaotycznie. Nie tylko brak szczęścia zadecydował o niekorzystnym wyniku... Nic nam się nie układało, może za bardzo chcieliśmy wygrać? Zbyt często piłka grzęzła w gąszczu nóg na polu karnym.
– Wiele było takich meczów w historii piłki nożnej, gdy faworyci nie poradzili sobie z dużo słabszym zespołem. Pamiętam choćby mecz RFN z Maltą, również o punkty, który Niemcy sensacyjnie zremisowali na wyjeździe 0:0. Takie wyniki się po prostu w piłce zdarzają, a reprezentacji Polski przydarzyło się to akurat w meczu z Cyprem. My mieliśmy w tamtym spotkaniu bardzo dużo sytuacji, praktycznie cały mecz toczył się na połowie przeciwnika. Niestety, nic nam nie wpadło i pechowo zremisowaliśmy. Nie wiem, czy Cypryjczycy stworzyli w tym meczu jakąkolwiek sytuację, bo rzadko przekraczali połowę boiska – wspomina to spotkanie po latach były pomocnik reprezentacji Waldemar Prusik.
Piłkarski proces
Nazajutrz prasa nie zostawiła na piłkarzach i sztabie szkoleniowym reprezentacji suchej nitki. Wystarczy zacytować kilka tytułów z pierwszych stron gazet sportowych: "Salwy śmiechu zamiast gola" (Sport), "Bez głowy w mur" (Tempo), "Przedwczesny dyngus piłkarzy" (Przegląd Sportowy), "Impotencja" (Piłka Nożna). Jednak to nie te artykuły wzbudziły najwięcej kontrowersji...
Mecz z Cyprem zapamiętany został również z powodu procesu sądowego, jaki redaktorowi Januszowi Atlasowi wytoczył jeden z reprezentantów. Po meczu, gdy słynny dziennikarz pocieszał strapionego trenera, ten miał mu powiedzieć: "Łatwo ci mówić - nie martw się, ale co ty byś zrobił z tymi p... zawodowcami, z których jeden przyjeżdża na mecz w d... pijany, a drugi wyfiokowany jak k..., z klipsem w uchu i fryzurą w koński ogon! Jeszcze tylko piórko w d... wsadzić i do kabaretu wysłać, a nie na boisko".
Redaktor Atlas napisał po spotkaniu:
Najbardziej zgorszył trenera piłkarz T., który przyjechał uczesany w koński ogon i z uszami obwieszonymi biżuterią. Łazarek jest pewny, że prowadzi zespół złożony z samych mężczyzn, i to stuprocentowych, więc nakazał się zawodnikowi T. rozcharakteryzować, a póki co wyłączył go z treningów. T. w kadrze pozostał, ale na boisku zagra dopiero wówczas, kiedy udowodni ponad wszelką wątpliwość, że bardziej interesuje go męska gra, niż dziewczyńskie fatałaszki.
Tak się akurat złożyło, że wśród szczęśliwców powołanych przez trenera Łazarka na gdański mecz znalazł się jeden piłkarz, którego nazwisko zaczynało się na literę T. – Ryszard Tarasiewicz. Zawodnik Śląska Wrocław z powodu przeziębienia nie pojawił się na boisku w starciu z Cypryjczykami i był to spory ubytek w składzie. Raz, że był wówczas jednym z czołowych polskich piłkarzy i mógłby uspokoić chaos panujący w szeregach gospodarzy, dwa – dysponował atomowym uderzeniem z dystansu, którym mógłby przesądzić losy tego meczu. W każdym razie, po publikacji Atlasa nietrudno było dociec o kogo chodzi. Piłkarz poczuł się urażony, pozwał dziennikarza do sądu, a trwający przez ponad rok proces był sporym medialnym wydarzeniem. Pełna absurdów sprawa zakończyła się wyrokiem grzywny dla Atlasa, któremu jednak sąd nie nakazał przeproszenia reprezentanta...
Holandia poza konkurencją
Porażka z Cyprem zapoczątkowała złą passę podopiecznych trenera Łazarka. Porażki w kolejnych meczach – 0:1 z Grecją i 3:5 z Węgrami przekreśliły szanse Polaków na awans do finałów mistrzostw Europy. Czy remis w starciu z Cypryjczykami miał decydujące znaczenie dla dalszych losów reprezentacji Polski w tamtych eliminacjach?
– Mecz z Cyprem nie miał aż tak wielkiego wpływu na to, że później nie zakwalifikowaliśmy się do finałów mistrzostw Europy. Myślę, że dużo ważniejsze dla układu tabeli było kolejne spotkanie – przeciwko Grecji w Atenach, gdzie przegraliśmy 0:1. Trzeba sobie też jasno powiedzieć, że Holendrzy mieli wówczas bardzo mocny zespół – najlepszy w tej grupie – i wyprzedzić ich w tabeli było bardzo trudno. To była przecież ta słynna Holandia z Marco van Bastenem, Ruudem Gullitem, Frankiem Rijkaardem, Ronaldem Koemanem... Można by tak wymienić praktycznie całą ich jedenastkę – twierdzi po latach Waldemar Prusik.
Na mistrzostwa Europy do RFN pojechał tylko zwycięzca grupy – była to właśnie reprezentacja Holandii, która triumfowała później w turnieju finałowym.
***
Trudno nie zgodzić się z trenerem Łazarkiem, który niechętnie wraca wspomnieniami do meczu z Cyprem, że Polakom zdarzyły się w historii gorsze mecze. Gdański remis zyskał jednak rangę symbolu, zapisał się w kronikach reprezentacji jako pokaz totalnej niemocy polskich piłkarzy. Do dziś tę konfrontację wspomina się, ku przestrodze, przed meczami Polaków z teoretycznie słabszymi rywalami.
Eliminacje Euro 1988:
1987-04-12 (12.00), Gdańsk (Stadion Lechii), Widzów: 25 000.
Polska - Cypr 0:0
Polska: Jacek Kazimierski – Waldemar Prusik, Paweł Król, Dariusz Wdowczyk, Jan Urban, Jerzy Wijas, Mirosław Okoński, Włodzimierz Smolarek, Jan Karaś ©, Dariusz Dziekanowski (66. Leszek Iwanicki), Jan Furtok (46. Jacek Bayer). Trener: Wojciech Łazarek.
Cypr: Andreas Charitou – Konstandinos Miamiliotis, Charalambos Pittas, Nikolaos Pantziaras ©, Demetrios Misos, Iannikos Iangoudakis, Panaiotis Marangos, Iorgios Savvides, Floros Nikolaou, Paulos Savva, Marios Tsingis (85. Koulis Pantziaras). Trener: Panikos Iacovou.
Żółte kartki: Nikos Pantziaras (44).
Sędzia: Simo Ruokonen (Finlandia).
Przejdź na Polsatsport.pl