Pindera: Życie zaczyna się po czterdziestce

Sporty walki

Jeśli Tomasz Adamek jest szybszy od rywala, to można być od niego spokojnym. A tak właśnie było pojedynku z Australijczykiem Solomonem Haumono, w gdańskiej ERGO Arenie podczas Polsat Boxing Night 7.

Nasz były mistrz świata dwóch kategorii wagowych zaczął spokojnie, z wyżej niż zwykle uniesioną lewą ręką. Od początku przygotowań zwracał mu na to uwagę jego nowy trener, Gus Curren z Florydy. 41 letni Haumono, były zawodowy rugbista mówił mi, że nie stoczył w życiu żadnej amatorskiej walki, ale boks widać ma we krwi, bo na zawodowym ringu radzi sobie całkiem dobrze. Przegrał wprawdzie w ubiegłym roku przed czasem z Josephem Parkerem (dziś mistrzem WBO), ale ze słabszymi od Nowozelandczyka zwykle wygrywał. Ale rok młodszy Adamek, choć lżejszy i słabszy fizycznie od rywala, umiejętności ma o niebo większe. Punktacja (2 x 99:91 i 100:90) tylko to potwierdza.

Co teraz? Powrót domu w USA i rodziny, ale zdaje się, że to nie koniec przygody „Górala” z boksem. Być może zobaczymy go znów jesienią, ale za wcześnie spekulować z kim i gdzie. Po walce, na zakończenie krótkiej rozmowy z Mateuszem Borkiem powiedział: Do zobaczenia wkrótce !!!

Zabrzmiało tak, jakby chciał powiedzieć: życie zaczyna się przecież po czterdziestce.

Przed Adamkiem w ringu pojawił się Krzysztof Głowacki, ostatni polski mistrz świata (stracił pas WBO w walce z Ołeksandrem Usykiem, w tej właśnie hali) i zrobił to, co do niego należało. Trzy raz posłał na deski przeciętnego, choć wcześniej niepokonanego Hinzi Altunkayę i przyznał szczerze, już po wszystkim, że mógł zrobić to lepiej. A Niemiec tureckiego pochodzenia nie wyszedł do szóstej rundy, bo miał dość.

Pojedynek Mateusza Masternaka z Ismaiłem Siłłachem , tak jak powiedział Mateusz Borek, oglądało się naprawdę dobrze. Polak miał problemy w początkowych rundach, ale w czwartej wrócił do gry w wielkim stylu,  rzucając Ukraińca na deski. W ósmym starciu, po prawym sierpowym Siłłacha, maty dotknął Masternak i później o wszystkim decydowały detale. Stawiałem na „Mastera”, ale ten pojedynek można było również punktować w drugą stronę. Mnie wyszło, że minimalnie wygrał Siłłach, ale ściany czasami pomagają gospodarzom.

W pozostałych walkach nie było wielkich niespodzianek. Owszem można powiedzieć, że dla wielu fachowców Norbert Dąbrowski był faworytem w rewanżowym starciu z Robertem Talarkiem, ale pisząc o tej gali dla polsatsport.pl stawiałem na tego drugiego. Talarek ma charyzmę, ale i umiejętności. Ciężko pracuje w kopalni Bielszowice, po północy zjeżdża pod ziemię, a w dzień trenuje. A przy tym kończy studia, już niedługo będzie inżynierem.

Jest typowym bokserem na telefon, który zwiedził już 12 krajów i pokonał wielu miejscowych bohaterów. Mówi też, że od  półtora roku nie sparuje, w co nie chce się wierzyć, ale takie są fakty. Wystarcza mu sam trening, tarcza z trenerem i walki. Ale gdy wchodzi do ringu, problemy na ogół mają jego rywale. Myślę, że po wygranej z Dąbrowskim warto dać mu większą szansę, bo on jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

Dobrze w pojedynku z Łukaszem Janikiem zaprezentował się Adam Balski. Wygrał przed czasem, a Janik twierdzi, że tylko dlatego, że bił poniżej pasa. Nie ma racji. Wygrał, bo był lepszy i prawdopodobnie w drugiej fazie ciężko znokautowałby  słabo przygotowanego rywala. Ale na dyskusje, czy będzie mistrzem świata, jeszcze zbyt wcześnie. On jest dopiero na początku drogi. Ma talent i sporo bokserskich argumentów, ale jeszcze nie walczył z nikim, kto zawiesiłby mu poprzeczkę wysoko. Nie ukrywam, że stawiam na niego od pierwszej walki w której go zobaczyłem, choć wtedy nie zachwycił.

Macieja Sulęckiego też chwalę już od dawna, konkretnie od siedmiu lat, gdy w debiucie znokautował w pierwszej rundzie Adama Gawlika, który miał na koncie dziewięć porażek i żadnego zwycięstwa. Niby więc nic wielkiego, ale widocznie to coś w nim dostrzegłem. Później były występy na Polsat Boxing Night w gdańskiej Ergo Arenie i w Tauron Arenie w Krakowie, gdzie znokautował Grzegorza Proksę. Wtedy chyba uwierzył, że tak właśnie może kończyć swoje kolejne pojedynki.

Tyle, że wygrana z Damianem Ezequielem Bonellim nie odpowie nam na pytania dotyczące jego przyszłości. Twardy, ringowy zakapior  z Argentyny nie stoczył w życiu żadnej walki amatorskiej, był piłkarzem, nie bokserem. Nic dziwnego, że padał po każdym lewym sierpowym Sulęckiego i dobrze, że go w końcu sekundant i przyjaciel w jednej osobie poddał.

Sam jestem ciekaw jak „Striczu” wypadnie w walce z czołowymi zawodnikami wagi superpółśredniej lub średniej, bo w jednej lub drugiej kategorii może walczyć.

Nie zawiódł Łukasz Wierzbicki, wygrywając pewnie z Robertem Tlatlikiem, urodzonym w Chorzowie obywatelem Niemiec, zabierając mu miano niepokonanego. Wierzbicki wytrzymał presję, pokazał kilka niezłych akcji, które dają nadzieję na przyszłość. Ale pracy czeka go jeszcze dużo, nie tylko nad prawą ręką, która u mańkuta odgrywa szczególnie ważną rolę.


O Ewie Brodnickiej mogę napisać tylko tyle, że wygrała szczęśliwie, ale lepiej szczęście mieć niż go nie mieć. Brazylijka Viviane Obenauf, która w ostatniej chwili zastąpiła  Marisol Reyes, sprawiła jej bowiem sporo kłopotów.


W sumie ciekawa gala, oby takich więcej, ale to już zależy od Polsatu i Mateusza Borka, czy raz jeszcze podejmie się takiego zadania.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie