Stracił 8 centymetrów Achillesa i groziła mu amputacja. Tak futbol zniszczył Cazorlę
Santiago Cazorla był przez lata filarem reprezentacji Hiszpanii, z którą wywalczył dwa mistrzostwa Europy i mistrzostwo świata. Mierzący zaledwie 165 cm hiszpański magik imponował zwłaszcza cechą u zawodowych piłkarzy niezwykle rzadką: prawdziwą "obunożnością". Od dawno jednak przepadł, a jego rzeczywistość przytoczyła dopiero hiszpańska Marca. Santi przechodzi prawdziwy dramat. Przez dwa lata nie pojawił się na boisku, przeszedł osiem operacji i groziła mu... amputacja stopy.
Ścięgno Achillesa, nazywane jest także ścięgnem mięśnia trójgłowego łydki. Łączy bowiem mięśnie łydki z kością piętową. Jest to największe ścięgno w ludzkim organiźmie, u dorosłego człowieka sięgające do 15 centymetrów. Ta konstrukcja pozwala nam stawać na palcach, zginać i unosić stopy podczas każdego kroku. Do samoistnego przerwania ścięgna potrzebna jest siła wartości do 9 kN. To właśnie ta część nogi obok więzadeł w kolanie jest jedną z kluczowych dla piłkarzy: ewentualne kontuzje ciągną się miesiącami, a nawet latami, często pozostawiając stały uszczerbek na zdrowiu i zdolności ruchowej.
Osiem centymetrów. Tyle, czyli ponad połowę całego ścięgna stracił w wyniku infekcji Santiago Cazorla. Hiszpan, który od lat zachwycał nas maestrią i przeglądem gry, nagle przepadł bez słowa. Oficjalnie: leczył kontuzję kostki, jednak dziennikarze Marki przedstawili jego prawdziwą, dramatyczną historię. Hiszpan był bliski utraty stopy, a lekarze życzyli mu, żeby mógł jeszcze wyjść z synem na spacer...
Efekt domina
Wszystko zaczęło się w Genewie, 10 września 2013 roku. Cazorla był już wtedy kluczową postacią Arsenalu i stałym punktem reprezentacji Hiszpanii, z którą przez ostatnich pięć lat wygrał wszystko, co w futbolu międzynarodowym było do wygrania. La Furia Roja rozgrywała towarzyski mecz z reprezentacją Chile (2:2). Vicente del Bosque zatrzymał wtedy zawodnika do końca spotkania mimo bólu kostki, którego nabawił się po starciu z jednym z rywali.
Kolejne dwa lata były ciszą przed burzą. Hiszpan był stałym punktem Arsenalu, chociaż jak sam przyznaje - robił dobrą minę do złej gry. "Radziłem sobie z tym. Początki spotkań były normalne, w przerwie płakałem z bólu. Brałem leki i wracałem na boisko". W jego organiźmie nastąpił jednak efekt domina: problemy z kostką przeobraziły się w mikrourazy innych części nóg.
W grudniu 2015 roku poddał się operacji z powodu pękniętego więzadła w lewym kolanie, jednak prawdziwy ból doskwierał mu niżej. Boląca od dwóch lat kostka zaczęła sprawiać problemy z chodzeniem, by ostatecznie doprowadzić do jej zniszczenia. Kortykosteroidy tylko łagodziły ból. Nadeszła seria operacji, jedna po drugiej. Arsenal informował tylko o przedłużonej rehabilitacji Cazorli, podczas gdy kibice wpadali w szał - brakowało im lidera środka pola.
Rok po operacji kolana przyszedł zabieg wspomnianego ścięgna Achillesa prawej stopy. Artroskopowa forma rekonstrukcji ścięgna miała zmniejszyć ryzyko wystąpienia martwicy. Kilka tygodni później zdjęto mu szwy, jednak rana otworzyła się i do krwi wdało się zakażenie. Gangrena mogła być wyrokiem, Hiszpanowi groziła nawet amputacja stopy... Infekcja uszkodziła część kości piętowej i dosłownie "zjadała" ścięgno Achillesa, którego stracił aż osiem centymetrów. Szpitalna codzienność odebrała mu radość z życia.
