Koza: W Krakowie celem utrzymanie się
Już coraz mniej czasu zostało do rozpoczęcia rozgrywek Nice 1 ligi. Jedną z drużyn zaplecza PGE Ekstraligi jest Arge Speedway Wanda Kraków. Jej zawodnikiem jest wychowanek tarnowskiej Unii, Ernest Koza, który w rozmowie z Polsatsport.pl przyznaje, że celem jego zespołu na ten sezon jest utrzymanie się.
Tomasz Lorek: Wanda Kraków sprawiła rok temu sensację, bo Jaskółki tarnowskie przegrały tam dwoma oczkami w Lany Poniedziałek. Mecz, który nawet dla kogoś kto nie jest koneserem żużla i pierwszy raz oglądał speedway sprawiłby, że pewnie rozkochałby się w emocjach żużlowych. Dla ciebie, człowieka, który kocha Tarnów i Kraków to był trudny moment w karierze?
Ernest Koza: Trudny moment, bowiem Unia jechała wtedy w pierwszej lidze, pierwszy mecz akurat u nas w Krakowie na rozpoczęcie sezonu. Wyszło jak wyszło, na naszą korzyść. Dopiero w ostatnim biegu rozstrzygnęły się losy tego meczu. Życzmy sobie, żeby tylko takie spotkania były w telewizji oraz na żywo. No i żeby same takie mecze były u nas w Krakowie, ale pod warunkiem, że na naszą korzyść.
Unia Tarnów w 1994 roku zdobyła wicemistrzostwo Polski z Robertem Kużdżałem, Jackiem Rempałą i Mirkiem Cierniakiem w składzie. Co takiego jest w Galicji, że tam się rodzą chłopcy, którzy mają dar od Boga do jazdy na motorze? Tam jest jakiś specyficzny balsam, że każdego z was ciągnie do żużla?
W Tarnowie chyba nie jest tych talentów tak dużo jak chociażby w Lesznie, gdzie jest zatrzęsienie. W Tarnowie wydaje się, że jest normalnie.
Dla ciebie, człowieka, który w Wandzie Kraków może być liderem, ale nie musi, to jest obciążenie? Czy wolałbyś jechać jako zawodnik na którego nie nakłada się presji?
Tak naprawdę to w Krakowie nikt na nikogo nie nakłada presji, bo prezes i działacze mają taki cel, żeby się utrzymać i tyle. Co innego jakby prezes powiedział nam, że mamy wygrać ligę, a jak nie to... . Wtedy moglibyśmy mówić o jakimś obciążeniu.
Czyli Paweł Sadzikowski jest normalny.
Dokładnie. Pod tym względem to jest w porządku prezes. Wiadomo, że kiedy trzeba pojechać, to trzeba pojechać, ale nie ma czegoś takiego na zasadzie „zabij się, a nie daj się”.
Jak słyszałeś te opinie w zimie, że nie wiadomo czy będzie speedway w Krakowie, to byłeś spokojny, że żużel się utrzyma? Czy drapałeś się w głowę i mówiłeś sobie, że nie wiem czy dobrze zrobiłem, że zostałem w Wandzie?
Być może były jakieś opóźnienia finansowe, ale to normalne jak prawie w każdym klubie. Co do mnie to prezes się wywiązał. Wiadomo, że jak cały czas pojawia się coś złego, to wreszcie człowiek dobiera sobie do głowy „kurde, może rzeczywiście coś w tym jest”.
Młodzi ludzie, kandydaci na sportowców mawiają sobie, że musi być idol taki jak Rickardsson, Gollob, Crump, Adams, Hancock, Hamill. Ty masz takiego człowieka, czy wolisz być sam dla siebie żeglarzem i okrętem?
No tak by było najlepiej, żebym był jeszcze lepszy od takiego Grega Hancocka lub Tony’ego Rickardssona (śmiech). Tak naprawdę możemy popatrzeć na wielu zawodników takich jak Jason Doyle, Tai Woffinden, Greg Hancock. Każdy z nich ma coś innego, a każdy jest na wyżynach.
Dla ciebie miejscem ostatecznym jest Grand Prix? Cały czas marzysz o tym, żeby kiedyś przebić się do walki o mistrza świata? Stajesz rano i mówisz, że dzisiaj będę jeszcze lepszy, jak Sam Ermolenko i Billy Hamill.
Wiadomo, że chciałbym, ale co będzie to nie wiem. Żużel to nie jest taki łatwy sport jakby się komuś wydawało. Ja zacząłem jeździć w zawodach jak miałem osiemnaście lat. Wiadomo, że dużo lepiej mają zawodnicy, których wcześniej rodzice się ścigali.
Patryk Dudek – Sławek Dudek, Krzysiek Kasprzak – Zenon Kasprzak.
Dokładnie. Można byłoby wymieniać tak jeszcze sporo. Teraz wchodzi następne pokolenie takie jak Drabiki, Pawliccy. Wiadomo, że oni mają dużo łatwiej i nawet widać to po ich poziomie. Teraz jest tak, że pojawia się syn jakiegoś byłego żużlowca i od razu już jest żużlowcem. Na pewno tacy mają łatwiej.
Jason Doyle powiedział na gali FIM w Andorze jak odbierał nagrodę za złoty medal IMŚ, że warto marzyć do końca, bo on też kiedyś myślał, że nie będzie już żużlowcem, a został mistrzem świata w wieku 32 lat. Powiedział, że chce jeździć tak długo jak Greg Hancock (47 lat) i wciąż być na topie. Czy ty widzisz siebie aktywnym sportowo do tak późnego wieku?
Na tę chwilę jestem młody. Z tym żużlem tak naprawdę mam do czynienia krótko, bo jak porównam zawodników, którzy jeżdżą dziesięć, piętnaście czy dwadzieścia lat, to ja jestem takim, który dopiero zaczyna. Na ten moment żużel jest dla mnie numerem jeden i chciałbym to robić najdłużej jak się da. Wiadomo, że to nastawienie może zmienić mi się z wiekiem, być może z osiągnięciami, czy z kontuzjami, że będą chciał zrezygnować wcześniej. A może będę chciał pobić tych wszystkich zawodników, którzy w tak późnym wieku jak na żużel jeżdżą.
Na koniec mam dla ciebie ciekawostkę. John Louis, ojciec Chrisa Louisa powiedział, że miał 24 lata jak pokazali mu pierwszy raz żużel i został mistrzem świata par, czyli można zaczynając w późnym wieku zostać wielkim mistrzem.
No to ja chciałbym sobie tego życzyć.
Rozmowa z Ernestem Kozą w załączonym materiale wideo.
Start sezonu Nice 1 PLŻ już w weekend 7-8 kwietnia na sportowych antenach Polsatu. 8 kwietnia Speed Car Motor Lublin podejmie Orzeł Łódź.
Komentarze