Linette: Nie poszłam za ciosem
Magda Linette przyznała, że po szybko wygranym pierwszym secie w meczu otwarcia w wielkoszlemowym Wimbledonie dopuściła do głosu Amerykankę Bethanie Mattek-Sands. - Nie poszłam za ciosem - zaznaczyła polska tenisistka po porażce 6:1, 2:6, 3:6.
- Bethanie nie daje rywalkom nabrać rytmu. Stara się skracać punkty jak najbardziej się da. Od początku wiedziałam, że to będzie bardzo trudny mecz, to było trudne losowanie. Grałyśmy wcześniej bardzo dobry mecz w Miami. Wiedziałam, że tutaj będzie ciężej, bo jej wolej jest jeszcze trudniejszy na trawie. Musiałabym bardzo dobrze returnować. Ona szła do przodu i kończyła akcje od razu - wspominała na konferencji prasowej Linette.
Przyznała, że grała trochę za wolno, by zagrozić rywalce, która nabrała od drugiej partii rozpędu.
- Musiałabym bardzo ryzykować, a to nie jest mój styl gry. Starałam się sobie stwarzać szanse, prowadząc dłuższe wymiany. Potem zaczęłam grać trochę za krótko i dałam jej czas na to, by wchodziła w kort i przyciskała mnie. Trudno było ją zatrzymać, jak wpadła w rytm mocnego serwowania i wchodzenia do przodu. Tym bardziej, że na trawie punkty szybko uciekają i dwie, trzy piłki mogą odwrócić losy meczu - zaznaczyła.
25-letnia poznanianka podkreśliła, że szybkie wygranie pierwszej partii nie wyszło jej na dobre.
- Nie poszłam za ciosem. Czasem za łatwe wygranie seta nie jest dobre. Straciłam trochę czujność, może to trochę zaważyło. Myślałam, że mam mecz pod kontrolą, a na trawie wszystko może się szybko odwrócić - podsumowała.
Polka nie powtórzy więc w Londynie swojego największego sukcesu w Wielkim Szlemie, który zanotowała docierając w tym sezonie do trzeciej rundy French Open. Co najmniej rok jeszcze przyjdzie jej poczekać na wygranie pierwszy raz meczu w głównej drabince Wimbledonu w singlu.
- Mówiłam wcześniej, że lubię trawę, ale jak widać ona nie lubi mnie - zaznaczyła.
Jeden z dziennikarzy spytał Linette, czy ma wrażenie, że w trzecim secie Amerykanka była już wyraźnie zmęczona i gdyby mecz potrwał nieco dłużej, to mogłaby odrobić straty (przegrywała 0:5).
- Na trawie nie ma to aż takiego znaczenia, bo punkty są bardzo szybkie. Gdybyśmy grały na ziemi lub na wolniejszym hardkorcie, to bardziej by to zaważyło. Na pewno Bethanie była bardzo zdenerwowana i bardzo zwolniła. W naszym meczu w Miami to zaważyło, zabrakło jej wówczas kondycji i udało mi się tamto zwycięstwo wybiegać. Tu było o to ciężko - analizowała.
Poznanianka przyznała, że wciąż ma problem z tym, żeby szybciej pewnie poczuć się na trawiastych kortach.
- Zastanawiam się cały czas z roku na rok co zrobić, by poczuć się lepiej na nich. By biegać na 100 procent i wiedzieć, że mogę zaufać moim kostkom i zatrzymywać się tak jak to robię na twardej nawierzchni i na ziemi. Dobre mecze na trawie zaczynam grać dopiero parę dni przed Wimbledonem, to trochę przykre. Nie gram źle, ale czegoś mi brakuje, żeby to przełożyć na grę i jeszcze lepsze wyniki. W Birmingham biegałam, jakbym była na lodzie. Dziś był trzeci czy czwarty dzień, kiedy zaczynam lepiej się poruszać i grać na najwyższym poziomie - oceniła.
Nie opuszcza ona jednak jeszcze kortów All England Lawn Tennis and Croquet Club - zgłosiła się także do debla. Nie ma jeszcze sprecyzowanych planów na na kolejne miesiące.
- Zgłosiłam się do wszystkich chyba turniejów do końca roku. Jeszcze nie wiem do końca, co zrobimy, a chciałam sobie dać szansę, by ustalić jak najlepszy plan. Zastanawiam się, czy jechać do Azji przed USA. To kawał drogi, a jest tam piekielnie gorąco. Nie mówiąc o męczącej podróży - dodała 78. rakieta świata.
Komentarze