Kubicki: Zabrałem kiedyś syna do Rosji. Podreperował finanse, ale już nigdy tego nie zrobię
Dariusz Kubicki na początku stycznia przejął Olimpię Grudziądz, która rozstała się z Jackiem Paszulewiczem. Podobno nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale „Kuba” zdecydował się na taki krok. 46-krotny reprezentant Polski, uczestnik finałów mistrzostw świata 1986 w Meksyku, była gwiazda i trener m.in. Legii Warszawa pracował już w Grudziądzu i w tym czasie zespół z Pomorza był w czołówce 1 Ligi. Teraz ma go wydobyć ze strefy spadkowej i utrzymać.
Bożydar Iwanow: Gdzie byłeś, jak ciebie nie było. Po zakończeniu pracy w Zniczu Pruszków na jakiś czas zniknąłeś?
Dariusz Kubicki: Nigdzie nie byłem. Po prostu odpoczywałem.
Ale chyba zagranicą. Gdy jesienią próbowałem się do ciebie dodzwonić z zaproszeniem do Cafe Futbol, abyś poopowiadał o Rosji, gdzie przecież pracowałeś mówiłeś, że nie ma cię w Polsce. Myślałem, że jesteś właśnie w kraju gospodarzy mistrzostw świata.
W Anglii byłem, u córki. W odwiedzinach. Tam mnie „złapałeś”.
Pamiętam, że masz syna, Patryka, zresztą piłkarza Znicza Pruszków. O córce nie wiedziałem. Została w Anglii po tym w czasie gdy grałeś tam w piłkę (Kubicki w latach 90-tych był m.in. w Aston Villi, Wolverhampton i Sunderlandzie)?
Nie. Miała półtora roku kiedy wracałem do Polski. Urodziła się w Polsce, w przeciwieństwie do Patryka, który przyszedł na świat właśnie w Birmingham, w czasie gdy byłem graczem „The Villains”. Córka mieszka w Londynie, tam pracuje. Taką drogę wybrała.
Patryk ma obywatelstwo brytyjskie?
Nie ma.
To nie ma zatem szans na grę w reprezentacji Anglii (śmiech)?
Nie! Ale chyba także z innych powodów (śmiech).
Nie za krótko pracowałeś w Zniczu? W sumie wyszło zaledwie osiem miesięcy…
Dziś nie ma to już żadnego znaczenia. Wyniki nie były takie jakich sam był oczekiwał. Gdy żegnaliśmy się w kwietniu zajmowaliśmy 17 miejsce w tabeli (ostatecznie Znicz spadł do II ligi, sezon dokończył Andrzej Prawda).
I od kwietnia 2017 roku nie miałeś żadnych ofert?
Takiej, która by mnie zainteresowała nie miałem. Albo nie odpowiadał mi profil klubu, albo warunki finansowe, albo wizja właścicieli. Nie miałem zamiaru ani ochoty pracować gdzieś, gdzie nie mógłbym realizować swojego pomysłu. Wiele czynników musi się „zgadzać” abym podjął pracę. Widocznie takiej propozycji nie otrzymałem. Nie jestem takim trenerem, który pracuje za wszelką cenę.
Kto dzwonił?
Wybacz, ale zachowam to dla siebie.
Wiem za to o zainteresowaniu jednego z klubów Białorusi. Chyba chodziło o FK Homel. Potwierdzisz?
Klubu nie, kraj tak. Ale od zainteresowania do konkretnej propozycji droga daleka. Skoro jestem w Grudziądzu, to takiej mi nie złożono. Olimpia była przekonana do mojej osoby, więc gdy w styczniu pożegnano się z Jackiem Paszulewiczem zaoferowano mi powrót, przecież pracowałem tu w sezonie 2014/2015, też w 1 Lidze. Szybko się dogadaliśmy. Także dlatego, że prezesem jest prezesem jest ten sam człowiek, który zatrudniał mnie ponad 3 lata temu, Jacek Bojarowski.
Nie miał do ciebie żalu, że w maju 2015 roku pod koniec sezonu wybrałeś ciekawszą ofertę z Podbeskidzia Bielsko-Biała, które grało w Ekstraklasie?
Nie. Rozstaliśmy się w zgodzie, za porozumieniem stron. Zespół był bardzo wysoko w tabeli, ale szans na awans nie było. Przewaga Zagłębia Lubin i Termaliki Bruk-Bet Nieciecza była za duża. Paszulewicz z Hubertem Kościukiewiczem dokończyli sezon, Olimpia zajęła czwarte miejsce, nie wiem czy nie najwyższe w historii na tym poziomie rozgrywek. Odchodziłem więc z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku. Chciałem pomóc „Góralom”, do których mam sentyment.
