Rojek: Ręczna, ręczna i po ręcznej
Wybrzmiewają ostatnie głosy w dyskusji o straconej szansie polskich piłkarzy ręcznych na udział w przyszłorocznych mistrzostwach świata. Przysłuchuję się tej dyskusji ze... wzruszeniem. Obawiam się bowiem, że to ostatnia taka publiczna debata. Lada moment o handballu nikt dyskutował nie będzie; bo nikogo nie będzie on obchodził. Wracamy do podziemia, Panie i Panowie?
Starsi niech poszperają trochę w pamięci, młodsi niech starszych spytają, jak to było przed 2007 rokiem...
Jesienią 2005 roku wybrałem się do Poznania, gdzie odbywał się ciekawy turniej z udziałem Danii, Norwegii, Islandii i rzecz jasna Polski. I to jakiej Polski - z Bogdanem Wentą na ławce trenerskiej, z robiącymi furorę w Bundeslidze braćmi Lijewskimi, Szmalem, Bieleckim, Tkaczykiem.
Było... smutno. Po proszącej się o remont poznańskiej Arenie hulał wiatr. I dosłownie, bo wysłużona konstrukcja nie zapewniała idealnej ochrony przed wietrzną aurą późnego października, i w przenośni, bo na trybunach siedziało - na oko - sto, może dwieście osób. A wśród nich głównie byli zawodnicy, trenerzy, juniorzy, ludzie ze środowiska.
Poczucie wszechogarniającej beznadziei potęgowała atmosfera wokół polskiej kadry. Przed meczem z Norwegią podopieczni Bogdana Wenty wyszli w koszulkach z ręcznie wypisanymi apelami: "Prezes Budziak i zarząd do dymisji" oraz "Pomóżcie nam". Po meczu z Danią Biało-czerwoni zamiast autografów rozdawali pisma rozpoczynające się od słów:
"Zwracamy się z prośbą o zainteresowanie się przez ministra sportu, prokuraturę i inne organy (...) sprawami uwidaczniającymi niekompetencję i uzasadnione przypuszczenie popełnienia przestępstwa przez niektórych członków Zarządu Związku Piłki Ręcznej w Polsce. W szczególności chcielibyśmy wyjaśnienia, w jaki sposób zagospodarowane są pieniądze związku (...). Być może wtedy znajdziemy odpowiedź, dlaczego za występy w reprezentacji nie otrzymujemy wynagrodzenia, dlaczego nie otrzymaliśmy premii za awans do mistrzostw Europy i dlaczego - gdyby nie ofiarność osób trzecich - nie mielibyśmy zapewnionego sprzętu sportowego i odpowiedniej bazy przygotowującej nas do występów reprezentacyjnych".
Tak źle nie będzie, ale czy zobaczymy jeszcze - jak w ostatniej dekadzie - wypełniające się po brzegi wielkie hale w Krakowie czy Trójmieście? Szczypiornistów na pierwszych stronach gazet? Obawiam się, że nie. W każdym razie długo, długo nie.
Bez sukcesu męskiej reprezentacji piłka ręczna się nie obroni. Nie jest tak zakorzeniona w świadomości kibiców jak piłka nożna - popularna niezależnie od wyników drużyny narodowej. Nie jest równie chętnie jak siatkówka wybierana przez młodych ludzi, którzy dysponując dobrymi warunkami fizycznymi chcieliby spróbować sił w sporcie innym niż futbol. I nawet jeśli siatkarzami nie zostali, to kibicami siatkówki - już tak.
Piłka ręczna w Polsce takiego stałego, wiernego i - co najistotniejsze - licznego grona fanów nie ma. Sukcesy klubów tego problemu nie rozwiążą; fantastyczny triumf Vive Kielce w Lidze Mistrzów 2016 roku pozostał, w perspektywie ogólnopolskiej, właściwie niezauważony.
Naprawdę boję się, że wkrótce polskiej piłki ręcznej nie będzie. Oczywiście nie dosłownie. Będą skupione wokół klubów enklawy w Kielcach czy w Płocku. Będzie grono pasjonatów, tak jak swoich oddanych sympatyków ma nad Wisłą hokej na lodzie, hokej na trawie, rugby... Zamierzałem dopisać do tej listy koszykówkę, ale nie wiem, czy za dwa-trzy lata i w stronę koszykówki kibice szczypiorniaka nie będą spoglądali zazdrośnie.
Uparcie twierdzę, że pomóc mógłby tylko sukces reprezentacji. A na ten, z wielu wielokrotnie przez wielu ekspertów wyliczanych powodów, się nie zanosi. Na pewno nie w dającej się przewidzieć przyszłości. Wracamy do podziemia, Panie i Panowie..?
Komentarze