Specjaliści nie mieli wątpliwości, powtarzając: "Chłopie, przestań myśleć o powrocie na boisko. To będzie cud, jeśli będziesz mógł spacerować z synem po podwórku".
Gdy zawodnik pokazał dziennikarzom Marki szokujące zdjęcie z widocznym na zewnątrz nogi ścięgnem stwierdził, że w tamtym momencie wciąż pojawiał się na boisku. Po raz ostatni zobaczyliśmy go 19 października 2016 roku podczas meczu Ligi Mistrzów z Łudogorcem Razgrad (6:0).
Cud na Półwyspie Iberyjskim
Lekarze w Londynie byli bezradni, 77-krotny reprezentant Hiszpanii udał się więc do Vitorii, gdzie mógł współpracować z doktorem Mikelem Sanchezem. Ten po zobaczeniu nogi złapał się za głowę i długo nie dowierzał. "Nigdy nie spotkałem się z podobnym przypadkiem" - mówił. Radykalny krok amputacji nigdy jednak nie nadszedł, bowiem Sanchez zdecydował o leczeniu antybiotykiem i nietypowej rekonstrukcji ścięgna. Potrzebny był przeszczep skóry z przedramienia. Na kostkę trafił więc fragment ręki... z tatuażem prezentującym imię córki Indii, który Cazorla zawsze całował celebrując zdobytą bramkę.
"Teraz tatuaż ma nawet więcej sensu" - przyznawał śmiejąc się przez łzy.
Wakacje poświęcił na intensywną rehabilitację, do której potrzebował izolacji. Od lipca zamieszkał sam w pokoju hotelowym w Salamance, podczas gdy jego rodzina została w stolicy Anglii. Doskwierała mu samotność, jednak zacisnął zęby. Santi mocno współpracuje z fizjoterapeutą La Furia Roja, codziennie czyniąc postępy. Obrzęk powoli ustępuje, a noga się zrasta - pojawiło się nawet światełko w tunelu, by zagrać pierwszy mecz od wielu miesięcy.
Arsenal postanowił jednak nie naciskać, dając piłkarzowi dojść do pełni sprawności bez daty końcowej - w Londynie doskonale znany był przypadek Abou Diaby'ego, któremu kontuzje bezpowrotnie zniszczyły karierę. Rok temu Kanonierzy przedłużyli z nim kontrakt do 2018 roku. Wielu kibiców dostrzega słabe wyniki zespołu w ostatnich sezonach właśnie w braku Cazorli: ściągnięcie Granita Xhaki nie rozwiązało problemu, bowiem Hiszpan był ostatnim prawdziwym rozgrywającym wprowadzającym harmonię do środka Kanonierów. Wbrew jego ofensywnemu usposobieniu Arsene Wenger ustawiał go głębiej, przez co miał większy wpływ na grę zespołu i doskonale nim dyrygował.
O Santim nie zapomnieli także dawni przyjaciele z reprezentacji: David Villa i Andres Iniesta pytają o jego stan zdrowia cały czas, o czym na łamach Marki wspominał z prawdziwą wdzięcznością. 32-latek ciągle marzy o tym, aby na stałe wrócić na boisko. Jak sam przyznał, "przestał czuć się piłkarzem".
Jakiś czas temu przypadkowo spotkana na ulicy kobieta rzuciła: "Wygląda pan jak Cazorla!", a ten nie był w stanie jej udowodnić, że to on we własnej osobie... Hiszpański magik zmienił się nie do poznania, jednak wciąż wierzy, że jest w stanie wrócić do normalnego życia.
Komentarze