Jak dużą grupę zawodników z tamtego okresu spotkałeś ponownie w Grudziądzu. Wiesz, że są kluby w Nice 1 Lidze, które w przeciągu dwóch-trzech lat kompletnie przebudowały drużyny…
Nawet dość sporą. Są tu ciągle Marcin Woźniak, Marcin Kaczmarek, Adrian Bielawski. Ale jest też paru innych „starych znajomych” albo piłkarzy, którymi się interesowałem. Jak Wołodymyr Kowal, Daniel Feruga, Kamil Kurowski.
A z dawnego sztabu ile osób znasz, z iloma miałeś okazję pracować?
W klubie jest ciągle Jacek Lisowski, który wówczas był koordynatorem do spraw młodzieży, a ostatnio był asystentem Jacka Paszulewicza. Jest Andrzej Bledzewski, trener bramkarzy, który był moim piłkarzem w Łęcznej. Ale z tego co wiem, ma propozycję z Katowic.
Kogo ze „swoich” ludzi zabrałeś do Grudziądza.
Nikogo. To nie mój styl, żeby zabierać ze sobą kondukt kolegów. Wszyscy ludzie, z którymi pracuje są „swoi”. Także ci, których zastaje w nowym miejscu pracy.
Brawo! I to jest właściwe podejście do tematu.
Dziękuje.
Na ile twoje doświadczenie z Podbeskidzia, kiedy zimą 2013 roku przejmowałeś zespół w beznadziejnej sytuacji, skazany na spadek, gdy znakomicie przygotowałeś drużynę, która wiosną „odpaliła”, a sezon zakończył z sukcesem Czesław Michniewicz (Kubicki po kilku kolejkach wybrał ciekawszą finansowo ofertę z Rosji, z Sybira Nowosybirsk) przekonał działaczy Olimpii, że teraz zrobisz to samo w Grudziądzu.
Chyba bardziej zadecydowały dobre wspomnienia z mojego pierwszego pobytu w tym klubie. Ale może i przytoczony przez ciebie fakt miał znaczenie.
Skopiujesz tamten sposób przygotowań?
Nie da się tego zrobić w stu procentach, to niemożliwe. Każda sytuacja jest inna. Są inni piłkarze. Trzeba nie tylko popracować nad nimi fizycznie, ale i wydobyć potencjał mentalny, obudzić go, bo on jest. Muszę dokonać paru korekt w składzie, wzmocnić go, bo jeszcze nikt nie wymyślił niczego lepszego niż rywalizacja. Ona jest znakomitym impulsem. Zdecydowałem się na powrót do Grudziądza nie tylko dlatego, że znam ten teren, władze i zawodników. To dobrze zarządzany klub. Naprawdę. I zasługuje na to, by pozostać w gronie pierwszoligowców. A wracając do sposobu przygotowań. Nie jesteś w stanie skopiować czegoś, co miało miejsce w przeszłości, bo każdy materiał ludzki jest inny. Kilka lat temu, gdy byłem asystentem Dragomira Okuki w Legii Warszawa zastosowaliśmy pewien model przygotowań i w dobrym stylu sięgnęliśmy po mistrzostwo Polski. W kolejnym skopiowaliśmy ten pomysł, daliśmy te same obciążenia, ale organizmy zawodników były już na to gotowe. Nie było tego samego bodźca. Skończyliśmy bodaj na czwartym miejscu. Każdy okres jest inny, trzeba reagować na bieżąco, być elastycznym. Obserwować.
Kto dotychczas wzmocnił zespół?
Matej Podlogar. Słoweniec, napastnik, z dobrymi warunkami fizycznymi, ma 185 centymetrów wzrostu, ale nie jakiś mega-silny. Raczej szczupły, „wyżyłowany”, z dobrą mobilnością, agresją. Potrafi strzelić gola, choć swoim ostatnim klubie, Triglavie zabójczych statystyk nie miał. Sprawdzamy jeszcze kilku zawodników na środek pola. Niestety wszystkich z zagranicy, bo wiesz sam, jakie są u nas realia. Najważniejsze, że każdy z nich przez ostatnie pół roku regularnie grał. W naszej sytuacji nie zamierzamy nikogo odbudowywać. To nie czas i pora.
Patryk Kubicki nie trafi do Grudziądza? (śmiech)
Nie. To była dla mnie niezręczna sytuacja, i dla niego i dla mnie. Ale kiedy przejmowałem Znicz on już tam grał. To zawsze budzi jakieś domysły, podejrzenia. Nigdy na taką sytuację sobie już nie pozwolę. Zabrałem go kiedyś do Rosji, żeby sobie podreperował finanse. Ale to miało miejsce pierwszy i ostatni raz.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze