"Na Stocha można liczyć"
Kamil Stoch nie obiecywał wprawdzie zbyt wiele, ale w Oberstdorfie zrobił to, co do niego należało. Został pierwszym w historii polskich skoków wicemistrzem świata w lotach narciarskich.
Po pierwszym dniu mistrzostw był trzeci, za Norwegiem Danielem Andre Tande i Niemcem Richardem Freitagiem, ale mówił, że będzie walczył do końca. Strata do Norwega była spora - 17,8 pkt, ale na mamutach nie takie straty odrabiano.
Tym bardziej, że już wcześniej pokazał, że w Oberstdorfie czuje się znakomicie i lata daleko. Ale Tande latał jeszcze dalej, w piątek podczas kwalifikacji ustanowił przecież rekord tego obiektu – 238,5 m odbierając go Niemcowi Andreasowi Wellingerowi.
I robił to bez względu, czy wiatr wieje mu pod narty, czy w plecy.
W trzeciej serii błąd popełnił Freitag (tylko 190,5 m) i przegrywał ze Stochem, który skoczył 211,5 m. Tande miał najgorsze warunki i w związku z tym dużą rekompensatę, więc lądując na dwusetnym metrze utrzymał prowadzenie.
Ale Stoch miał jeszcze nadzieję, że w ostatniej, czwartej serii dobierze mu się do skóry.
Wierzył w to również prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Apoloniusz Tajner.
Adam Małysz, gdy go o to zapytałem powiedział tylko, że będzie trudno, bo Norweg jest w wielkiej formie, choć oczywiście niczego nie można wykluczyć.
Potwierdził też, że Freitag popełnił błąd i sam wyeliminował się z walki o złoto. Małysz najlepiej wie, że na mamucie za najdrobniejsze błędy płaci się wysoką cenę. Osiem lat temu w Planicy walczył o mistrzostwo świata z Simonem Ammannem, a w ostatecznym rozrachunku zajął czwarte miejsce.
Kiedy po krótkiej przerwie ogłoszono, że z powodu złych warunków atmosferycznych ostatniej serii nie będzie, wzruszony Daniel Andre Tande otarł łzę wzruszenia. W tym momencie był już mistrzem świata, dołączył do grona swoich wybitnych rodaków, którzy stawali na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata w lotach.
Kamil Stoch powie później, że jest szczęśliwy ze srebrnego medalu i nie chce gdybać co by było gdyby … Miał świadomość, że wciąż ma szanse na złoto, ale wszystko się mogło przecież zdarzyć. – Mogło mi powiać pięć metrów w plecy i wylądowałbym na osiemdziesiątym metrze. Nie miał więc sensu narzekać – tak odpowiedział na pytanie, czy nie żałuje, że konkurs przerwano.
Święte słowa. Pamiętajmy, że w długiej i pięknej historii polskich skoków nikt nie był wicemistrzem świata w lotach. Adama Małysz w okresie swojej świetności nie stanął nawet na podium. Jedynie Piotr Fijas zdobył brązowy medal w 1979 roku w Planicy.
A Stoch ma srebro, które wywalczył po pięknej walce, wyprzedzając w drugim dniu indywidualnej rywalizacji Freitaga i zmniejszając stratę do Tandego.
- Kamil wykonał naprawdę dobrą robotę – dodał Stefan Horngacher, austriacki trener polskich skoczków. - Jestem bardzo zadowolony z jego postawy, teraz czekam na dobry występ drużyny.
Jeszcze tydzień wcześniej, na mamucie Kulm Stoch zajął 21 miejsce i nic nie wskazywało na to, że tak szybko odzyska formę. – Wystarczyło kilka dni odpoczynku, zeszły ze mnie wielkie emocje po Turnieju Czterech Skoczni i znów jestem sobą – powiedział Stoch polskim dziennikarzom po krótkiej konferencji prasowej.
Jego dalekie skoki mogą bardzo pomóc Polakom w zdobyciu kolejnego, historycznego medalu w niedzielnym konkursie drużynowym. Obok Stocha wystąpią w nim Dawid Kubacki, indywidualnie dziesiąty w Oberstdorfie, Stefan Hula (13) i Piotr Żyła (17). Tak więc dla Macieja Kota znów zabraknie miejsca.
Faworytami będą Norwegowie, ale nasi skoczkowie powinni walczyć o medal z Niemcami i Słoweńcami. Austriacy choć mają Stefana Krafta są tu w nieco słabszej formie, do tego drobnej kontuzji doznał Michael Hayboeck, który jednak w kończącym mistrzostwa, drużynowym konkursie wystartuje.
Jeśli Polacy staną na podium, to zapiszą się złotymi zgłoskami w historii, bo wcześniej nigdy im się to w rywalizacji drużynowej nie udało.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze